czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 11. Wszystko się kiedyś kończy

Przez większość mojego życia przeszłość rządziła teraźniejszością.

***************

Przez moje ciało przepłynęła fala prądu. Każdy nerw przekazywał impulsy do sąsiedniego. Moje serce było pobudzane impulsami elektrycznymi. Czułam, jak mój kręgosłup wygina się w łuku. Każdy kolejny wstrząs bolał jak cholera. Jakby moje ciało rozszarpywał głodny niedźwiedź. Chciałam, żeby to się już skończyło. Chciałam umrzeć.
Nagle szeroko otworzyłam oczy. Moje serce zaczęło bić. Żyłam.

Kilka tygodni później

Mówi się, że kiedy człowiek jest bliski śmierci, całe życie przebiega mu przed oczami. Nie wiem, kto to wymyślił, ale na pewno miał nierówno pod sufitem. Kiedy umierałam na rękach Tommy’ego nie widziałam filmiku dokumentującego moje życie, ani jasnego światełka na końcu tunelu. Widziałam mojego tatę, który zabronił mi się poddać. Krzyczał, że muszę walczyć, bo inaczej nigdy sobie tego nie wybaczę…


**************


Siedziałam  w kuchni w moim mieszkaniu. Łokcie miałam oparte o stół, dłońmi podtrzymywałam brodę, a palcami stukałam w policzki. Patrzyłam na butelkę wina, która zdawała się krzyczeć „Otwórz mnie!”. Tommy wyjechał i miał wrócić dopiero za tydzień, a Lacey była u przyjaciółki. Miałam się poddać i wyjąć korkociąg, kiedy z sąsiedniego pokoju rozległ się optymistyczny komunikat z komputera „Masz wiadomość!”. Uśmiechnęłam się i podeszłam do urządzenia, mając nadzieję, że to od Tommy’ego.

Wiadomość pochodziła od nadawcy o kryptonimie Sprytny Doktorek. Była opatrzona nagłówkiem Raport laboratoryjny. Otworzyłam pocztę i przeczytałam:
„Doktor Hunt!
Załączam zdjęcia z patologii, które panią zainteresują.”
Wiadomość nie była podpisana.
Przesunęłam kursor do ikony odczytaj plik, ale zawahałam się, trzymając palec na myszce. Nie znałam nadawcy, a zazwyczaj nie odbierałam załączników od obcych. Ta wiadomość miała najwyraźniej związek z pracą i była adresowana do mnie osobiście.
Kliknęłam odczytaj.
Na ekranie pojawiła się kolorowa fotografia. Zerwałam się jak oparzona, przewracając krzesło na podłogę. Cofnęłam się z przerażeniem, zasłaniając usta ręką. A potem pobiegłam do telefonu.


- Poznajesz ją? – spytał Adam, patrząc na zdjęcie wyświetlone na ekranie mojego komputera.
Skoncentrowałam na nim całą swoją uwagę.
Widoczna na nim kobieta o kręconych włosach, rozrzuconych jak spiralki na poduszce, miała usta zaklejone srebrną taśmą, ale jej oczy były szeroko otwarte i przytomne, a ich siatkówki lśniły czerwono w świetle lampy błyskowej. Fotografia przedstawiała ją od pasa w górę. Była naga i przywiązana do łóżka.
Najgorsze znajdowało się pod spodem. Była to wiadomość, skierowana do mnie:
„Podoba ci się mój prezent? Mam nadzieję, że tak, bo ty będziesz następna”
- Nie – pokręciłam głową. – Widzę ją pierwszy raz.
W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu Adama. Policjant pokiwał głową, podziękował i rozłączył się.
- Namierzyliśmy adres, z którego wysłano wiadomość, jedziesz? – spytał, a ja się uśmiechnęłam. Miałabym to przegapić? Co prawda Kate jeszcze nie zgodziła się na mój powrót do pracy, ale tak czy siak, już byłam wmieszana w tę sprawę.


Dom, którego szukaliśmy, znajdował się w dzielnicy Jamaica Plain w zachodniej Filadelfii. Kobieta nazywała się Jennifer Falck.
— To tutaj — powiedział Adam, gdy jadący przed nami radiowóz skręcił w prawo w Eliot Street. Podążył za nim i zatrzymał się przecznicę dalej.
Niebieskie światła na dachu radiowozu błyskały surrealistycznie w mroku, gdy razem z Adamem i kilkoma innymi policjantami przeszliśmy przez frontową furtkę w kierunku domu. Wewnątrz widziałam tylko nikłe światełko.
Adam spojrzał na jednego z obecnych policjantów, który skinął głową i ruszył na tyły domu.
On w tym czasie zapukał do drzwi, krzycząc:
— Policja!
Odczekaliśmy kilka sekund, po czym ponownie zapukał. Tym razem mocniej.
— Pani Falck! Proszę otworzyć! Policja!
Nastała chwila ciszy. Nagle usłyszeliśmy w nadajnikach głos policjanta:
— W oknie z tyłu jest wyłamana żaluzja.
Adam stłukł rękojeścią latarki szybkę obok frontowych drzwi, sięgnął do środka i odciągnął zasuwę.


Weszliśmy do domu. Czułam przypływ adrenaliny, rejestrując błyskawicznie kolejne obrazy. Drewniane schody. Otwarta szafa. Kuchnia na wprost, salon po prawej. Pojedyncza lampa, zapalona na stole w głębi pokoju.
— Sypialnia — powiedziałam. - Szybko!
Ruszyliśmy korytarzem. Szłam przodem, rozglądając się na prawo i lewo, gdy mijaliśmy łazienkę i pokój gościnny. Nikogo tam nie było. Drzwi na końcu korytarza były lekko uchylone. Za nimi znajdowała się pogrążona w mroku sypialnia.
Adam zbliżył się do nich ostrożnie i trącił je nogą.
Owionął nas duszny i mdlący zapach krwi. Adam odnalazł na ścianie przełącznik i zapalił światło. Jeszcze nim mój wzrok zarejestrował obraz na siatkówce oka, wiedziałam już, co zobaczymy.
Na łóżku leżała kobieta z rozciętym brzuchem. Cienkie zwoje jelit zwisały jej z boku jak groteskowe serpentyny. Krew, kapiąca z otwartej rany na szyi, tworzyła coraz większą kałużę na podłodze.
Adam potrzebował całej wieczności, by uzmysłowić sobie, co widzi. Dopiero gdy dotarły w pełni do jego świadomości szczegóły obrazu, pojął ich znaczenie. Z rany wypływała ciągle świeża krew. Ściana nie była nią obryzgana. Kałuża ciemnej, niemal czarnej krwi na podłodze nadal się powiększała.
Podeszłam natychmiast do ofiary, wdeptując wprost w tę kałużę.
— Hej! — krzyknął Adam. — Niszczysz ślady!
Nie słuchałam go. Przytknęłam palce do szyi ofiary w miejscu, gdzie nie była zraniona.
Kobieta otworzyła oczy.
- Ona jeszcze żyje!


