sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 6. Powrót do przeszłości cz.3

No i jest nowa notka :) Pod poprzednią znowu nie było żadnych komentarzy, więc jest mi trochę smutno, ale głęboko wierzę, że ktoś jednak czyta to opowiadanie. Nie będę już przedłużała i zapraszam na kolejny rozdział :)


Zgodnie z teorią Elizabeth Kubler-Ross kiedy umieramy lub cierpimy z powodu ogromnej straty, przechodzimy przez 5 etapów żałoby. Zaczynamy od zaprzeczenia, ponieważ strata jest tak niewyobrażalna, że nie możemy w nią uwierzyć. Gniewamy się na wszystkich, na tych, którzy przeżyli, na samych siebie. Wtedy się targujemy. Błagamy, żebrzemy. Jesteśmy gotowi oddać wszystko, co mamy. Gotowi zaprzedać duszę w zamian za jeszcze jeden dzień. Kiedy targowanie się zawodzi, a gniew jest nie do wytrzymania, popadamy w depresję, w rozpacz, zanim nie zaakceptujemy tego, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Odpuszczamy. Odpuszczamy i przechodzimy do akceptacji.



Dzień pogrzebu był jednym z  najsmutniejszych w moim życiu. Chyba dlatego, że ja go wciąż kochałam i świadomość, że już nigdy nie będę mogła z nim porozmawiać i nie poczuję jego zapachu sprawiała, że czułam się pusta w środku. Jakby wraz z nim umarła część mnie.
Był środek czerwca, ale niebo było wyjątkowo szare. Padał deszcz, słońce schowało się za chmurami. Jakby niebo również cierpiało z powodu jego straty.
- Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania. Czas sadzenia i czas zbierania tego, co zasadzono. Czas zabijania i czas leczenia. Czas burzenia i czas budowania – mówił ksiądz. Przestałam go słuchać i zaczęłam się rozglądać. Patrząc na twarze zgromadzonych, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę prawie nikogo nie znałam. Oprócz Kate, Curtisa, Buda z Jeanie i ich córeczką, Ethana i innych ludzi z biura, mojej matki i… jego matki, nie znałam prawie nikogo. Zauważyłam, że wszyscy płaczą. Jedni bardziej, drudzy mniej, a jakaś rudowłosa dziewczyna płakała bardziej niż jego matka. Chciałam stąd uciec. Jak najdalej.
- Chodźmy stąd – szepnęłam do mężczyzny stojącego obok mnie.
- Co? Czemu? Pogrzeb się jeszcze nie skończył.
Nie obchodziło mnie to. Po prostu odwróciłam się i odeszłam. Wędrowałam między nagrobkami i szukałam miejsca, w którym mogłabym schować się przed całym światem. Zobaczyłam mały budynek, zapewne należący do jakiegoś zakładu pogrzebowego. Usiadłam na schodku i schowałam twarz w dłoniach. Usłyszałam, że ktoś do mnie podszedł. Podniosłam głowę.
- Przepraszam – powiedziałam i wybuchnęłam śmiechem.
- Czy ty się śmiejesz? – spytała mnie Kate.
- Tak. Ona się naprawdę śmieje – potwierdził Peter.
- Aiden… Aiden nie żyje. Jest martwy. Zaraz pogrzebią go w ziemi, a ten ksiądz wygłasza rockowe teksty. A tamta rudowłosa dziewczyna płacze bardziej niż jego matka.
Wszyscy troje wybuchneliśmy śmiechem.
- To jest po prostu… - próbowała opanować śmiech Kate. – Jesteś o wiele bardziej
pokręcona niż myślałam.
- Wiesz, że jesteś wdową? – spytał mnie Peter.
- Wiem. A ciebie chciał zabić seryjny morderca!
- Ale to tobie chciał wyciągnąć mózg!
- Mój mąż zginął w katastrofie lotniczej!
- O mój Boże – usiłował przestać śmiać się Kate. – Jesteśmy nienormalni.
- Zabiłam dwoje ludzi, dwa razy wyszłam za mąż, miałam wypadek samochodowy, zabiłam pacjentkę, Aiden mnie zostawił, Susie Foster chciała wstrzyknąć mi stuprocentowy kwas octowy, mój ojciec się zabił, moja matka straciła przeze mnie pracę, moja córka mnie nienawidziła, śniło mi się, że uciekłam sprzed ołtarza, chciał mnie dopaść seryjny morderca, a teraz mój drugi mąż zginął w katastrofie lotniczej!
Kolejna porcja śmiechu.
- Byłem adoptowany, mam trzy siostry, dostałem postrzał, moją dziewczynę zabiła epidemia jakiegoś cholernego wirusa, pomogłem ci zabić seryjnego mordercę, który przed śmiercią zostawił mi na pamiątkę haczyk wbity w brzuch i gdyby nie ty, to by mnie tu nie było!
Znowu śmiech.
- Nigdy nie wyszłam za mąż, mam brata, który nie utrzymuje ze mną kontaktów i o mało nie zginęłam podczas epidemii wirusa. O mój Boże, gdyby spisać nasze historie, powstałaby niezła powieść.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Zobaczyłam, że ludzie powoli wychodzą z cmentarza. Większość się na nas patrzyła. Spostrzegłam, że ta ruda dziewczyna nadal płacze.
- Ona nigdy nie przestanie płakać – powiedziałam.
Znowu zaczęliśmy się śmiać. śmiałam się tak bardzo, że rozbolał mnie brzuch.
- Mój mąż nie żyje, a ja śmieję się na jego pogrzebie. To jest gorsze niż nienormalne, to chore – powiedziałam, już nie było mi do śmiechu. – Peter, zawieziesz mnie do domu?
- Jasne, a co za Lacey?
- Zostaje na noc u mojej matki – wyjaśniłam. Wszyscy troje ruszyliśmy w stronę parkingu.
Piętnaście minut później nalewałam wino do kieliszków.
- Więc… jestem wdową – powiedziałam podając Peterowi kieliszek wina.
- Jesteś – upił łyk czerwonego płynu. - Na pogrzebie powiedziałaś, że Aiden cię zostawił… – zaczął niepewnie.
- Aiden zażądał rozwodu – wyjaśniłam. – Nie wyjechał służbowo. Wyjechał, by wszystko przemyśleć. Miał wrócić i mieliśmy iść do sądu, ale…
Peter mnie przytulił, a ja się rozpłakałam.
- Dlaczego to musi spotykać akurat mnie?
- Wszyscy mamy pokręcone życie, ale niektórzy z nas bardziej. Może takie jest twoje przeznaczenie? Może to nie z Aidenem miałaś być i los dał ci to do zrozumienia? Przeznaczenie lubi sobie robić z nas jaja.
- Tylko dlaczego zawsze ze mnie?
Pół godziny później byliśmy kompletnie pijani. Jak za starych dobrych czasów. Ja i mój przyjaciel. siedzieliśmy na kanapie w moim mieszkaniu, Peter mnie przytulał. Już nie płakałam. Poczułam jego rękę na mojej głowie. Gładził moje włosy, a ja poczułam jakby poraził mnie prąd. Podniosłam głowę. Peter patrzył na moją twarz. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. A potem... Po prostu się stało.


