poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 13. Ocalone życie


Zmiany. Nie lubimy ich, obawiamy się. Ale nie możemy ich powstrzymać. Albo dostosujemy się do zmian, albo zostajemy w tyle. Dorastanie boli – ktokolwiek wam powie, że tak nie jest, kłamie. Lecz prawda jest taka: czasem im bardziej coś się zmienia, tym bardziej jest jak przedtem. Zdarza się, że zmiany są dobre. Czasem, zmiana jest wszystkim.


***********


Siedziałam w przychodni oddzielona od innych pacjentów zasłoną, a pielęgniarka usiłowała wbić się w moją żyłę. Musiała dopiero zacząć pracę, bo niezbyt jej to wychodziło. Po pięciu próbach dałam za wygraną.
- Mogę? – spytałam, wyciągając rękę po igłę. – Byłam lekarzem, wiem jak zrobić wkłucie – powiedziałam, kiedy dziewczyna nie dała mi sprzętu. Spojrzałam na nią wyczekująco wzrokiem, który nie znosił sprzeciwu.
- Proszę – poddała się w końcu i odwróciła się.
- Zaczekaj – krzyknęłam za nią. – Podejdź do mnie. Pokaże ci, jak to się robi – uśmiechnęłam się do niej, a kiedy do mnie podeszła, jednym gładkim ruchem wbiłam igłę, trafiając w żyłę.
- Jak…? – spytała zafascynowana pielęgniarka.
- Lata praktyki – uśmiechnęłam się do niej.


I tak, raz w miesiącu przez godzinę siedziałam w przychodni rozmyślając o swoim życiu. Myślałam o tym, jak przez piętnaście lat ukrywałam sekret, który w końcu wyszedł na jaw; o tym, że mężczyzna mojego życia znów się w nim pojawił, a ja musiałam go przy sobie zatrzymać; o tym, jak, i czy w ogóle, powiedzieć córce, że jej ojciec wcale nie jest jej ojcem i w końcu o tym, jak bardzo boję się zmian. A w końcu jedyne co w życiu jest pewne, to właśnie zmiany…


*****************


Od Tamtego dnia minęły dwa miesiące. Nasze fizyczne rany się zagoiły, ale psychiczne wciąż były rozdrapywane. W moim przypadku były to nieprzespane noce, spowodowane widokiem stojącego nade mną mordercy po każdym zamknięciu oczu, oraz patrzenie na bliznę pozostawioną przez skalpel. Kate zachowywała się podobnie, z tym, że ja swoją bliznę mogłam zakryć ubraniem i nie patrzeć na nią cały dzień. Ona musiała znosić jej widok 24 godziny na dobę, z wyjątkiem chwil, w których przeprowadzała sekcję zwłok, co ostatnio zdarzało się coraz częściej. Rozumiałam ją. Kiedy zakładała lateksowe rękawiczki stawała się zupełnie innym człowiekiem, znów była sobą. Po Tamtym dniu coś w niej pękło. Zmieniła się. Nie była już tą Kate, którą znałam i było mi z tym źle. Obwiniałam się o to, co się stało. W końcu próbowała mnie uratować, a tymczasem sama skończyła jako ofiara.