Zaczekaliśmy na przyjazd karetki, która zabrała Jennifer do szpitala. Tego dnia nie mogliśmy zrobić nic więcej.
Byłam tak zmęczona, że jedyne o czym myślałam to powrót do domu.


Następnego dnia rano pojechałam do biura i poszłam do Kate. Chciałam otrzymać zgodę na powrót do pracy. Już z daleka zobaczyłam, że są u niej Adam, Curtis i Ethan. Stanęłam w drzwiach gabinetu i zaczęłam przysłuchiwać się prowadzonej rozmowie. Nikt nie zauważył mojej obecności.
- Skoncentrujmy się na doktor Hunt – powiedział Ethan. - Z jakich powodów Chirurg mógł wybrać ją na ofiarę?
Adam postawił sprawę inaczej.
— A może ona nie jest tylko kolejną ofiarą? Może chodzi mu właśnie o nią? Każda z tych kobiet była chirurgiem, tak jak doktor Hunt. Nie zdołaliśmy wyjaśnić, dlaczego sprawca interesuje się właśnie nią. — Wskazał na listę pozostałych ofiar. — Może te inne kobiety — Sterling, Ortiz, Peyton, Falck — stanowią tylko substytut jego właściwego celu?
— Teoria kompensacji? — stwierdził Curtis. — Sprawca nie może zabić kobiety, której nienawidzi, bo jest zbyt silna i budzi jego lęk, więc zabija inną, która tamtą symbolizuje.
— Twierdzisz, że jego faktycznym celem zawsze byłam ja? — spytałam, wchodząc do gabinetu Kate. Wszyscy na mnie spojrzeli. — I że się mnie boi?
— Z tego samego powodu matka Edmunda Kempera stała się ostatnią ofiarą serii popełnionych przez niego zabójstw — oznajmiła Kate. — Przez cały czas to ona była rzeczywistym celem, kobietą, której nienawidził. Ale wyładowywał agresję na innych ofiarach. Atakując każdą z nich, niszczył w symboliczny sposób swoją matkę. Nie mógł jej zabić, przynajmniej na początku, bo za bardzo nad nim dominowała. W pewnym sensie się jej bał. Z każdym zabójstwem nabierał coraz większej pewności siebie. Zyskiwał poczucie siły. W końcu osiągnął zamierzony cel. Zgwałcił matkę, zmiażdżył jej głowę i ją obciął, a na koniec wyrwał krtań, wyrzucając ją do śmieci. Rzeczywisty obiekt jego nienawiści został wreszcie unicestwiony. I wtedy seria zabójstw ustała. Edmund Kemper oddał się w ręce policji.
— A więc te pierwsze cztery napady — powiedział Adam — mogą stanowić tylko preludium do zasadniczego uderzenia?
Skinęłam głową.
— Do zamordowania mnie.


Kate nie zgodziła się na mój powrót. Uważała, że nie jestem jeszcze gotowa, żeby wrócić do pracy, bo nie doszłam do siebie po wypadku. Nie wiedziała o raku. Wściekła, wróciłam do domu.
Seryjny morderca chciał mnie zabić, a ja miałam spokojnie siedzieć w domu, czekając aż po mnie przyjdzie? Niedoczekanie.
Siadłam wygodnie na kanapie, ze szklanką soku pomarańczowego i laptopem. Zaczęłam szukać informacji o wszystkich czterech ofiarach. Musiało być coś jeszcze, co je łączyło, a co oni musieli przegapić.


Po dwóch godzinach siedzenia przed laptopem dałam za wygraną. Te kobiety nie miały ze sobą nic wspólnego. Pracowały w różnych szpitalach, pochodziły z różnych części kraju, mieszkały daleko od siebie. Łączyło je tylko to, że żadna z nich nie miała męża ani chłopaka.
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Poderwałam się przerażona i poczułam chłód. Zdałam sobie sprawę, że wszystkie okna w moim mieszkaniu są otwarte. Znieruchomiałam. Morderca wchodził do domów ofiar przez okno. Szybko wszystkie pozamykałam. Kiedy byłam w sypialni, usłyszałam ponowne, tym razem silniejsze, pukanie. Zdjęłam buty i cichutko podbiegłam do drzwi. Ostrożnie spojrzałam w wizjer. Westchnęłam i otworzyłam drzwi.


- Mamo – jęknęłam.
Matka spojrzała na moją twarz i zmarszczyła brwi.
- Koszmarna szminka – powiedziała, wymijając mnie i wchodząc do mieszkania. – Zbyt różowa.
Zrezygnowana zamknęłam drzwi na klucz, a kiedy się odwróciłam zobaczyłam moją matkę zaczynającą ścierać kurze na stoliku w salonie.
- Och, daj spokój! Jest środek nocy – jęknęłam i wskazałam na zegarek, który pokazywał godzinę pierwszą w nocy.
- Nie mogę spać, kiedy się denerwuję, a denerwuję się, od kiedy tamten szaleniec uciekł z więzienia by się na tobie zemścić, a potem cię porwali i zmusili do przeprowadzenia operacji, a potem miałaś wypadek, i okazało się, że masz raka i…
- Wychodzę – powiedziałam, biorąc do ręki mój ulubiony pomarańczowy płaszcz.
- Co? Jak to wychodzisz? Dokąd?
- Tam, gdzie ciebie nie ma – rzuciłam i wyszłam z domu.