Obudziłam się następnego dnia o dziewiątej. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jestem sama. Nie bardzo pamiętałam, co się działo poprzedniego wieczoru. Byłam pewna tylko jednego: Peter był ze mną, a teraz byłam sama.
Bolała mnie głowa. Chyba za dużo wypiłam. Poszłam do kuchni. W koszu leżały cztery puste butelki po winie. Boże, aż tyle wypiliśmy? Nic dziwnego, że bolała mnie głowa. Nagle poczułam mdłości. Pobiegłam do łazienki. Zdążyłam w ostatniej chwili.
Wyczerpana wróciłam do sypialni. Siadłam na łóżku. Nagle spostrzegłam, że na szafce nocnej leży jakaś kartka. Podniosłam ją. To był list, od... Petera? Zaczęłam go czytać i nie mogłam uwierzyć w to, co napisał.

" Kochana Megan. Przepraszam. Wiem, co do mnie czujesz i chcę, żebyś wiedziała, że ja czuję dokładnie to samo. Ale jest za wcześnie.
Pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? Gdy tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, po prostu wiedziałem, że jesteśmy sobie pisani. Coś mnie do ciebie ciągnęło. Spędziliśmy ze sobą kilka naprawdę cudownych chwil, ale my po prostu nie możemy być razem.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że uświadomiłem sobie, jak cienka jest granica, między życiem a śmiercią, dlatego... Odchodzę. Kupiłem łódkę. Wyruszam w rejs dookoła świata. Chcę zrobić coś szalonego, chcę żyć, a nie do końca życia łapać morderców i patrzeć na sekcje zwłok.
Mam nadzieję że zrozumiesz i wybaczysz mi. Jeszcze raz przepraszam. Zawsze będę cię kochał, Peter"

Opadłam na ziemię. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nagle wszystkie okropne rzeczy jakie ostatnio wydarzyły się w moim życiu spadły na mnie ze zdwojoną siłą. Miałam dość. Poszłam do łazienki i z szafki na lekarstwa wyjęłam tabletki nasenne. Wzięłam kilka. Nawet nie wiem ile. Zanim doszłam do łóżka, świat zwariował i poczułam uderzenie w głowę.