Raźnym krokiem weszłam do kostnicy, gdzie czekały na mnie zwłoki. Kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia, stanęłam jak wryta.
- Kate, jestem w stanie wiele zrozumieć i jestem osobą niezwykle tolerancyjną, ale myślę, że nekrofilia do ciebie nie pasuje – powiedziałam spokojnie, patrząc jak Kate robi usta-usta nieboszczykowi. – Mówię poważnie. Sergei nie byłby zadowolony, gdyby cię teraz zobaczył.
- Na miłość Boską – krzyknęła Kate. – On żyje! Zadzwoń po pogotowie!
Otworzyłam usta ze zdziwienia. Nieczęsto zdarzało się, że przywozili do nas żywe osoby. No dobra, raz była taka sytuacja, ale żeby tak po raz kolejny? Jak w transie wybrałam numer pogotowia i opowiedziałam, co się stało. Kiedy skończyłam rozmowę, Kate uciskała mu klatkę piersiową.
- Ma niedrożność dróg oddechowych – powiedziała. – To może być skurcz oskrzeli. Gdzie ta karetka?
- Będą za pięć minut – oznajmiłam.
- Ktoś musi wykonać konikotomię. Może ty? – spytała. – Skoro już tu jesteś, możesz to zrobić.
- Okej – powiedziałam i podeszłam do mężczyzny leżącego na stole. – Znajdź mi wąską rurkę – rozkazałam i wzięłam do ręki skalpel. Zawahałam się. Odkąd zabiłam pacjentkę, nie lubiłam pracować na żywych ludziach. Powoli napięłam skórę na szyi i poprzecznie przecięłam więzadło pierścienno-tarczowe. – Potrzebuję rurki!
- Mam – krzyknęła Kate i podbiegła do mnie, wręczając mi plastikową rurkę.
- Ty to zrób – powiedziałam, wskazując na otwartą tchawicę.
- Co?
- Po prostu to zrób! Ja nie mogę, jestem przeziębiona, mogę go zarazić. Powiem ci, jak to zrobić. Weź rurkę i włóż ją w otwór. Tak, dobrze – powiedziałam, kiedy Kate zrobiła wszystko, tak jak trzeba. – A teraz zacznij dmuchać, tak, jakbyś nadmuchiwała balon, tylko delikatniej.
- Chyba się udało – powiedziała uradowana Kate, kiedy mężczyzna zaczął powoli otwierać oczy. – Już dobrze, żyjesz – uśmiechnęła się do niego, a on złapał ją za rękę, dziękując za uratowanie życia. W tym samym momencie do kostnicy wkroczyli ratownicy medyczni.
- To było ekscytujące – powiedziała Kate, kiedy zostałyśmy same.
- Tak, zapomniałam już, jak wspaniale jest ratować ludzkie życie.
- I miło jest uratować kogoś tak przystojnego.
- Czyli gdyby był brzydki pozwoliłybyśmy mu umrzeć? – spytałam, uśmiechając się.
- Oczywiście, że nie – zaśmiała się, a ja pojechałam do domu.



Tommy miał dzisiaj wrócić wcześniej i mieliśmy zjeść, od dawna wyczekiwaną, romantyczną kolację. Oczywiście przygotowaniem zajął się Tommy. Ja nie potrafiłam gotować.
- Tommy, już jestem – zawołałam, przekraczając próg naszego mieszkania.
- Okej, zaraz siadamy – krzyknął entuzjastycznie, a mnie uderzyła woń pieczonego kurczaka. Od dawna nie jadłam prawdziwej kolacji.
- Pięknie pachnie – pochwaliłam go i pocałowałam. – Aż mam ochotę na coś więcej.
- Najpierw kolacja – powiedział Tommy i odsunął mnie od siebie. Westchnęłam. Od dawna nie było między nami tak jak dawniej.
Zasiadłam do pięknie zastawionego stołu, a Tommy postawił na nim pieczeń. Jedliśmy w milczeniu. Żadne z nas nie chciało poruszać kwestii, która była nieunikniona.
- Dlaczego to przede mną ukrywałaś? – spytał z żalem Tommy, przerywając w ten sposób niezręczną ciszę. – Jak mogłaś z tym żyć przez tyle lat?
Milczałam przez chwilę, po czym wyrzuciłam z siebie wszystko to, co dręczyło mnie od piętnastu lat.
- Myślisz, że było mi z tym łatwo? Przez piętnaście lat starałam się o tobie zapomnieć, jednocześnie patrząc, jak owoc naszego związku rośnie i staje się coraz bardziej podobny do ciebie. Jak myślisz, co czułam, kiedy patrząc w jej oczy widziałam ciebie? Nie mogłam cię nienawidzić, bo w ten sposób nienawidziłabym również jej. Sprawiłeś, że moje życie było piekłem. Za każdym razem, kiedy Lacey coś się stało, modliłam się, żeby Todd nie odkrył prawdy. A kiedy już wszystko sobie poukładałam, kiedy patrząc na nią, przestawałam widzieć twoją twarz, ty wróciłeś, jak jakiś stary koszmar i sprawiłeś, że moje życie znowu stało się piekłem! A potem chciałeś mnie odzyskać i udało ci się! Rozkochałeś mnie w sobie! Miałeś się nigdy nie dowiedzieć, ale… - w kącikach moich oczu pojawiły się łzy.
- Ale, co? – spytał Tommy, otaczając się murem zbudowanym z gniewu i złości.
- Umierałam… nie mogłam pozwolić, żeby ktoś ją zabrał. Myślałam, że to koniec mojego życia i musiałam ci powiedzieć. Musiałeś poznać prawdę, bo… - rozpłakałam się. – Lacey nie jest niczemu winna.
- Lacey… - szepnął Tommy, dopiero teraz zaczynając kojarzyć fakty. – Moja babcia…
- Tak – pokiwałam głową. – Zawsze opowiadałeś jaką cudowną była kobietą. Chciałam, żeby moja… nasza córka nosiła imię kogoś wspaniałego.
Poczułam, jak coś spadło na moją stopę. To była cegła. Cegła z muru, którym otoczył się Tommy. Widziałam jak na mnie patrzył. W jego oczach znów zagościła miłość.
- Jesteś wspaniałą kobietą – powiedział w końcu. – Ale zrobiłaś coś strasznego i wybaczenie ci tego  nie będzie łatwe. To będzie bardzo trudne. Będziemy musieli pracować nad tym każdego dnia, ale chcę tego, ponieważ zależy mi na tobie. Pragnę cię całej, na zawsze ty i ja, każdego dnia. Jesteś miłością mojego życia, prawdziwą, która niszczy i buduje, sprawia, że mam ochotę żyć, gdy jesteś obok mnie i umrzeć, gdy jesteś daleko, która sprawia, że jestem tym, kim jestem i…
Przerwałam mu pocałunkiem. Podobno to najlepszy sposób na uciszenie kobiety. No proszę, na mężczyzn też działa.
- Kocham cię, Tommy. Szaloną miłością i wiem, że to trudne, ale z czasem wybaczenie przyjdzie samo, a tymczasem…
Znów go pocałowałam. Zmierzaliśmy do sypialni, zdejmując z siebie ubrania. Kiedy już prawie byliśmy w łóżku, Tommy przerwał pocałunek i odsunął się ode mnie.
- Przepraszam – szepnął. – Nie mogę. Jeszcze nie teraz – powiedział i wrócił do kuchni.
Ja tymczasem opadłam na łóżko i ściągnęłam perukę. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.


