Wszyscy pamiętamy z dzieciństwa
opowieści do poduszki, o buciku pasującym do nogi Kopciuszka, żabie, która
zamienia się w księcia, Śpiącej Królewnie przebudzonej pocałunkiem. „Dawno,
dawno temu… Żyli długo i szczęśliwie…” Baśniowe opowieści, uplecione z marzeń.
Problem w tym, że bajki nie zdarzają się w rzeczywistości. To inne historie,
te, które zaczynają się w mroczną, burzliwą noc, a kończą – więznąc w gardle.
To raczej koszmary zawsze stają się realne. Osobę, która wymyśliła zwrot „żyli
długo i szczęśliwie”, powinno się kopnąć w dupę tak mocno…
*****************
Stojąc przy
oknie, popijałam mrożoną herbatę i delektowałam się chłodem klimatyzowanego
pomieszczenia. Widziałam spocone twarze ludzi na ulicy. W ciągu półtorej doby
spałam zaledwie trzy godziny. Zasłużyłam
na chwilę spokoju - pomyślałam, przytykając do policzka zimną szklankę. Położę się wcześnie spać i będę odpoczywać
cały weekend.
Opróżniłam
szklankę i postawiła ją właśnie na blacie w kuchni, gdy zabrzęczał mój telefon.
Brakowało mi tylko wezwania do pracy. Dzwoniąc do centrali Zakładu Medycyny
Sądowej, nie ukrywałam rozdrażnienia.
— Mówi
doktor Hunt. Odebrałam sygnał, ale mam już wolne.
—
Przepraszam, że niepokoję, pani doktor, ale mieliśmy telefon od syna Hermana
Gwadowskiego. Nalega, że musi się z panią zobaczyć.
Herman
Gwadowski to jeden z moich „pacjentów”. Zapił się na śmierć, a jego syn nie
potrafił tego zaakceptować. Groził mi pozwem, za niedokładne przeprowadzenie
sekcji. Uważał, że ojciec został zamordowany.
— To
niemożliwe. Jestem już w domu.
— Tak,
powiedziałam mu, że ma pani wolny weekend. Twierdzi, że jutro wyjeżdża, i chce
z panią pomówić, zanim zwróci się do adwokata.
- Do
adwokata?
Oparłam się
o kuchenny blat. Boże, nie miałam teraz siły przez to przechodzić. Byłam tak
zmęczona, że nie potrafiłam zebrać myśli.
— Doktor
Hunt?
— Czy pan
Gwadowski powiedział, kiedy chce się ze mną spotkać?
— Będzie
czekał do szóstej w kafejce obok zakładu.
— Dziękuję —
odłożyłam słuchawkę, wpatrując się tępo w lśniące kafelki. Jakże dbałam o to,
żeby były czyste!
Ale choćbym
starała się być najbardziej pedantyczna i zaplanować sobie życie w
najdrobniejszych szczegółach, zawsze trafi się taki Ivan Gwadowski, który
wszystko zepsuje.
Chwyciwszy
torebkę i kluczyki do samochodu, opuściłam ponownie swoje sanktuarium.
Zerknęłam w
windzie na zegarek i stwierdziłam z niepokojem, że jest już za piętnaście
szósta. Nie zdążę na czas do kawiarni i Ivan Gwadowski będzie sądził, że go
zlekceważyłam.
Wsiadając do
mercedesa, sięgnęłam po słuchawkę telefonu i zadzwoniłam do centrali.
— To znowu
ja, doktor Hunt. Muszę skontaktować się z panem Gwadowskim, by go zawiadomić,
że się spóźnię. Wie pani, skąd telefonował?
— Zaraz
sprawdzę... Nie z kawiarenki.
— Z komórki?
Telefonistka
przez chwilę milczała.
— To
dziwne...
— Co
takiego?
— Dzwonił z
tego samego numeru, co pani.