************


Choć minęło już tyle czasu, pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Peter był operowany, a ja siedziałam w poczekalni. Czekałam na chirurga, który miał mi przekazać złe
albo dobre wieści. Nagle na ekranie telewizora, wiszącego na ścianie, pojawiła się informacja o katastrofie samolotu linii Oceanic Airlines - lot 815. W pierwszej chwili nie byłam świadoma tego, co się przed chwilą wydarzyło. Dopiero po jakimiś czasie to do mnie dotarło. Lot 815. Aiden.
- Na pokładzie samolotu znajdowało się 85 osób. Jak informują ratownicy, nikt nie ocalał - powiedziała dziennikarka.
Nagle całe życie stanęło mi przed oczami. Nie wiedziałam co się dzieje. Poczułam tylko uderzenie w głowę i zobaczyłam biegnący w moją stronę personel medyczny.
Kiedy odzyskałam świadomość, spostrzegłam, że leżę w szpitalnym łóżku, a obok mnie siedzi moja matka.
- Co się stało? - szepnęłam.
- Zemdlałaś i uderzyłaś się w głowę - powiedziała z troską.
Faktycznie. Czułam ostry ból w okolicy potylicznej.
- Co z Peterem?
- Wszystko dobrze. Już po operacji. Lekarze mówią, że nic mu nie będzie i że miał dużo szczęścia.
- Szczęścia? Wilson Polley wbił mu w brzuch haczyk do wyciągania mózgu! Prawie wykrwawił się na moich rękach, a ty mówisz, że miał dużo szczęścia? - nagle coś sobie przypomniałem. – Aiden – szepnęłam.
- Dzwoniłam do niego, ale nie odbierał. Nagrałam mu się i powiedziałam, żeby wracał jak najszybciej.
Ona o niczym nie wiedziała.
- Aiden nie przyjedzie, mamo.
- Czemu? Coś się stało?
- Słyszałaś o katastrofie lotniczej?
- Tak. Wszystkie stacje o tym trąbią. Podobno nikt nie ocalał.
- Aiden był na pokładzie.
Zapadła cisza. Brak odpowiedzi. Problem polegał na tym, że cisza to też była odpowiedź.
Wtedy się obudziłam. Byłam w szpitalu. Tak, jak w moich wspomnieniach, przy łóżku siedziała  moja matka.
- Kochanie – szepnęła, kiedy zobaczyła, że mam otwarte oczy. – Obudziłaś się. Tak się cieszę.
- Co się stało?
- Nic nie pamiętasz? Wzięłaś tabletki na sen, kiedy przyjechałam odwieźć Lacey, leżałaś na podłodze w łazience. Nie oddychałaś. Tak się o ciebie bałam, dlaczego to zrobiłaś?
Zaniosła się płaczem. Chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia, co?
- Mamo, leżysz na rurce od kroplówki – szepnęłam tylko.
Matka od razu się podniosła.
- Przepraszam.
- Co z Lacey?
- Jest u psychologa. To ona cie znalazła. Przeżyła wielką traumę.
Boże, co ze mnie za matka. Pozwoliłam, by moja córka patrzyła na mnie w takim stanie. Dlaczego nie pomyślałam niej, kiedy postanowiłam się zabić?
- Powinna być tutaj, ze mną, a nie z psychologiem. Przyprowadź ją tutaj.
- Nie wiem czy mogę…
- Mamo, moja córka już raz przeżyła coś takiego, wiem co jej pomoże i z pewnością nie jest to psycholog. Więc przyprowadź ją do mnie, albo ja pójdę do niej! – powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Dobrze, kochanie. Nie denerwuj się, już po nią idę.
Zostawiła mnie samą. Usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam mężczyznę w białym kitlu.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – oświadczył lekarz. – Zatrzymamy panią jeszcze na obserwacji przez siedemdziesiąt dwie godziny, to normalna procedura w przypadku…
- Próby samobójczej? – dokończyłam. – Byłam lekarzem, znam się na procedurach szpitalnych.
- W takim razie mogę już iść.
- Zgadza się, może pan – uśmiechnęłam się.
Wychodząc, minął się z moją matką i Lacey. Moja córka była wrakiem człowieka. Nie mogłam sobie wybaczyć, że jej to zrobiłam.
- Kochanie – szepnęłam.
- Mamo – rozpłakała się.
- Chodź do mnie – zrobiłam dla niej miejsce na łóżku. Lacey położyła się obok mnie. Przytuliłam ją. - Przepraszam, skarbie. Tak bardzo cię przepraszam.
- Dlaczego to zrobiłaś? – spytała przez łzy.
- Ja… - nie wiedziałam co odpowiedzieć. – Ja… to wszystko mnie przerosło. Nie wiedziałam co mam robić.
- I uznałaś, że to jest rozwiązanie? – spytała pretensjonalnie.
- Lace, to wszystko jest skomplikowane. Ale już jest w porządku, obiecuję.

Leżałyśmy na szpitalnym łóżku i płakałyśmy.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajnie piszesz :) ja czytam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Ten komentarz naprawdę dużo dla mnie znaczy i jest bardzo ważny, ponieważ jest dowodem, że ten blog ma sens :)

      Usuń