*****************


Siedziałam w swoim gabinecie, czekając aż Ethan zdeklaruje gotowość do sekcji, kiedy w drzwiach pojawiła się Kate. Uśmiechała się.
- Chodź, nasz medyczny cud chce nam podziękować – powiedziała i opuściła mój gabinet. Zaskoczona, ruszyłam za nią.
Mężczyzna czekający na nas w recepcji był o wiele bardziej przystojniejszy, niż kiedy widziałam go po raz ostatni.
- Żywy jest dużo bardziej seksowniejszy – szepnęłam, a Kate tylko się uśmiechnęła.
- Witam, jestem doktor Murphy – podała mu rękę.
- Pamiętam cię – powiedział i przytulił ją. – Pani też dziękuję, pani doktor – uśmiechnął się i ruszył w moją stronę. Uściskał mnie i muszę się wam przyznać, że podobało mi się to tak bardzo, że przez chwilę zapomniałam o Tommym. Facet był cholernie przystojny, a jego uścisk tak przyjemny, że miałam wrażenie, że zaraz się rozpłynę. Tak się jednak nie stało. Ze smutkiem wyślizgnęłam się z jego uścisku, a on sięgnął po coś do kieszeni kurtki.
- To dla ciebie – podał mi pudełeczko. – Słyszałem, że to ty zrobiłaś cięcie.
- To nic takiego – machnęłam ręką. – Jak twoje gardło?
- Trochę boli. Poza tym, czuję się świetnie. Mam też coś dla ciebie – uśmiechnął się i podał jej pakunek. Nie czekając na nic, Kate go otworzyła. Zobaczyłam wyrzeźbioną dłoń.
- Jest piękna – zachwyciła się blondynka. – Kto jest artystą?
- Um… Ja – uśmiechnął się. – Nazwałem to: „Ręka, która leczy”. Podarowanie jej tobie wydaje się być odpowiednie.
- Dziękuję. Megan, mogłabyś… - machnęła delikatnie ręką, dając mi znak, że mam zostawić ich samych.
- Tak, jasne. Do zobaczenia później. Pamiętaj, że masz już chłopaka – szepnęłam jej do ucha i wróciłam do gabinetu.


***************


Następnego dnia był piątek. Obudziłam się obok Tommy’ego, patrząc na jego tors. Lubiłam to robić. Zwłaszcza teraz, kiedy prawie ze sobą nie żyliśmy. Leniwie przekręciłam się na drugi bok, żeby spojrzeć na wielki ścienny zegar. Nagle zerwałam się jak oparzona, co obudziło Tommy’ego. Było już po jedenastej. Oboje dawno powinniśmy być w pracy.
- Cholera – syknęłam, kiedy nie znalazłam mojej peruki. A mogłam przysiąc,  że zostawiłam ją na szafce nocnej. – Widziałeś moją perukę? – spytałam Tommy’ego, który się przeciągał.
- Jest na stoliku nocnym – mruknął.
- Nie ma jej. Pomóż mi szukać.
- Może łatwiej byłoby powiedzieć wszystkim, że masz raka? – spytał, zaglądając pod łóżko.
- Już mam – uśmiechnęłam się. – Jest.
- Rozumiem, że nie chcesz straszyć Lacey, ale po co ukrywasz to przed przyjaciółmi?
- Pogodzę się z chemią i z tym, że wszyscy prawią mi komplementy na temat moich pięknych włosów, ale nie ze współczuciem – założyłam perukę. – Zrobimy tak, jak ja chcę.
Tommy spojrzał na mnie, po czym objął dłońmi moją głowę i gwałtownym ruchem przesunął ją trochę w prawo.

- Była przekrzywiona – powiedział i znikł za drzwiami łazienki.

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 12. Wszystko się kiedyś kończy cz. 2



Wszyscy pamiętamy z dzieciństwa opowieści do poduszki, o buciku pasującym do nogi Kopciuszka, żabie, która zamienia się w księcia, Śpiącej Królewnie przebudzonej pocałunkiem. „Dawno, dawno temu… Żyli długo i szczęśliwie…” Baśniowe opowieści, uplecione z marzeń. Problem w tym, że bajki nie zdarzają się w rzeczywistości. To inne historie, te, które zaczynają się w mroczną, burzliwą noc, a kończą – więznąc w gardle. To raczej koszmary zawsze stają się realne. Osobę, która wymyśliła zwrot „żyli długo i szczęśliwie”, powinno się kopnąć w dupę tak mocno…


*****************


Stojąc przy oknie, popijałam mrożoną herbatę i delektowałam się chłodem klimatyzowanego pomieszczenia. Widziałam spocone twarze ludzi na ulicy. W ciągu półtorej doby spałam zaledwie trzy godziny. Zasłużyłam na chwilę spokoju - pomyślałam, przytykając do policzka zimną szklankę. Położę się wcześnie spać i będę odpoczywać cały weekend.
Opróżniłam szklankę i postawiła ją właśnie na blacie w kuchni, gdy zabrzęczał mój telefon. Brakowało mi tylko wezwania do pracy. Dzwoniąc do centrali Zakładu Medycyny Sądowej, nie ukrywałam rozdrażnienia.
— Mówi doktor Hunt. Odebrałam sygnał, ale mam już wolne.
— Przepraszam, że niepokoję, pani doktor, ale mieliśmy telefon od syna Hermana Gwadowskiego. Nalega, że musi się z panią zobaczyć.
Herman Gwadowski to jeden z moich „pacjentów”. Zapił się na śmierć, a jego syn nie potrafił tego zaakceptować. Groził mi pozwem, za niedokładne przeprowadzenie sekcji. Uważał, że ojciec został zamordowany.
— To niemożliwe. Jestem już w domu.
— Tak, powiedziałam mu, że ma pani wolny weekend. Twierdzi, że jutro wyjeżdża, i chce z panią pomówić, zanim zwróci się do adwokata.
- Do adwokata?
Oparłam się o kuchenny blat. Boże, nie miałam teraz siły przez to przechodzić. Byłam tak zmęczona, że nie potrafiłam zebrać myśli.
— Doktor Hunt?
— Czy pan Gwadowski powiedział, kiedy chce się ze mną spotkać?
— Będzie czekał do szóstej w kafejce obok zakładu.
— Dziękuję — odłożyłam słuchawkę, wpatrując się tępo w lśniące kafelki. Jakże dbałam o to, żeby były czyste!
Ale choćbym starała się być najbardziej pedantyczna i zaplanować sobie życie w najdrobniejszych szczegółach, zawsze trafi się taki Ivan Gwadowski, który wszystko zepsuje.
Chwyciwszy torebkę i kluczyki do samochodu, opuściłam ponownie swoje sanktuarium.
Zerknęłam w windzie na zegarek i stwierdziłam z niepokojem, że jest już za piętnaście szósta. Nie zdążę na czas do kawiarni i Ivan Gwadowski będzie sądził, że go zlekceważyłam.
Wsiadając do mercedesa, sięgnęłam po słuchawkę telefonu i zadzwoniłam do centrali.
— To znowu ja, doktor Hunt. Muszę skontaktować się z panem Gwadowskim, by go zawiadomić, że się spóźnię. Wie pani, skąd telefonował?
— Zaraz sprawdzę... Nie z kawiarenki.
— Z komórki?
Telefonistka przez chwilę milczała.
— To dziwne...
— Co takiego?
— Dzwonił z tego samego numeru, co pani.
Zmartwiałam z przerażenia. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Telefonował z mojego samochodu.
— Doktor Hunt?
W tym momencie zobaczyłam go we wstecznym lusterku. Uniósł głowę jak kobra. Chcąc krzyknąć, wciągnęłam w płuca opary chloroformu.