Zmartwiałam
z przerażenia. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Telefonował z mojego
samochodu.
— Doktor
Hunt?
W tym
momencie zobaczyłam go we wstecznym lusterku. Uniósł głowę jak kobra. Chcąc
krzyknąć, wciągnęłam w płuca opary chloroformu.
**************
Czekał cierpliwie, aż odzyskam przytomność. Wie, że już się
ocknęłam i jestem świadoma jego obecności, bo mam przyspieszony puls. Gdy
dotykał mojego gardła, tuż nad mostkiem, wciągałam gwałtownie powietrze.
Wstrzymywałam oddech, kiedy głaskał mnie po szyi, wzdłuż tętnicy. Moja skóra
rytmicznie pulsuje. Twarz lśni od potu. Gdy zaczyna gładzić mnie po policzku,
wypuszczam wreszcie z płuc powietrze. Brzmi to jak skowyt, przytłumiony z
powodu taśmy, którą mam na ustach.
Otwieram oczy i patrzy na niego. Już wszystko rozumiem. Zwyciężył.
Upolował najcenniejszą zdobycz.
Wyjmuje narzędzia. Wydają przyjemny dźwięk, gdy rozkłada je na
metalowej tacy obok łóżka. Patrzę na niego, ale mój wzrok przyciąga lśniąca
stal. Wiem, do czego służą te narzędzia. Wielokrotnie ich używałam. Rozwieracz
jest potrzebny do odciągania brzegów rany, hemostat — do zaciskania tkanek i
naczyń krwionośnych, a skalpel... No cóż, oboje wiemy, co się nim robi.
Stawia tacę obok mojej głowy, żebym widziała, co mnie czeka. Nie
musi nic mówić. Lśniące narzędzia są wystarczająco sugestywne.
Dotyka mojego nagiego brzucha. Natychmiast napinam mięśnie.
Sięga po skalpel i przytyka go do mojej skóry. Wciągam gwałtownie
powietrze i otwieram szeroko oczy.
Dyszałam ciężko, czując dotyk skalpela. Zamknęłam oczy, mokra od
potu, bojąc się nieuniknionego bólu. Krzyk uwiązł mi w gardle. Błagałam
niebiosa o litość, choćby nawet o szybką śmierć, byle tylko nie krojono mnie
żywcem.
Nagle ręka ze skalpelem cofnęła się.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w twarz stojącemu obok mężczyźnie.
Była taka zwyczajna i pospolita. Mogłam widzieć go dziesiątki razy i w ogóle
nie zauważyć. Ale on mnie znał. Czaił się na obrzeżach mojego świata, umieścił
mnie w centrum swego mikro-kosmosu i krążył wokół, niewidoczny w mroku.
A ja nie miałam pojęcia o jego istnieniu.
Odłożył skalpel na tacę i powiedział z uśmiechem:
— Jeszcze nie teraz.
Dopiero gdy wyszedł z pokoju, zdałam sobie sprawę, że odłożył
tortury na później, i odetchnęłam z ulgą.
A więc na tym polegała jego gra. Czerpał przyjemność z
przedłużania moich cierpień. Na razie zachowa mnie przy życiu, abym miała czas
rozmyślać o tym, co będzie dalej.
Każda zyskana minuta daje mi szansę ucieczki, uświadomiłam sobie.
Chloroform przestał już działać. Byłam całkiem przytomna i mój
umysł pracował na pełnych obrotach. Leżałam rozciągnięta na łóżku z metalową
ramą. Byłam rozebrana do naga, a przeguby i kostki miałam skrępowane taśmą.
Choć szarpałam się i naprężałam mięśnie, nie mogłam uwolnić się z więzów.
Mokra od potu i zbyt zmęczona, by dalej walczyć, skoncentrowałam
uwagę na otoczeniu.