Kiedy wyszłam przed moją kamienicę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie mogłam jechać do pracy, wszystkie kawiarnie były już pozamykane. Mogłam odwiedzić tylko jedną osobę. Zadzwoniłam do niej, a piętnaście minut później byłam pod jej domem.
Zapukałam. Po chwili drzwi się otworzyły. Kate wyglądała jakby właśnie skończyła sesję zdjęciową. Ja miałam podkrążone oczy, bolała mnie głowa i oprócz zbyt różowej szminki – co sugestywnie uświadomiła mi moja matka – byłam nieumalowana.
- Długo nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że przyszedł czas, żeby ci powiedzieć – nie czekałam aż wpuści mnie do środka. Jednym gładkim ruchem ściągnęłam perukę, ukazując moją pozbawioną, przez chemioterapię, włosów głowę. – Mam raka.
Kate patrzyła na mnie przez chwilę z otwartymi ustami. Widziałam jak wiele emocji wywołały  w niej moje słowa. Nie odzywając się, wpuściła mnie do środka.
- Nic nie powiesz? Nie spytasz od kiedy choruję, ani jakie są szanse na powrót do zdrowia? – spytałam, kiedy Kate, będąc nadal pod wrażeniem mojej wiadomości, ruszyła w stronę kuchni, a kiedy się tam znalazła wyciągnęła butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki.
- Muszę się napić – szepnęła, nalewając wino do pierwszego kieliszka. – Chcesz?
- Niestety – pokręciłam głową ze smutkiem. Niczego tak nie pragnęłam jak napicia się wina. – Dopóki chodzę na chemioterapię nie mogę przyjmować alkoholu.
Kate nie odpowiedziała. Wzięła swój kieliszek i opróżniła jego zawartość jednym łykiem. Patrzyłam na nią z przerażeniem, a ona tymczasem nie zawracając sobie głowy nalewaniem płynu do kieliszka, zaczęła pić prosto z butelki. Po opróżnieniu połowy naczynia, spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Dlaczego… - usiłowała dobrać odpowiednie słowa. – Dlaczego? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Chciałam wrócić do pracy, a wiadomość o raku raczej nie przyśpieszyłaby twojej decyzji – odpowiedziałam niewinnym tonem. Jakby fakt, że ukrywałam śmiertelną chorobę był czymś normalnym, o czym mówi się popijając kawę z porcelanowych filiżanek.
- Żartujesz sobie? – krzyknęła wściekła Kate. Wino zaczynało działać. – Jak mogłaś to przede mną ukrywać? Nie chodzi tylko o to, że nie powiedziałaś swojej szefowej, ale ukrywałaś to przed najlepszą przyjaciółką! Jak… jak mogłaś?
Wiedziałam, że czuje się zraniona, że ukrywałam przed nią ten fakt i zrobiło mi się trochę głupio.
- Przepraszam – powiedziałam. – Naprawdę żałuję, że nie powiedziałam ci wcześniej, ale zrozum, nie zniosłabym twojego spojrzenia: „Masz raka, tak bardzo mi przykro”. Wystarczy mi, że Tommy zachowuje się jakbym w każdej chwili miała rozpaść się na tysiąc kawałków – mówiłam, a w moich oczach pojawiły się łzy. – Kate, od wypadku nie żyliśmy ze sobą, on boi się mnie dotknąć, jakbym miała trąd, a nie raka – po moich policzkach spływały łzy wielkie  jak groch.
- Zatrzymałaś się na jego rękach – powiedziała Kate, wycierając łzy z mojej twarzy. Siedziałyśmy na kanapie i patrzyłyśmy sobie w oczy. – Boi się, że jeśli cię dotknie, zrobi ci krzywdę. Jest przerażony i wcale mu się nie dziwię. Wyglądasz okropnie. Ukrywasz to wszystko pod perfekcyjnym makijażem, ale teraz widzę twoje podkrążone oczy i wychudzoną twarz. W twoim organizmie toczy się walka i to widać.
- Dziękuję – powiedziałam i przytuliłam się do niej. Czasami są chwile, że człowiek potrzebuje się do kogoś przytulić. To była właśnie taka chwila. Rozpłakałam się na dobre. Rozmowa z nią dała mi wiele do zrozumienia. – Mogę dzisiaj u ciebie zostać? W moim mieszkaniu jest matka, która zaczęła sprzątać i boję się tam wrócić.
- Jasne – uśmiechnęła się Kate i zaprowadziła mnie do pokoju dla gości. Położyłam się na łóżku nie zwracając na nic uwagi. Kate położyła się obok mnie.
Nagle usłyszałam jakiś huk i zerwałam się z przerażeniem. Znowu przypomniałam sobie, że poluje na mnie morderca.
- Spokojnie – powiedziała Kate, kładąc mi rękę na ramieniu. – To tylko wiatrak w ogródku. Czasami jedno ze skrzydeł uderza w daszek.
- Nigdy wcześniej tak się nie bałam.
- To normalne – pogładziła mnie po ramieniu. – Ja też się boję.
Położyłam się, usiłując zasnąć, kiedy ktoś zaczął pukać do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś? – spytałam.
- Yyy… kolega miał wpaść, żeby coś mi podrzucić – uśmiechnęła się nerwowo i poszła otworzyć drzwi, a ja w tymczasem zaczęłam wyglądać przez szparę od  drzwi pokoju, żeby zobaczyć kim jest tajemniczy kolega.
Kiedy zobaczyłam jego twarz od razu zrozumiałam, dlaczego Kate zerwała z Robin.

Na progu stał Sergei Damanov.


********
Część druga nosi tytuł "Stay with me"

Wracam po dość długiej przerwie, ponieważ mam mało czasu na prowadzenie jednego bloga, a posiadam ich dwa, więc jeden musi ucierpieć i niestety padło na ten :/ 
Rozdział dedykuję Luisu Ann :)
Wszystkim tym, którzy czytają, życzę wesołych świąt :)

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 10. I żyli długo i…. czy aby na pewno?


Ludzkie życie składa się z wyborów… Tak lub nie, w przód czy w tył, w górę czy w dół. Są wybory, które mają znaczenie. Kochać czy nienawidzić? Być bohaterem czy tchórzem? Walczyć czy poddać się? Żyć… czy umierać? To ważne decyzje i nie zawsze… leżą one w naszych rękach…


***************


Spałam. Byłam wykończona.
Ostatnie co pamiętałam, to oślepiające światła ciężarówki, uderzającej w mój samochód po stronie pasażera. Potem obudziłam się w szpitalu. Byłam na prochach bo nic nie czułam i nie byłam świadoma co się wokół mnie dzieje. Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Kiedy otworzyłam oczy, leżałam na łóżku, a obok mnie siedział Tommy.
- Megan, obudziłaś się – szepnął, gładząc moje włosy. Syknęłam z bólu. Bolał mnie każdy mięsień. – Och, przepraszam – zabrał dłoń z mojej głowy. – Jak się czujesz?
- Co… co się stało? – wyjąkałam z trudem.
- Miałaś wypadek, ale jest już dobrze. Nie zaznałaś większych urazów, ale jesteś cała poobijana i trochę poparzona. Samochód zaczął się palić i jakiś mężczyzna cię z niego wyciągnął. Uratował ci życie.
To by wyjaśniało, dlaczego miałam wrażenie, jakby moje ciało było obdarte ze skóry.
- Ale nie martw się. Poparzenia są powierzchniowe i obejmują biodra, i brzuch. Chirurg plastyczny powiedział, że kiedy cię zoperuje nie będzie śladu.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie byłam w stanie otworzyć ust. Traciłam świadomość. Wiedziałam, że za chwilę znowu zasnę.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest – Tommy ciągle mówił, choć nie wiedział czy go słyszę. – Boże, gdyby coś ci się stało… Dlaczego wtedy wybiegłaś? Nie dałaś mi dokończyć pytania. Chciałem zaproponować wspólne mieszkanie. Uznałem…
Zasnęłam. Nie słyszałam już co do mnie mówił.


Chciał ze mną zamieszkać, a nie mi się oświadczyć. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Byłam taka głupia. Dlaczego nie potrafię dać się uszczęśliwić? On mnie kocha, nie chce mnie zranić, tylko chronić. Dlaczego nie ufam tym, którym powinnam? Dlaczego nie potrafię zaangażować się w związek z najcudowniejszym facetem na świecie?


********************


Nie wiem ile czasu minęło od wypadku, ale za każdym razem budziłam się na dłużej. Teraz nie spałam już od piętnastu minut i nie byłam zmęczona.
- Zerwałam z Robin – oznajmiła Kate, wchodząc do mojej sali.
Tommy pojechał do Lacey, a ja zostałam sama.
- O Boże, to straszne – powiedziałam, podnosząc głowę z poduszki. – Co się stało?
- Zrozumiałam, że jednak nie pociągają mnie kobiety – przyznała Kate.
- Uff – odetchnęłam z ulgą. – Wreszcie. Bo czasami patrzyłaś na mnie takim wzrokiem, że bałam się, że zaraz wyznasz mi miłość – zażartowałam, a Kate się roześmiała, ja też spróbowałam, ale za bardzo wszystko mnie bolało. Skrzywiłam się  z bólu.
- Wszystko w porządku? – spytała przejęta Kate.
- Tak, tak, po prostu jestem cała poobijana i wszystko mnie boli, ale to nic takiego – uśmiechnęłam się. – Lepiej opowiedz, jak to się stało, że zerwałaś z Robin.
- Jak już powiedziałam, zrozumiałam, że nie pociągają mnie kobiety. No a poza tym, poznałam ostatnio bardzo fajnego faceta – uśmiechnęła się, a ja zrozumiałam, że to musi być naprawdę cudowny facet.
- Kto to? Tylko mi nie mów, że to jakiś kolega twojego brata, który z nim mieszkał, ale jego żona nie była z tego zadowolona, a ty zaproponowałaś, że może zamieszkać z tobą, bo masz wolny pokój.
- Mimo wszystko odpowiedź brzmi: nie – zaśmiała się. – Poznałam go już kiedyś, przy okazji sprawy, a teraz znowu się spotkaliśmy i nasze uczucie odżyło.
- Znam go?
- Jego nazwisko raczej nic ci nie powie – uśmiechnęła się Kate i w tym samym momencie do sali, raźnym krokiem wkroczył lekarz.
- I jak się dziś czujemy? – spytał radośnie.
- Dużo lepiej – odpowiedziałam wciąż słabym głosem, a Kate zabrała swój płaszcz i pożegnała się.
- Panie doktorze, co z moim dzieckiem? – spytałam, kiedy zostaliśmy sami.
- Jakim dzieckiem? – spytał zdezorientowany lekarz.
- Jestem w ciąży.
- Przykro mi, że muszę panią rozczarować, ale nie jest i nie była pani w ciąży.
- Nie, to nie możliwe – odparłam. – Wszystko się zgadzało. Poranne mdłości i wymioty, bóle głowy, zmiany nastroju… wszystko idealnie pasowało.
- Um… była pani neurochirurgiem, prawda? – zmienił temat.
- Tak – pokiwałam niepewnie głową. „Najlepszym” dodałam w myślach.
- Chciałbym prosić panią o konsultację – powiedział lekarz i pokazał mi prześwietlenia. Spojrzałam na nie i otworzyłam szeroko oczy.
- Glejak w płacie czołowym – stwierdziłam zafascynowana. – Obejmuje 46 pole Brodmanna. To niezwykły guz. Żaden chirurg nie zdecydowałby się na operację. To zbyt wielkie ryzyko. Ja… ja bym go zoperowała, operowałam dużo bardziej beznadziejne przypadki, ale nie operuję od czasu gdy… - zacisnęłam dłonie. – Słyszałam o innym znakomitym neurochirurgu. Nazywa się… Um… zaraz sobie przypomnę…
- Derek Shepherd – podpowiedział lekarz.
- Tak – uśmiechnęłam się, dając tym samym znak, że to właśnie o nim myślałam.
- Już tu jest. Potrzebujemy tylko zgody na operację.
- To wspaniale. Słyszałam o nim wiele dobrego. Powinien sobie poradzić – mówiłam pełnym entuzjazmu głosem. Nagle coś mnie zaniepokoiło. – Ale skoro on tu już jest, to czemu przyszedł pan do mnie?
- Wspominała pani o wymiotach, bólach głowy, zmianach nastroju… - zmienił temat lekarz.
- Doktorze, czyje to prześwietlenie? – spytałam.
- … a zanim doszło do wypadku miała pani drgawki. Czy przedtem była pani drażliwa i miała Problemy z podejmowaniem decyzji?
- Czyje są te prześwietlenia? – spytałam z naciskiem.
- Nie była pani w ciąży. Objawy są mylne.
- Doktorze, do kogo należą te prześwietlenia? – spytałam z jeszcze większym naciskiem.
- Do pani – odparł po chwili wahania. Nastąpiła cisza tak ciężka, że można było kroić ją nożem.
Poczułam jak odpływają ze mnie wszystkie siły. Opadłam na łóżko. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie.
- Doktor Hunt, wszystko w porządku? – spytał lekarz z wyraźną troską w głosie.
- Zoperuje mnie Derek Shepherd? - nie odpowiedziałam na pytanie.
- Tak.
- Kiedy chcecie to zrobić?
- Jak najszybciej. Musi pani podpisać zgodę i możemy zaczynać.
- Proszę dać mi papiery – powiedziałam, bez chwili zastanowienia.
- Zdaje sobie pani sprawę z możliwych powikłań?
- Nie pan da mi tą cholerną kartkę i zoperujcie mnie. Już! – krzyknęłam.


Miał mnie zoperować Derek Shepherd, jeden z najlepszych neurochirurgów na świecie. Wiedziałam, że to dobrze, ale wiedziałam też, że nie jest on najlepszym neurochirurgiem. Najlepszy, będzie leżał na stole operacyjnym.


****************


Operacja przebiegła bez powikłań. A przynajmniej tak mi powiedziano. Niestety nie udało się usunąć całego guza i czekała mnie chemia i naświetlania. Tommy znowu siedział przy moim łóżku i mówił o wspólnym mieszkaniu. Słyszałam też Lacey i moją matkę, ale teraz ich nie było. Odpoczywałam po operacji. Miałam wrażenie, że jestem jeszcze bardziej wykończona niż po wypadku, w dodatku głowa bolała mnie tak bardzo, że było mi niedobrze.


Kiedy Tommy wrócił do szpitala, ja byłam już operowana. Lekarz powiedział mu o wielkim guzie w moim mózgu i o tym, że nawet jeśli wszystko dobrze pójdzie, guz znajduje się w takim miejscu, że mogę się już nie obudzić.