**************


Czekał cierpliwie, aż odzyskam przytomność. Wie, że już się ocknęłam i jestem świadoma jego obecności, bo mam przyspieszony puls. Gdy dotykał mojego gardła, tuż nad mostkiem, wciągałam gwałtownie powietrze. Wstrzymywałam oddech, kiedy głaskał mnie po szyi, wzdłuż tętnicy. Moja skóra rytmicznie pulsuje. Twarz lśni od potu. Gdy zaczyna gładzić mnie po policzku, wypuszczam wreszcie z płuc powietrze. Brzmi to jak skowyt, przytłumiony z powodu taśmy, którą mam na ustach.
Otwieram oczy i patrzy na niego. Już wszystko rozumiem. Zwyciężył. Upolował najcenniejszą zdobycz.
Wyjmuje narzędzia. Wydają przyjemny dźwięk, gdy rozkłada je na metalowej tacy obok łóżka. Patrzę na niego, ale mój wzrok przyciąga lśniąca stal. Wiem, do czego służą te narzędzia. Wielokrotnie ich używałam. Rozwieracz jest potrzebny do odciągania brzegów rany, hemostat — do zaciskania tkanek i naczyń krwionośnych, a skalpel... No cóż, oboje wiemy, co się nim robi.
Stawia tacę obok mojej głowy, żebym widziała, co mnie czeka. Nie musi nic mówić. Lśniące narzędzia są wystarczająco sugestywne.
Dotyka mojego nagiego brzucha. Natychmiast napinam mięśnie.
Sięga po skalpel i przytyka go do mojej skóry. Wciągam gwałtownie powietrze i otwieram szeroko oczy.
Dyszałam ciężko, czując dotyk skalpela. Zamknęłam oczy, mokra od potu, bojąc się nieuniknionego bólu. Krzyk uwiązł mi w gardle. Błagałam niebiosa o litość, choćby nawet o szybką śmierć, byle tylko nie krojono mnie żywcem.
Nagle ręka ze skalpelem cofnęła się.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w twarz stojącemu obok mężczyźnie. Była taka zwyczajna i pospolita. Mogłam widzieć go dziesiątki razy i w ogóle nie zauważyć. Ale on mnie znał. Czaił się na obrzeżach mojego świata, umieścił mnie w centrum swego mikro-kosmosu i krążył wokół, niewidoczny w mroku.
A ja nie miałam pojęcia o jego istnieniu.
Odłożył skalpel na tacę i powiedział z uśmiechem:
— Jeszcze nie teraz.
Dopiero gdy wyszedł z pokoju, zdałam sobie sprawę, że odłożył tortury na później, i odetchnęłam z ulgą.
A więc na tym polegała jego gra. Czerpał przyjemność z przedłużania moich cierpień. Na razie zachowa mnie przy życiu, abym miała czas rozmyślać o tym, co będzie dalej.
Każda zyskana minuta daje mi szansę ucieczki, uświadomiłam sobie.
Chloroform przestał już działać. Byłam całkiem przytomna i mój umysł pracował na pełnych obrotach. Leżałam rozciągnięta na łóżku z metalową ramą. Byłam rozebrana do naga, a przeguby i kostki miałam skrępowane taśmą. Choć szarpałam się i naprężałam mięśnie, nie mogłam uwolnić się z więzów.
Mokra od potu i zbyt zmęczona, by dalej walczyć, skoncentrowałam uwagę na otoczeniu.
Nad łóżkiem wisiała pojedyncza żarówka. Zapach ziemi i wilgotnych murów dowodził, że znajduję  się w piwnicy. Odwróciwszy głowę, zobaczyłam tuż za kręgiem światła kamienne fundamenty.
Usłyszałam nad sobą kroki i odgłos przesuwanego krzesła. To był stary dom z drewnianą podłogą. U góry ktoś włączył telewizor. Nie pamiętałam, jak znalazłam się w tym pomieszczeniu, ani ile czasu jechałam. Mogliśmy być wiele kilometrów od Filadelfii, w miejscu, gdzie nikt nie będzie mnie szukał.
Mój wzrok przyciągnęła lśniąca taca. Patrzyłam na ułożone starannie narzędzia. Wiele razy korzystałam z podobnych, traktując je zawsze jako przybory do leczenia ludzi. Za pomocą skalpeli i zacisków usuwałam komórki rakowe i kule, tamowałam krwotoki. Teraz, patrząc na instrumenty, których używałam kiedyś do ratowania życia, widziałam w nich zapowiedź własnej śmierci. Chirurg zostawił je blisko łóżka, żebym mogła się im przyglądać, widzieć ostrze skalpela i stalowe zęby hemostatów.
Tylko bez paniki. Staraj się pomyśleć - nakazałam sobie.
Przymknęłam oczy. Strach był jak ośmiornica, opasująca mackami moją szyję.
Poczułam, jak kropla potu spływa po mojej piersi na wilgotny materac. Musiało istnieć jakieś rozwiązanie, jakieś wyjście z sytuacji, bo w przeciwnym razie... Wolałam nie myśleć, co się stanie.
Otworzywszy oczy, wpatrywałam się w żarówkę, myśląc intensywnie, co robić. Pamiętałam, co powiedziała Kate: Chirurg żywił się strachem. Atakował kobiety, które były okaleczone, nad którymi czuł przewagę.
Nie zabije mnie, dopóki mu się nie poddam.
Wciągnęłam głęboko powietrze, zrozumiawszy nagle, jak powinnam postąpić. Pokonaj strach. Wpadnij we wściekłość. Pokaż mu, że bez względu na to, co zrobi, nie zdoła cię pokonać.
Nawet gdyby cię zabił.

***********

Pić...  marzyłam jedynie o chłodnej, czystej wodzie, tryskającej z kranu, przynoszącej ulgę spieczonym wargom i rozpalonej skórze. Myślałam o kostkach lodu, po które jak pisklęta wyciągają szyje pacjenci po operacji, otwierając spragnione, spierzchnięte usta.
Myślałam też o Ninie Peyton, przywiązanej do łóżka, świadomej, co ją czeka, a jednak nieodczuwającej niczego poza potwornym pragnieniem.
W ten sposób nas torturuje, uświadomiłam sobie. Łamie nasz opór. Chce, żebyśmy błagały o wodę, o życie. Pragnie mieć nad nami pełną kontrolę. Zmusić nas do uznania jego władzy.
Przez całą noc wpatrywałam się w żarówkę. Kilka razy zapadałam w sen i budziłam się przerażona, czując skurcze w żołądku. Ale strach nie trwa w nieskończoność. W miarę upływu godzin, nie mogąc wyzwolić się z więzów, popadłam w rodzaj czujnego odrętwienia. Trwałam w koszmarnym zawieszeniu między niedowierzaniem a poczuciem rzeczywistości, koncentrując myśli wyłącznie na tym, jak bardzo chce mi się pić.
W pewnej chwili usłyszałam kroki i skrzypienie otwieranych drzwi.
Natychmiast oprzytomniałam. Serce zaczęło tłuc się w piersi jak ptak, próbujący wydostać się z klatki. Wciągnęłam w płuca chłodne powietrze, przesycone zapachem ziemi i wilgotnych murów. Oddychałam coraz szybciej, słysząc odgłos kroków na schodach. Nagle zobaczyłam go nad sobą. W świetle żarówki jego spowita cieniem twarz wyglądała jak uśmiechnięta czaszka z pustymi oczodołami.
— Masz ochotę się napić, prawda? — rzekł spokojnym, opanowanym głosem.
Nie mogłam mówić, bo miałam usta zaklejone taśmą, ale widział odpowiedź w moich rozgorączkowanych oczach.
— Zobacz, co tu mam, Megan — Gdy uniósł do góry kubek, usłyszałam cudowny brzęk kostek lodu i zobaczyłam kropelki wody na chłodnej powierzchni szkła. — Łyknęłabyś odrobinkę?
Skinęłam głową, nie patrząc na niego, lecz na kubek. Umierałam z pragnienia, ale myślałam już nie tylko o orzeźwiającym łyku wody. Rozważałam dalsze ruchy i oceniałam swoje szanse.
Mój oprawca zakręcił kubkiem, uderzając kostkami lodu o szkło.
— Musisz być grzeczna.
Będę, obiecałam mu wzrokiem.
Zdarł z ust taśmę. Leżałam w bezruchu, pozwalając wsunąć sobie między zęby słomkę. Pociągnęłam łapczywie kilka kropli wody, ale nie zdołałam ugasić palącego pragnienia. Spróbowałam ponownie i natychmiast się zakrztusiłam. Wszystko spłynęło mi po brodzie.
— Nie mogę pić... na leżąco — szepnęłam. — Pozwól mi usiąść. Proszę.
Odstawił kubek i spojrzał na mnie ciemnymi, przepaścistymi oczami. Zobaczył kobietę bliską omdlenia. Kobietę, którą należało przywrócić do życia, by móc czerpać przyjemność z jej trwogi.
Zaczął rozcinać taśmę, którą miałam przywiązany do łóżka prawy przegub.
Serce waliło mi jak młotem. Pomyślałam, że z pewnością to zauważy. Prawa dłoń, uwolniona z więzów, opadła bezwładnie. Nie poruszałam się, nie napinałam mięśni.
Zaległa nieznośna cisza. No, dalej! Uwolnij mi lewą rękę. Przetnij więzy! — ponagliłam go w myślach.
Zbyt późno zdałam sobie sprawę, że wstrzymałam oddech, a on to zauważył. Z przerażeniem usłyszałam, że odrywa z rolki nowy kawałek taśmy.
Teraz albo nigdy.