Nad łóżkiem wisiała pojedyncza żarówka. Zapach ziemi i wilgotnych
murów dowodził, że znajduję się w
piwnicy. Odwróciwszy głowę, zobaczyłam tuż za kręgiem światła kamienne
fundamenty.
Usłyszałam nad sobą kroki i odgłos przesuwanego krzesła. To był
stary dom z drewnianą podłogą. U góry ktoś włączył telewizor. Nie pamiętałam,
jak znalazłam się w tym pomieszczeniu, ani ile czasu jechałam. Mogliśmy być
wiele kilometrów od Filadelfii, w miejscu, gdzie nikt nie będzie mnie szukał.
Mój wzrok przyciągnęła lśniąca taca. Patrzyłam na ułożone
starannie narzędzia. Wiele razy korzystałam z podobnych, traktując je zawsze
jako przybory do leczenia ludzi. Za pomocą skalpeli i zacisków usuwałam komórki
rakowe i kule, tamowałam krwotoki. Teraz, patrząc na instrumenty, których
używałam kiedyś do ratowania życia, widziałam w nich zapowiedź własnej śmierci.
Chirurg zostawił je blisko łóżka, żebym mogła się im przyglądać, widzieć ostrze
skalpela i stalowe zęby hemostatów.
Tylko bez
paniki. Staraj się pomyśleć - nakazałam sobie.
Przymknęłam oczy. Strach był jak ośmiornica, opasująca mackami
moją szyję.
Poczułam, jak kropla potu spływa po mojej piersi na wilgotny
materac. Musiało istnieć jakieś rozwiązanie, jakieś wyjście z sytuacji, bo w
przeciwnym razie... Wolałam nie myśleć, co się stanie.
Otworzywszy oczy, wpatrywałam się w żarówkę, myśląc intensywnie,
co robić. Pamiętałam, co powiedziała Kate: Chirurg żywił się strachem. Atakował
kobiety, które były okaleczone, nad którymi czuł przewagę.
Nie zabije mnie, dopóki mu się nie poddam.
Wciągnęłam głęboko powietrze, zrozumiawszy nagle, jak powinnam
postąpić. Pokonaj strach. Wpadnij we wściekłość. Pokaż mu, że bez względu na to, co zrobi,
nie zdoła cię pokonać.
Nawet gdyby
cię zabił.
***********
Pić... marzyłam jedynie o chłodnej, czystej wodzie,
tryskającej z kranu, przynoszącej ulgę spieczonym wargom i rozpalonej skórze.
Myślałam o kostkach lodu, po które jak pisklęta wyciągają szyje pacjenci po
operacji, otwierając spragnione, spierzchnięte usta.
Myślałam też
o Ninie Peyton, przywiązanej do łóżka, świadomej, co ją czeka, a jednak
nieodczuwającej niczego poza potwornym pragnieniem.
W ten sposób
nas torturuje, uświadomiłam sobie. Łamie nasz opór. Chce, żebyśmy błagały o
wodę, o życie. Pragnie mieć nad nami pełną kontrolę. Zmusić nas do uznania jego
władzy.
Przez całą
noc wpatrywałam się w żarówkę. Kilka razy zapadałam w sen i budziłam się
przerażona, czując skurcze w żołądku. Ale strach nie trwa w nieskończoność. W
miarę upływu godzin, nie mogąc wyzwolić się z więzów, popadłam w rodzaj
czujnego odrętwienia. Trwałam w koszmarnym zawieszeniu między niedowierzaniem a
poczuciem rzeczywistości, koncentrując myśli wyłącznie na tym, jak bardzo chce
mi się pić.
W pewnej
chwili usłyszałam kroki i skrzypienie otwieranych drzwi.
Natychmiast
oprzytomniałam. Serce zaczęło tłuc się w piersi jak ptak, próbujący wydostać
się z klatki. Wciągnęłam w płuca chłodne powietrze, przesycone zapachem ziemi i
wilgotnych murów. Oddychałam coraz szybciej, słysząc odgłos kroków na schodach.