Przez cały czas byłam świadoma tego, co się wokół mnie dzieje, ale nie miałam wystarczająco dużo siły by otworzyć oczy. Dopiero teraz, po tygodniu od operacji powoli zaczęłam je otwierać. Na początku obraz był rozmazany, a światło wyjątkowo ostre. Dopiero po dłuższej chwili moje oczy przyzwyczaiły się do jasnego pomieszczenia.

- Tommy – wychrypiałam najgłośniej jak tylko potrafiłam, choć wiedziałam, że i tak ledwo mnie słychać.
- Megan – wstał gwałtownie z krzesła, które zachwiało się i prawie przewróciło. Chwycił je w ostatniej chwili. – Obudziłaś się.
- Muszę ci coś powiedzieć – szepnęłam, kiedy Tommy siadł na moim łóżku i wziął mnie w ramiona.
- Nie musisz teraz odpowiadać na moje pytanie – uśmiechnął się do mnie i pogładził moje włosy. – Mamy na to czas.
- Właśnie o to chodzi… nie mamy czasu… ja… ja nie mam czasu – mówiłam, a każde słowo sprawiało mi ból. – Muszę ci coś wyznać… ukrywałam to przez piętnaście lat, a teraz… umieram.
- Nie umierasz, słyszysz mnie? – mówił, a jego głos drżał od emocji. – Nie umierasz. Jesteś silna i przetrwasz to… my… my to przetrwamy i będziemy żyli długo, słyszysz mnie? Będziemy żyć bardzo długo, zestarzejemy się i kupimy wielki dom z ogrodem, w którym będą bawiły się nasze wnuki, a ty… nie umrzesz – słyszałam, jak powstrzymywał łzy.
- Ja umieram, Tommy… ale to nie ma znaczenia… muszę ci coś powiedzieć… - mówiłam ostatkami sił. – Lacey…
- Nic jej nie jest – przerwał mi Tommy. – Jest u twojej matki.
- Ona…  - nie zwracałam uwagi na jego słowa. Musiałam to wyznać, bo wiedziałam, że pozostało mi niewiele czasu. – Kiedy nakryłam cię z Sheilą DeMarco… tamtego dnia miałam ci coś powiedzieć… Tommy, ja …. byłam… byłam wtedy w… - wzięłam głęboki oddech, raniąc przy tym płuca. Skrzywiłam się z bólu. – Byłam w ciąży, a Lacey… jest twoją córką – wyrzuciłam z siebie to, co dręczyło mnie przez piętnaście lat i poczułam, że jestem wolna.


Moja ręka powoli opadła na łóżko, a głowa odchyliła się do tyłu. Czułam jak moja dusza opuszcza moje ciało. Balansowałam na granicy światów. Byłam jak ptak, który po raz pierwszy opuszcza gniazdo. Byłam wolna.

************

Koniec części pierwszej ;)

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 9. Szokujące odkrycia

To opowiadanie podzielę na trzy części, tak jakby były to trzy sezony serialu. Część, która zakończy się wraz z następnym rozdziałem, nosi tytuł „Bring me to life”, kolejna – jeszcze nie wiem, ale dowiem się już niedługo. Całusy dla wszystkich, którzy czytają ;**

*************

Tego dnia, podobnie jak przez cały tydzień, obudziły mnie mdłości.
Było sobotnie przedpołudnie. Razem z Kate miałyśmy pojechać na zakupy. To był jej pomysł. Chciała poprzebywać trochę ze swoją przyjaciółką, ale wiedziałam, że najbardziej zależy jej na wyciągnięciu ze mnie informacji na temat mojego związku z Tommym.


Kate mieszkała w wielkim, jednorodzinnym domu na obrzeżach miasta. Uwielbiałam go. Czasem urządzałyśmy sobie w nim babski wieczór. Kiedyś we dwie, teraz była z nami Robin. W całym domu najbardziej podobała mi się kuchnia. Była wielka, przestronna i cała skąpana w bieli. Uwielbiałam w niej przebywać i patrzeć na gotującą Kate. Zawsze mogłam wtedy liczyć na coś pysznego, bo kto jak kto, ale Kate potrafiła gotować lepiej od mojej matki, a przecież wiadomo, że nikt nie gotuje lepiej od własnej matki.


W końcu stanęłam przed drzwiami domu Kate i zapukałam. Po jakichś trzech minutach usłyszałam przekręcany w drzwiach kluczyk. Zdziwiłam się. Było prawie południe, a ona jeszcze nie wyszła dzisiaj z domu?
Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłam coś, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Kate miała na sobie szlafrok.
- Hej – uśmiechnęła się.
- Heeej… - odparłam zdezorientowana widokiem, jaki zastałam. – Obudziłam cię? – spytałam, wskazując na jej strój.
- Co? Nie. Ja po prostu… dłużej zostałam w łóżku – uśmiechnęła się zawstydzona.
- Ale pamiętasz, że byłyśmy dzisiaj umówione, prawda?
- Jasne – zaśmiała się. – Zaraz się przebiorę i możemy jechać.
W tym momencie obok Kate, pojawiła się Robin. Również w szlafroku.
- Cześć, Megan – uśmiechnęła się. – Witaj, kochanie – zwróciła się w stronę Kate, pocałowała ją i zniknęła gdzieś za drzwiami, a ja stałam z otwartymi ustami zszokowana tym, czego właśnie byłam świadkiem.
- Katherine Clementaine Murphy, czy jest coś, o czym chciałabyś mi powiedzieć? – wykrztusiłam w końcu, a blondynka tylko zacisnęła usta.


Tego dnia z zakupów nic nie wyszło. Co prawda pojechałyśmy z Kate do wielkiego centrum handlowego w centrum miasta, ale żadna z nas nie miała ochoty na zakupy. W końcu spasowałam i zabrałam Kate na kawę i lody.
- Więc, ty i Robin – powiedziałam grzebiąc łyżeczką w lodzie czekoladowym, który już prawie się rozpuścił. – Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie – rzuciła krótko. – Nie ma o czym rozmawiać. To świeży związek, nawet… nawet nie wiem, czy w ogóle można mówić o jakimkolwiek związku, Megan.
- Cóż. Kate, którą znam nie umawia się z kobietami.
- A może ja już nie jestem tą Kate, którą znasz? Może zmieniłam  się i nawet o tym nie wiem. Ja sama siebie nie poznaję. Nie wiem, co się ze mną dzieje – mówiła przez łzy.
- Hej – uśmiechnęłam się do niej i wzięłam ją za rękę. – Nie zmieniłaś się. Po prostu dawno nie byłaś w stałym związku i może poczułaś, że Robin jest w stanie ci go zapewnić. Pragnienie bycia kochaną nie jest niczym złym – pogładziłam ją po dłoni i otarłam jej łzy. – Idź do toalety, ogarnij się, a ja tu na ciebie zaczekam. Będzie dobrze – uśmiechnęłam się. Będzie. Musi być.


Kiedy wróciłam byłam potwornie zmęczona. Zdążyłam zasnąć, kiedy zadzwoniła moja komórka. Tommy powiedział, że wpadnie wieczorem. Uśmiechnęłam się i ponownie zasnęłam.


***************


Obudziłam się zlana potem. Nie wiedziałam co wyrwało mnie ze snu. Czy był to zwykły koszmar, a może dźwięk niechcianego gościa penetrującego moje mieszkanie?
Odkąd na mój stół trafiła trzecia kobieta z poderżniętym gardłem, śladami po skrępowanych nadgarstkach i wyciętymi atrybutami kobiecości nie spałam spokojnie. Za każdym razem kiedy zamykałam oczy, widziałam te bezbronne, martwe kobiety leżące na moim stole. Najbardziej przerażało mnie to, że jakiś sadysta otwierał im jamy brzuszne i wycinał organy, kiedy jeszcze żyły i były świadome tego, że umierają. A kiedy zasypiałam, to ja stawałam się jego ofiarą. Widziałam jak podchodzi do mojego łóżka z uśmiechem na twarzy i skalpelem w ręku. Moje ręce i nogi były przywiązane do łóżka. Nie byłam w stanie się poruszyć, ani nic powiedzieć, bo moje usta były zaklejone taśmą.
Zawsze jednak budziłam się, zanim morderca wykonał pierwsze cięcie. Tak było i tym razem.


Zlana potem, wyjrzałam przez okno. Zaczynało robić się ciemno. Zadzwoniłam do matki, by sprawdzić czy z Lacey wszystko w porządku, wzięłam prysznic, ubrałam się w piękną, czerwoną, koronkową sukienkę i zrobiłam coś do jedzenia. Byłam tak zajęta, że nie miałam czasu myśleć o moim śnie i o Chirurgu, bo tak właśnie go nazwaliśmy.


Zanim się obejrzałam, rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Uśmiechnęłam się.
- Cześć, kochanie – pocałowałam Tommy’ego na powitanie.
- Przyniosłem wino – uśmiechnął się, eksponując butelkę.
- Wejdź – uśmiechnęłam się. – Zrobiłam hamburgery. Niezbyt to romantyczne, ale wiesz, że nigdy nie potrafiłam gotować – zaśmiałam się.
Tommy nie zareagował na moje stwierdzenie. Spojrzał na mnie i zobaczył to, co starałam się ukryć.
- Nie wyglądasz dobrze – odparł zasmucony i pogładził dłonią mój policzek. – Ta sprawa cię dręczy.
- Nie mówmy o tym – położyłam dłoń na jego dłoni i zdjęłam obydwie z mojej twarzy. – Chcę spędzić miły wieczór ze swoim chłopakiem.


Siedzieliśmy na kanapie w salonie i rozmawialiśmy. Tommy pił wino, a ja sok pomarańczowy. Musiałam zrezygnować z alkoholu. Jeszcze nikomu o tym nie mówiłam, bo chciałam najpierw to potwierdzić, ale byłam pewna, że jestem w ciąży. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Nie byłam gotowa na dziecko.


- Megan, przyszedłem tutaj, ponieważ chcę cię o coś zapytać – Tommy chwycił mnie za rękę, a ja poczułam jak świat zaczyna wirować. Miałam ochotę uciec. Wiedziałam, co chce powiedzieć i wcale mi się to nie podobało. – Pomyślałem, że spytam o to od razu, no bo czemu by nie? Megan, czy chciałabyś…
- Nie – przerwałam mu w pół zdania. Wiedziałam o co chce mnie zapytać, a ja nie byłam gotowa na stanie się jego narzeczoną. – To za wcześnie. Nie jesteśmy ze sobą wystarczająco długo, a ja nie jestem na to gotowa – powiedziałam, wstając z sofy. – Przepraszam, muszę się przewietrzyć – chwyciłam kurtkę, kluczyki od samochodu i wyszłam z mieszkania, zostawiając w nim zszokowanego Tommy’ego, który dokończył swoją wypowiedź:
- … ze mną zamieszkać.
Niestety ja już go nie słyszałam. Zbiegłam po schodach i wsiadłam do samochodu.


Oddychałam głęboko. Miałam wrażenie, że ziemia osuwa mi się spod nóg. Byłam przerażona. Bałam się. Nie byłam gotowa. Bałam się, że po raz kolejny zostanę zraniona.
Strach mnie paraliżował. Dosłownie. Czułam, jak drętwieje mi lewa ręka. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie mogłam nią ruszać, a widok za szybą zaczął się rozmazywać.
Usłyszałam, że dzwoni mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, ale nie byłam w stanie nic przeczytać. Udało mi się odebrać.
- Megan, gdzie jesteś? – dopytywał Tommy. – Dlaczego tak nagle wyszłaś?
- Nie wiem co się dzieje, nie mogę się ruszyć, nic nie widzę! – krzyczałam, czując jak tracę kontrolę  nad własnym ciałem.
Słyszałam głos Tommy’ego, ale nie byłam w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Zbliżałam się do skrzyżowania. Chciałam zahamować, ale nie mogłam poruszyć nogą. Miałam wrażenie, że jest z betonu. Nagle wszystko zaczęło się ruszać. Moja głowa latała na wszystkie strony, a ja nie byłam w stanie utrzymać jej w jednym miejscu. Miałam drgawki. Chciałam, żeby to się już skończyło.
I tak też się stało.
Po chwili nic nie czułam.

A wszystko dzięki ciężarówce, która wbiła się w bok mojego samochodu…

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział 8. Tajemnice i kłamstwa

No i wróciłam :D Nie wiem czy na stałe, ale mam nadzieję, że tak :D Chciałabym napisać coś więcej, ale jutro klasówka z biologii, liceum potrafi wykończyć :) 


*************


Dwa tygodnie na Florydzie były męczące, ale pomogły Lacey, więc nie narzekałam, a kiedy wróciłam do pracy byłam szczęśliwa.

Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo za nią tęskniłam, dopóki nie zaczęłam pierwszej sekcji. Ofiara nazywała się Nina Peyton. Już na wstępie mogłam stwierdzić, że miała poderżnięte gardło. Jedna długa rana, sięgająca od lewego ucha do tchawicy. Brzegi były równe, morderca się nie wahał. Doskonale wiedział co robi. Na nadgarstkach i kostkach pozostały ślady po skrępowaniu, a w lewym dolnym kwadrancie tułowia widniała długa rana cięta.
Sekcja zwłok wykazała, że morderca najpierw uśpił ofiarę, następnie przywiązał ją prawdopodobnie do łóżka, a potem z chirurgiczną precyzją usunął jej macicę. Wszystko wskazywało na to, że kobieta żyła, kiedy oprawca rozcinał jej ciało, a sądząc po ilości krwi w jamie brzusznej, odczekał godzinę zanim ostatecznie ją zabił, podcinając jej gardło.
To była trzecia kobieta zabita w ten sposób. Wszyscy wiedzieliśmy co to oznacza. Gdzieś w Filadelfii grasował potwór, który nienawidził kobiet. Ta sprawa dołowała nas wszystkich.


************


Razem z Kate wyszłyśmy z kostnicy. Wspólnie prowadziłyśmy tę sprawę.
- Co u Robin? – spytałam, zdejmując z rąk lateksowe rękawiczki.
- Dobrze. Szuka pracy – odpowiedziała zdawkowo, jakby nie chciała o niej rozmawiać.
- To świetnie – powiedziałam z entuzjazmem. – Muszę do was wpaść. Czuję się winna, że zostawiłam cię z nią samą, ale chyba rozumiesz?
- Jasne – uśmiechnęła się lekko. – Nie musisz się martwić. Radzimy sobie – zapewniła mnie przyjaciółka.
- Okej. Tylko mówię. Jakbyś potrzebowała pomocy czy coś, wiesz gdzie mnie znaleźć.
Kate nie odezwała się, a ja miałam dziwne przeczucie, że przyjaciółka coś przede mną ukrywa.


*************


Miesiąc po śmierci mojego byłego męża, przyszedł czas na odczytanie jego testamentu. Ponieważ Lacey była w nim uwzględniona, musiałam z nią jechać do kancelarii adwokata Todda.
Kiedy w gabinecie  zgromadziła się już prawie cała rodzina Todda, mężczyzna poprosił wszystkich o uwagę.
Mój mąż, zostawił każdemu coś, by o nim pamiętano. Starej ciotce Victorii, zostawił stary fortepian. Ulubionemu kuzynowi Karlowi, zostawił ulubione spinki do mankietów. Lacey, dostała dom i pieniądze. Ale była jedna osoba, która nie spodziewała się dostać czegokolwiek. Tą osobą… byłam ja.


- Na koniec, mojej byłej żonie Megan Hunt – przeczytał prawnik.
- Hej, to ja – uśmiechnęłam się zaskoczona. Wszyscy się na mnie spojrzeli. – Przyszłam tylko wesprzeć córkę. Naprawdę, poprawiałam raport z sekcji zwłok na tablecie – na potwierdzenie moich słów uniosłam i pokazałam wszystkim urządzenie, po czym zwróciłam się do prawnika: – Co pan mówił?
- Mojej najdroższej Megan, która znosiła moją niewierność dłużej niż powinna. Lata zdrady i obojętności, i choć sama nie była bez winy…
- Przejdźmy do rzeczy – pospieszyłam go. Ciotka Victoria na mnie spojrzała. – Och, nie patrz tak. Dostałaś fortepian – syknęłam.
- Nigdy nie byłem dobry w ukrywaniu swoich romansów, – ciągnął prawnik – ale przyznam, że z ukrywaniem finansów szło mi dużo lepiej.
- Co to znaczy? – spytałam.
- Chyba tata ukrywał przed tobą pieniądze, kiedy byliście małżeństwem – szepnęła Lacey.
Czemu mnie to nie zdziwiło?
- Nie chodzi o pieniądze. Pani były mąż był wspólnikiem pewnego lokalu.
- Zdradzał mnie, prowadził kancelarię i miał sekretny lokal – spojrzałam w górę. – Dobrze, że możesz wreszcie odpocząć.
- Prosił, by zachowała pani  trzeźwe spojrzenie. Ten lokal odnosi sukces.
- Skoro tak, to po co mi trzeźwe spojrzenie?


Kiedy dotarłam pod wskazany adres, zrozumiałam, do czego było mi potrzebne owo trzeźwe spojrzenie. Żałowałam, że Todd nie żyje, bo z chęcią bym go wtedy zabiła.


Mój mąż nawet po śmierci potrafił doprowadzić mnie do białej gorączki, przepisując mi w spadku pewien klub.
Klub… ze striptizem.


Stałam przy barze i zastanawiałam się, co ja jeszcze tutaj robię. Lokal przypominał ten, który prowadziła Tatiana. Pamiętacie ją, prawda? Jak można by zapomnieć  taką osobę. Przez chwilę zastanawiałam się nawet czy to nie jest przypadkiem jej lokal, ale od razu odrzuciłam od siebie tę myśl.
Ponownie obrzuciłam wzrokiem pomieszczenie, kiedy podszedł do mnie jakiś mężczyzna.
- Megan Hunt? – spytał. – Jim Booroni, współwłaściciel klubu – podał mi rękę. – Bardzo zmartwiła mnie wieść o śmierci Todda. Był dobrym człowiekiem. Bardzo troszczył się o każdą tancerkę.
- Nie wątpię. Todd zawsze wspierał… sztukę – uśmiechnęłam się sztucznie, wypowiadając ostatnie słowo. – Z kim mam rozmawiać o sprzedaży mojej części udziału?
- Jest pani pewna? Biznes świetnie się kręci. Zwłaszcza, od kiedy zaczęliśmy wtorkowe karaoke toples – uśmiechnął się.
- Rozumiem, że to lukratywny interes, ale…
- Proszę się rozejrzeć – przerwał mi. – Wypić drinka. Jeśli będzie pani chciała sprzedać udziały, niech pani prawnik się odezwie – podał mi swoją wizytówkę. Przyjrzałam się jej.
- No proszę. Dwa „o” w nazwisku przerobił pan na piersi, urocze.
- Prawda? – nie pojął sarkazmu. – Musi pani zobaczyć wizytówkę mojego wspólnika Vicka. Z litery „v” zrobił…
- Rozumiem! – przerwałam mu. – Chyba jednak się napiję.


Usiadłam przy barze i zamówiłam drinka. Nagle podeszła do mnie jakaś kobieta i zaczęła przede mną tańczyć. Chciałam jak najszybciej uciec z tego miejsca.
- Och, dzięki, ale nie przyszłam na show. Dowiedziałam się, że jestem współwłaścicielką klubu – wyjaśniłam.
- Serio? Miło cię poznać – podała mi rękę. – Robin, ale o dwudziestej drugiej staję się Destiny.
- Megan Hunt, a o dwudziestej drugiej zakładam jedwabną koszulę nocną.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i podeszła do innego klienta. Przewróciłam oczami.
I tak poznałam Robin Gallagher. Dziewczynę, która postanowiła skomplikować swoje życie, robiąc to samo z moim.