Sięgając po omacku do tacy z narzędziami, strąciłam kubek i kostki lodu rozsypały się z chrzęstem po podłodze. Poczułam pod palcami stalowy uchwyt. Skalpel!
Gdy rzucił się na mnie, uniosłam rękę i wbiłam mu ostrze w ciało. Odskoczył z krzykiem, trzymając się za przegub.
Odwróciłam się na bok i przeciąwszy skalpelem taśmę, uwolniłam lewą rękę.
Gdy usiadłam na łóżku, zrobiło mi się nagle ciemno przed oczami. Po całym dniu bez wody byłam osłabiona i nie mogłam trafić ostrzem w taśmę, krępującą prawą kostkę. Machając na oślep skalpelem, rozcięłam sobie skórę, ale pozbyłam się więzów.
Została jeszcze lewa noga.
Uderzenie ciężkim rozwieraczem w skroń było tak silne, że zobaczyłam gwiazdy.
Drugi cios trafił mnie w policzek. Usłyszałam trzask kości.
Nie pamiętałam, kiedy upuściłam skalpel.
Gdy odzyskałam przytomność, miałam spuchniętą twarz i nie widziałam na prawe oko. Próbując poruszyć kończynami, stwierdziłam, że przeguby i kostki mam znów przywiązane do łóżka. Ale Chirurg nie zakleił mi ust. Jeszcze mogłam mówić.
Stał nade mną. Widziałam, że ma zaplamioną koszulę. To jego krew, pomyślałam z dziką satysfakcją. Zwierzyna pokazała pazury. Nie tak łatwo mnie pokonać. On żywi się strachem, więc musi zobaczyć, że się go nie boję.
Wziął z tacy skalpel i podszedł do mnie. Czułam, jak wali mi serce, ale leżałam nieruchomo, patrząc mu wyzywająco w oczy. Wiedziałam już, że nie uniknę śmierci, i pogodziwszy się z tym, uwolniłam się od lęku. To była odwaga skazańca.
No już, tnij. I tak nie wygrasz. Nie umrę pokonana.
Przytknął ostrze do mojego brzucha. Mimo woli napięłam mięśnie. Czekał, by ujrzeć na mojej twarzy strach.
Okazywałam mu tylko lekceważenie.
- Pewnie mnie nawet nie pamiętasz, co? – spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. – Kiedy byłaś chirurgiem, nie zwracałaś uwagi na nas, stażystów. Pomiatałaś nami. Traktowałaś jak służących.
Przycisnął skalpel, przecinając skórę. Poczułam ból, gdy z rany popłynęły pierwsze krople krwi, ale nadal przeszywałam go wzrokiem, nie okazując strachu i pozbawiając go satysfakcji.
—Nie potrafiłaś współpracować. Na sali operacyjnej byłaś Bogiem, ale poza nią, byłaś nikim.
Skalpel znieruchomiał. Zawisł w powietrzu. Widziałam go w nikłym świetle.
- Myślałaś, że skoro ratujesz życie, wolno ci pomiatać niższymi rangą? Początkowo cię uwielbiałem. Byłaś nieskazitelna, niemal doskonała. Ale im dłużej z tobą pracowałem, poznawałem cię coraz bardziej.
Chirurg znów przycisnął ostrze i po moim boku spłynęła świeża strużka krwi. Z trudem powstrzymywałam się od krzyku.
- Jeszcze kiedy pracowałaś w szpitalu marzyłem o zamordowaniu cię. Ale miałaś ten cholerny wypadek i zrezygnowałaś z praktyki. Nie miałem pojęcia co się z tobą dzieje. Aż pewnego pięknego dnia twój mąż trafił do szpitala. Znów zacząłem o tobie myśleć. Pojawiałaś się w moich snach. Wtedy zacząłem zabijać. Musiałem poćwiczyć. Zamordowanie cię musiało przebiec idealnie. I tak też się stanie.
Ostrze zagłębiło się w mojej skórze i choć próbowałam nad sobą zapanować, z ust wyrwał się jęk.
- Nie wygrasz, kanalio – wysyczałam. – Już się ciebie nie boję. Nie boję się niczego.
Gdy robił kolejne nacięcie, wpatrywałam się w niego wyzywająco, jak pogodzony z losem skazaniec.