Nagle zobaczyłam go nad sobą. W świetle żarówki jego spowita cieniem twarz
wyglądała jak uśmiechnięta czaszka z pustymi oczodołami.
— Masz ochotę
się napić, prawda? — rzekł spokojnym, opanowanym głosem.
Nie mogłam
mówić, bo miałam usta zaklejone taśmą, ale widział odpowiedź w moich
rozgorączkowanych oczach.
— Zobacz, co
tu mam, Megan — Gdy uniósł do góry kubek, usłyszałam cudowny brzęk kostek lodu
i zobaczyłam kropelki wody na chłodnej powierzchni szkła. — Łyknęłabyś
odrobinkę?
Skinęłam
głową, nie patrząc na niego, lecz na kubek. Umierałam z pragnienia, ale
myślałam już nie tylko o orzeźwiającym łyku wody. Rozważałam dalsze ruchy i
oceniałam swoje szanse.
Mój oprawca
zakręcił kubkiem, uderzając kostkami lodu o szkło.
— Musisz być
grzeczna.
Będę,
obiecałam mu wzrokiem.
Zdarł z ust
taśmę. Leżałam w bezruchu, pozwalając wsunąć sobie między zęby słomkę.
Pociągnęłam łapczywie kilka kropli wody, ale nie zdołałam ugasić palącego
pragnienia. Spróbowałam ponownie i natychmiast się zakrztusiłam. Wszystko
spłynęło mi po brodzie.
— Nie mogę
pić... na leżąco — szepnęłam. — Pozwól mi usiąść. Proszę.
Odstawił
kubek i spojrzał na mnie ciemnymi, przepaścistymi oczami. Zobaczył kobietę
bliską omdlenia. Kobietę, którą należało przywrócić do życia, by móc czerpać
przyjemność z jej trwogi.
Zaczął
rozcinać taśmę, którą miałam przywiązany do łóżka prawy przegub.
Serce waliło
mi jak młotem. Pomyślałam, że z pewnością to zauważy. Prawa dłoń, uwolniona z
więzów, opadła bezwładnie. Nie poruszałam się, nie napinałam mięśni.
Zaległa
nieznośna cisza. No, dalej! Uwolnij mi
lewą rękę. Przetnij więzy! — ponagliłam go w myślach.
Zbyt późno
zdałam sobie sprawę, że wstrzymałam oddech, a on to zauważył. Z przerażeniem
usłyszałam, że odrywa z rolki nowy kawałek taśmy.
Teraz albo
nigdy.
Sięgając po
omacku do tacy z narzędziami, strąciłam kubek i kostki lodu rozsypały się z
chrzęstem po podłodze. Poczułam pod palcami stalowy uchwyt. Skalpel!
Gdy rzucił
się na mnie, uniosłam rękę i wbiłam mu ostrze w ciało. Odskoczył z krzykiem,
trzymając się za przegub.
Odwróciłam
się na bok i przeciąwszy skalpelem taśmę, uwolniłam lewą rękę.
Gdy usiadłam
na łóżku, zrobiło mi się nagle ciemno przed oczami. Po całym dniu bez wody
byłam osłabiona i nie mogłam trafić ostrzem w taśmę, krępującą prawą kostkę.
Machając na oślep skalpelem, rozcięłam sobie skórę, ale pozbyłam się więzów.
Została
jeszcze lewa noga.
Uderzenie
ciężkim rozwieraczem w skroń było tak silne, że zobaczyłam gwiazdy.
Drugi cios
trafił mnie w policzek. Usłyszałam trzask kości.
Nie
pamiętałam, kiedy upuściłam skalpel.
Gdy
odzyskałam przytomność, miałam spuchniętą twarz i nie widziałam na prawe oko.