Tydzień po pierwszej wizycie, dostałam telefon od Jima, który poinformował mnie, że ma
papiery, które rozwiążą umowę między mną, a klubem. Nie czekając długo, wsiadłam w samochód i znalazłam się w klubie.

- Więc prawnik powiedział, żeby podpisać tutaj i jesteś oficjalnie wykupiona z interesu ze striptizem – Jim pokazał mi papiery i podał długopis.
- Mam nadzieję, że nie dostanę swojej działki w jednodolarówkach – uśmiechnęłam się i oddałam mu papiery.
- Będziemy za tobą tęsknić – poklepał mnie po ramieniu.
- Ja za tobą też – uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Do widzenia pani Hunt – powiedziała Robin, która siedząc przy barze czytała książkę.
- Dbaj o siebie Robin – pogładziłam ją po ramieniu i ruszyłam dalej. Po chwili cofnęłam się, myśląc, że się przewidziałam, ale nie, to była prawda. Robin czytała książkę. Spojrzałam na okładkę. – „Dżuma” Camusa?
- To o egzystencji.
- Tak, wiem. To klasyk – odparłam zaskoczona.
- Wiesz, widziałam kiedyś artykuł o stu książkach, które powinniśmy przeczytać, zanim umrzemy. I pomyślałam, że w związku z wysokim poziomem cholesterolu w mojej rodzinie, powinnam zacząć czytać – zaśmiała się.
- To dobrze – uśmiechnęłam się. Byłam zaskoczona postawą tej dziewczyny. Zastanawiałam się, co ona robi w takim miejscu.
- Więc, co będziesz teraz robić? – spytała.
- Um, wiesz, to nigdy nie była moja praca. Właściwie, to jestem lekarzem – uśmiechnęłam się, nie zdradzając mojej dokładnej profesji. Nie wiedzieć czemu, ludzie zawsze trzymali mnie na dystans, kiedy dowiadywali się, że pracuję w kostnicy.
- Naprawdę?
- Tak.
- To niesamowite, prawda? Sama myślałam o zostaniu lekarzem. Właściwie, byłam nawet na studiach medycznych, ale moja rodzina miała problemy finansowe…
- Robin, jesteś wzywana do loży V.I.P. – krzyknął Jim.
- Powodzenia z tą setką książek – uśmiechnęłam się, kiedy Robin zeskoczyła z krzesła, na którym do tej pory siedziała.
- Dziękuję. Och, znowu ten sam gość – westchnęła Robin. – Ciągle mu powtarzam, żeby trzymał te napiwki i kupił sobie szczoteczkę do zębów.
Dziewczyna niechętnie ruszyła w stronę loży V.I.P.
- Robin, czekaj – krzyknęłam, a Robin odwróciła się w moją stronę. – Nie musisz tego robić, jeśli to sprawia, że jesteś nieszczęśliwa.
- Mam rachunki do zapłacenia.
- Wiem, ale nie musisz tu pracować. Możesz robić co zechcesz.
- Łatwo powiedzieć.
- Mówię poważnie. Nigdy nie jest za późno, by zmienić swoje życie.
- Robin, chodź – ponaglił ją Jim.
- Dziękuję – powiedziała i sięgnęła po książkę
- Zabierasz to ze sobą? – spytałam zdezorientowana
- Kiedy klienci są napastliwi, lubię mieć przy sobie coś, co może zaboleć. Kiedyś, prawie zabiłam faceta „Filarami ziemi” – uśmiechnęła się i ruszyła w stronę klienta.


Gdybym wcześniej wiedziała, jaki wpływ wywrą na nią moje słowa, nigdy bym się nie
odezwała, ale jak to się mówi: mądry człowiek po szkodzie.
Jakieś dwa tygodnie po naszej rozmowie, kiedy byłam sama w domu, ktoś zapukał do drzwi. Za progiem stała… Robin.
- Pani Hunt – uśmiechnęła się na mój widok.
- Robin – powiedziałam, zastanawiając się, skąd miała mój adres.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale myślałam o tym co pani mówiła i miała pani rację. Nigdy nie jest za późno na zmiany, więc… odeszłam z klubu – uśmiechnęła się, dumna z siebie, a ja zaprosiłam ją do środka. Kiedy ona siedziała na kanapie, ja wstawiłam wodę na herbatę.
- Naprawdę? – ucieszyłam się, nie zdając sobie sprawy z tego, co zaraz usłyszę.
- Z początku się bałam, ale wiem, że to najlepsza decyzja.
- Wspaniale – pochwaliłam ją.
- Nie miałabym odwagi, gdyby nie rozmowa z panią. Jest pani dla mnie wzorem – uśmiechnęła się promiennie.
- Naprawdę? – zdziwiłam się, nalewając wodę do filiżanek. – To miłe.
- Wcześniej była nią Candy z klubu, ale przedawkowała.
- Och – szepnęłam. Wspaniale, zastępowałam narkomankę. – Gratuluję, Robin – postawiłam filiżanki z herbatą na stole i przytuliłam ją. – Decyzja o zmianie wymaga wiele odwagi.
- O tak – powiedziała. – Więc, co mam robić teraz?
- Co? – spytałam zdziwiona omal nie zalewając się kawą.
- No wie pani… Co dalej? Gdzie mam pracować.
- Przepraszam – powiedziałam, nie bardzo rozumiejąc. – Odeszłaś z pracy, nie mając nic na rezerwie?
- Wiem, że to trochę szybko, ale mówiła pani, że mogę to zrobić w każdej chwili. Mówiła to pani z przekonaniem. Dalej jest pani przekonana, prawda?
- Oczywiście. Świat stoi przed tobą otworem – zaśmiałam się serdecznie. – Masz oszczędności, prawda?


To był moment w którym zrozumiałam, że dobre rady potrafią zmienić czyjeś życie. W tym przypadku było to moje życie. Nie wiedziałam jeszcze jak, ale musiałam jej pomóc. W końcu, wpakowała się w to przeze mnie.
Pozwoliłam jej u mnie zamieszkać, ale kiedy Robin zaczęła paradować po domu w samej bieliźnie wiedziałam, że muszę coś zrobić. Striptizerka nie była zbyt dobrym wzorem dla piętnastolatki, a poza tym, kiedy przychodził Tommy, nie byłam zadowolona, że Robin kusi go swoim prawie nagim ciałem.
Dlatego nie do opisania była moja radość, kiedy Kate wspomniała, że czuje się samotna w swoim wielkim domu. Nie myśląc długo powiedziałam, że mam dla niej lokatorkę. Ucieszyła się, że nie będzie musiała wracać do pustego domu, a ja jeszcze bardziej ucieszyłam się z tego, że mój problem został rozwiązany.
 W krótkim czasie Kate i Robin połączyła przyjaźń, a już wkrótce miałam się dowiedzieć, że nie tylko ona je połączyła…