************

Budziłam się, kiedy poczułam, że taśma z moich ust została zerwana.  Byłam pewna, że Chirurg wrócił, żeby dokończyć to, co zaczął. Po chwili poczułam, że więzy na moich kostkach zostały poluźnione. Przez mój umysł przebiegła myśl, że ktoś próbuje mnie uratować. Z trudem uniosłam powieki i zobaczyłam znajome blond włosy.
- Kate – jęknęłam, wykorzystując przy tym wszystkie siły.
- Będzie dobrze – powiedziała blondynka, patrząc z przerażeniem, na mój brzuch. Czułam, jak krople krwi spływają po mojej skórze – Zaraz będzie tu policja.
Byłam pewna, że zaraz ten koszmar się skończy. Zamknęłam oczy, pozwalając Kate mnie uwolnić, kiedy usłyszałam huk.
Potężny cios w skroń powalił Kate na ziemię. Gdy próbowała się podnieść, została kopnięta w bok. Usłyszałam trzask żeber.
Pod sufitem zapaliła się pojedyncza żarówka.
Chirurg stał nad nią, przyglądając się swej nowej zdobyczy. Widziałam tylko owalny kontur jego twarzy.
Kate odwróciła się na zdrowy bok, próbując podźwignąć się z ziemi.
Kopnął ją w ramię. Upadła znowu na plecy, urażając złamane żebra. Krzyknęła z bólu. Nie mogła się poruszyć. Nawet wtedy, gdy do niej podszedł i zobaczyła nad głową jego but.
Przydepnął jej przegub, wgniatając go w ziemię.
Wrzasnęła jak opętana.
Sięgnąwszy do tacy z narzędziami, wybrał jeden ze skalpeli.
Boże, nie! – krzyknęłam w myślach, usiłując się uwolnić. Musiałam ją uratować.
Przykucnął obok niej, nadal przyduszając butem zmiażdżony przegub, i uniósłszy skalpel, wbił go bezlitośnie w jej otwartą dłoń.
Pisnęła przeraźliwie, gdy ostrze przeszyło jej ciało i przygwoździło rękę do ubitej ziemi.
Chirurg wziął z tacy kolejny skalpel. Chwycił prawą rękę Kate, rozciągnął ją na ziemi i przydusił butem przegub. Potem znów uniósł skalpel i przebił nim jej dłoń.
Tym razem wydała z ust tylko bezsilny krzyk.
Wstał i przyglądał jej się przez chwilę, jak kolekcjoner, który przyszpilił właśnie w gablotce kolejny okaz motyla.
Podszedł do tacy z narzędziami i wziął trzeci skalpel. Mając obie ręce przygwożdżone do ziemi, Kate mogła jedynie czekać, co się stanie. Chirurg stanął za nią i przykucnął. Chwycił ją za włosy i pociągnął je mocno do tyłu, odsłaniając szyję. Patrzyła mu prosto w twarz.
Krew, płynąca w arteriach i żyłach, była esencją życia. Zastanawiała się, jak długo pozostanie przytomna, gdy ostrze zrobi swoje. Czy śmierć będzie łagodnym przejściem w niebyt. Dostrzegała jej nieuchronność. Przez całe życie walczyła i nigdy się nie poddawała, ale tym razem została pokonana. Leżała z odsłoniętym gardłem i odchyloną do tyłu głową. Zobaczyła lśniące ostrze i zamknęła oczy, gdy dotknęło jej skóry.
Boże, niech to się szybko skończy.
Chirurg zaczerpnął powietrza i zacisnął rękę na jej włosach.
Nagle rozległ się huk wystrzału.
Kate uniosła gwałtownie powieki. Chirurg nadal był nad nią, ale nie trzymał jej już za włosy. Skalpel wypadł mu z ręki. Poczuła na twarzy ciepłe krople krwi.
Nie swojej, lecz jego.
Osunął się do tyłu i zniknął jej z oczu.
Pogodzona już ze śmiercią, nie mogła wręcz uwierzyć, że ocalała. Próbowała rozpaczliwie zorientować się w sytuacji. Widziała żarówkę, kołyszącą się na sznurze jak księżyc w pełni. Na ścianie poruszały się jakieś cienie. Odwróciła głowę i zobaczyła, jak opuszczam powoli rękę na łóżko.
Broń wysunęła się z mojej dłoni, upadając z łoskotem na podłogę.
Z oddali słychać było wycie syreny.

~*~

Przybywam z nowym i spóźnionym rozdziałem, który jest dla nowo przybyłej na tego bloga Draco Malfoy :) dziękuję za komentarz :)