Próbując poruszyć kończynami, stwierdziłam, że przeguby i kostki mam znów
przywiązane do łóżka. Ale Chirurg nie zakleił mi ust. Jeszcze mogłam mówić.
Stał nade
mną. Widziałam, że ma zaplamioną koszulę. To jego krew, pomyślałam z dziką
satysfakcją. Zwierzyna pokazała pazury. Nie tak łatwo mnie pokonać. On żywi się
strachem, więc musi zobaczyć, że się go nie boję.
Wziął z tacy
skalpel i podszedł do mnie. Czułam, jak wali mi serce, ale leżałam nieruchomo,
patrząc mu wyzywająco w oczy. Wiedziałam już, że nie uniknę śmierci, i
pogodziwszy się z tym, uwolniłam się od lęku. To była odwaga skazańca.
No już,
tnij. I tak nie wygrasz. Nie umrę pokonana.
Przytknął
ostrze do mojego brzucha. Mimo woli napięłam mięśnie. Czekał, by ujrzeć na
mojej twarzy strach.
Okazywałam
mu tylko lekceważenie.
- Pewnie
mnie nawet nie pamiętasz, co? – spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. – Kiedy
byłaś chirurgiem, nie zwracałaś uwagi na nas, stażystów. Pomiatałaś nami.
Traktowałaś jak służących.
Przycisnął
skalpel, przecinając skórę. Poczułam ból, gdy z rany popłynęły pierwsze krople
krwi, ale nadal przeszywałam go wzrokiem, nie okazując strachu i pozbawiając go
satysfakcji.
—Nie
potrafiłaś współpracować. Na sali operacyjnej byłaś Bogiem, ale poza nią, byłaś
nikim.
Skalpel
znieruchomiał. Zawisł w powietrzu. Widziałam go w nikłym świetle.
- Myślałaś,
że skoro ratujesz życie, wolno ci pomiatać niższymi rangą? Początkowo cię
uwielbiałem. Byłaś nieskazitelna, niemal doskonała. Ale im dłużej z tobą
pracowałem, poznawałem cię coraz bardziej.
Chirurg znów
przycisnął ostrze i po moim boku spłynęła świeża strużka krwi. Z trudem
powstrzymywałam się od krzyku.
- Jeszcze
kiedy pracowałaś w szpitalu marzyłem o zamordowaniu cię. Ale miałaś ten
cholerny wypadek i zrezygnowałaś z praktyki. Nie miałem pojęcia co się z tobą
dzieje. Aż pewnego pięknego dnia twój mąż trafił do szpitala. Znów zacząłem o
tobie myśleć. Pojawiałaś się w moich snach. Wtedy zacząłem zabijać. Musiałem
poćwiczyć. Zamordowanie cię musiało przebiec idealnie. I tak też się stanie.
Ostrze
zagłębiło się w mojej skórze i choć próbowałam nad sobą zapanować, z ust wyrwał
się jęk.
- Nie
wygrasz, kanalio – wysyczałam. – Już się ciebie nie boję. Nie boję się niczego.
Gdy robił
kolejne nacięcie, wpatrywałam się w niego wyzywająco, jak pogodzony z losem
skazaniec.
************
Budziłam się, kiedy poczułam,
że taśma z moich ust została zerwana.
Byłam pewna, że Chirurg wrócił, żeby dokończyć to, co zaczął. Po chwili
poczułam, że więzy na moich kostkach zostały poluźnione. Przez mój umysł
przebiegła myśl, że ktoś próbuje mnie uratować. Z trudem uniosłam powieki i
zobaczyłam znajome blond włosy.
- Kate – jęknęłam,
wykorzystując przy tym wszystkie siły.
- Będzie dobrze – powiedziała
blondynka, patrząc z przerażeniem, na mój brzuch. Czułam, jak krople krwi
spływają po mojej skórze – Zaraz będzie tu policja.
Byłam pewna, że zaraz ten
koszmar się skończy. Zamknęłam oczy, pozwalając Kate mnie uwolnić, kiedy
usłyszałam huk.
Potężny cios
w skroń powalił Kate na ziemię. Gdy próbowała się podnieść, została kopnięta w
bok. Usłyszałam trzask żeber.
Pod sufitem
zapaliła się pojedyncza żarówka.
Chirurg stał nad nią, przyglądając się swej nowej zdobyczy.
Widziałam tylko owalny kontur jego twarzy.
Kate odwróciła się na zdrowy bok, próbując podźwignąć się z ziemi.
Kopnął ją w ramię. Upadła znowu na plecy, urażając złamane żebra.
Krzyknęła z bólu. Nie mogła się poruszyć. Nawet wtedy, gdy do niej podszedł i
zobaczyła nad głową jego but.
Przydepnął jej przegub, wgniatając go w ziemię.
Wrzasnęła jak opętana.
Sięgnąwszy do tacy z narzędziami, wybrał jeden ze skalpeli.
Boże, nie! – krzyknęłam w myślach, usiłując się uwolnić. Musiałam
ją uratować.
Przykucnął obok niej, nadal przyduszając butem zmiażdżony przegub,
i uniósłszy skalpel, wbił go bezlitośnie w jej otwartą dłoń.
Pisnęła przeraźliwie, gdy ostrze przeszyło jej ciało i przygwoździło
rękę do ubitej ziemi.
Chirurg wziął z tacy kolejny skalpel. Chwycił prawą rękę Kate,
rozciągnął ją na ziemi i przydusił butem przegub. Potem znów uniósł skalpel i
przebił nim jej dłoń.
Tym razem wydała z ust tylko bezsilny krzyk.
Wstał i przyglądał jej się przez chwilę, jak kolekcjoner, który
przyszpilił właśnie w gablotce kolejny okaz motyla.
Podszedł do tacy z narzędziami i wziął trzeci skalpel. Mając obie
ręce przygwożdżone do ziemi, Kate mogła jedynie czekać, co się stanie. Chirurg
stanął za nią i przykucnął. Chwycił ją za włosy i pociągnął je mocno do tyłu,
odsłaniając szyję. Patrzyła mu prosto w twarz.
Krew, płynąca w arteriach i żyłach, była esencją życia.
Zastanawiała się, jak długo pozostanie przytomna, gdy ostrze zrobi swoje. Czy
śmierć będzie łagodnym przejściem w niebyt. Dostrzegała jej nieuchronność.
Przez całe życie walczyła i nigdy się nie poddawała, ale tym razem została
pokonana. Leżała z odsłoniętym gardłem i odchyloną do tyłu głową. Zobaczyła
lśniące ostrze i zamknęła oczy, gdy dotknęło jej skóry.
Boże, niech to się szybko skończy.
Chirurg zaczerpnął powietrza i zacisnął rękę na jej włosach.
Nagle rozległ się huk wystrzału.
Kate uniosła gwałtownie powieki. Chirurg nadal był nad nią, ale
nie trzymał jej już za włosy. Skalpel wypadł mu z ręki. Poczuła na twarzy
ciepłe krople krwi.
Nie swojej, lecz jego.
Osunął się do tyłu i zniknął jej z oczu.
Pogodzona już ze śmiercią, nie mogła wręcz uwierzyć, że ocalała.
Próbowała rozpaczliwie zorientować się w sytuacji. Widziała żarówkę, kołyszącą
się na sznurze jak księżyc w pełni. Na ścianie poruszały się jakieś cienie.
Odwróciła głowę i zobaczyła, jak opuszczam powoli rękę na łóżko.
Broń wysunęła się z mojej dłoni, upadając z łoskotem na podłogę.
Z oddali słychać było wycie syreny.
Przybywam z nowym i spóźnionym rozdziałem, który jest dla nowo przybyłej na tego bloga Draco Malfoy :) dziękuję za komentarz :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz