piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 12. Wszystko się kiedyś kończy cz. 2



Wszyscy pamiętamy z dzieciństwa opowieści do poduszki, o buciku pasującym do nogi Kopciuszka, żabie, która zamienia się w księcia, Śpiącej Królewnie przebudzonej pocałunkiem. „Dawno, dawno temu… Żyli długo i szczęśliwie…” Baśniowe opowieści, uplecione z marzeń. Problem w tym, że bajki nie zdarzają się w rzeczywistości. To inne historie, te, które zaczynają się w mroczną, burzliwą noc, a kończą – więznąc w gardle. To raczej koszmary zawsze stają się realne. Osobę, która wymyśliła zwrot „żyli długo i szczęśliwie”, powinno się kopnąć w dupę tak mocno…


*****************


Stojąc przy oknie, popijałam mrożoną herbatę i delektowałam się chłodem klimatyzowanego pomieszczenia. Widziałam spocone twarze ludzi na ulicy. W ciągu półtorej doby spałam zaledwie trzy godziny. Zasłużyłam na chwilę spokoju - pomyślałam, przytykając do policzka zimną szklankę. Położę się wcześnie spać i będę odpoczywać cały weekend.
Opróżniłam szklankę i postawiła ją właśnie na blacie w kuchni, gdy zabrzęczał mój telefon. Brakowało mi tylko wezwania do pracy. Dzwoniąc do centrali Zakładu Medycyny Sądowej, nie ukrywałam rozdrażnienia.
— Mówi doktor Hunt. Odebrałam sygnał, ale mam już wolne.
— Przepraszam, że niepokoję, pani doktor, ale mieliśmy telefon od syna Hermana Gwadowskiego. Nalega, że musi się z panią zobaczyć.
Herman Gwadowski to jeden z moich „pacjentów”. Zapił się na śmierć, a jego syn nie potrafił tego zaakceptować. Groził mi pozwem, za niedokładne przeprowadzenie sekcji. Uważał, że ojciec został zamordowany.
— To niemożliwe. Jestem już w domu.
— Tak, powiedziałam mu, że ma pani wolny weekend. Twierdzi, że jutro wyjeżdża, i chce z panią pomówić, zanim zwróci się do adwokata.
- Do adwokata?
Oparłam się o kuchenny blat. Boże, nie miałam teraz siły przez to przechodzić. Byłam tak zmęczona, że nie potrafiłam zebrać myśli.
— Doktor Hunt?
— Czy pan Gwadowski powiedział, kiedy chce się ze mną spotkać?
— Będzie czekał do szóstej w kafejce obok zakładu.
— Dziękuję — odłożyłam słuchawkę, wpatrując się tępo w lśniące kafelki. Jakże dbałam o to, żeby były czyste!
Ale choćbym starała się być najbardziej pedantyczna i zaplanować sobie życie w najdrobniejszych szczegółach, zawsze trafi się taki Ivan Gwadowski, który wszystko zepsuje.
Chwyciwszy torebkę i kluczyki do samochodu, opuściłam ponownie swoje sanktuarium.
Zerknęłam w windzie na zegarek i stwierdziłam z niepokojem, że jest już za piętnaście szósta. Nie zdążę na czas do kawiarni i Ivan Gwadowski będzie sądził, że go zlekceważyłam.
Wsiadając do mercedesa, sięgnęłam po słuchawkę telefonu i zadzwoniłam do centrali.
— To znowu ja, doktor Hunt. Muszę skontaktować się z panem Gwadowskim, by go zawiadomić, że się spóźnię. Wie pani, skąd telefonował?
— Zaraz sprawdzę... Nie z kawiarenki.
— Z komórki?
Telefonistka przez chwilę milczała.
— To dziwne...
— Co takiego?
— Dzwonił z tego samego numeru, co pani.
Zmartwiałam z przerażenia. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Telefonował z mojego samochodu.
— Doktor Hunt?
W tym momencie zobaczyłam go we wstecznym lusterku. Uniósł głowę jak kobra. Chcąc krzyknąć, wciągnęłam w płuca opary chloroformu.


**************


Czekał cierpliwie, aż odzyskam przytomność. Wie, że już się ocknęłam i jestem świadoma jego obecności, bo mam przyspieszony puls. Gdy dotykał mojego gardła, tuż nad mostkiem, wciągałam gwałtownie powietrze. Wstrzymywałam oddech, kiedy głaskał mnie po szyi, wzdłuż tętnicy. Moja skóra rytmicznie pulsuje. Twarz lśni od potu. Gdy zaczyna gładzić mnie po policzku, wypuszczam wreszcie z płuc powietrze. Brzmi to jak skowyt, przytłumiony z powodu taśmy, którą mam na ustach.
Otwieram oczy i patrzy na niego. Już wszystko rozumiem. Zwyciężył. Upolował najcenniejszą zdobycz.
Wyjmuje narzędzia. Wydają przyjemny dźwięk, gdy rozkłada je na metalowej tacy obok łóżka. Patrzę na niego, ale mój wzrok przyciąga lśniąca stal. Wiem, do czego służą te narzędzia. Wielokrotnie ich używałam. Rozwieracz jest potrzebny do odciągania brzegów rany, hemostat — do zaciskania tkanek i naczyń krwionośnych, a skalpel... No cóż, oboje wiemy, co się nim robi.
Stawia tacę obok mojej głowy, żebym widziała, co mnie czeka. Nie musi nic mówić. Lśniące narzędzia są wystarczająco sugestywne.
Dotyka mojego nagiego brzucha. Natychmiast napinam mięśnie.
Sięga po skalpel i przytyka go do mojej skóry. Wciągam gwałtownie powietrze i otwieram szeroko oczy.
Dyszałam ciężko, czując dotyk skalpela. Zamknęłam oczy, mokra od potu, bojąc się nieuniknionego bólu. Krzyk uwiązł mi w gardle. Błagałam niebiosa o litość, choćby nawet o szybką śmierć, byle tylko nie krojono mnie żywcem.
Nagle ręka ze skalpelem cofnęła się.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w twarz stojącemu obok mężczyźnie. Była taka zwyczajna i pospolita. Mogłam widzieć go dziesiątki razy i w ogóle nie zauważyć. Ale on mnie znał. Czaił się na obrzeżach mojego świata, umieścił mnie w centrum swego mikro-kosmosu i krążył wokół, niewidoczny w mroku.
A ja nie miałam pojęcia o jego istnieniu.
Odłożył skalpel na tacę i powiedział z uśmiechem:
— Jeszcze nie teraz.
Dopiero gdy wyszedł z pokoju, zdałam sobie sprawę, że odłożył tortury na później, i odetchnęłam z ulgą.
A więc na tym polegała jego gra. Czerpał przyjemność z przedłużania moich cierpień. Na razie zachowa mnie przy życiu, abym miała czas rozmyślać o tym, co będzie dalej.
Każda zyskana minuta daje mi szansę ucieczki, uświadomiłam sobie.
Chloroform przestał już działać. Byłam całkiem przytomna i mój umysł pracował na pełnych obrotach. Leżałam rozciągnięta na łóżku z metalową ramą. Byłam rozebrana do naga, a przeguby i kostki miałam skrępowane taśmą. Choć szarpałam się i naprężałam mięśnie, nie mogłam uwolnić się z więzów.
Mokra od potu i zbyt zmęczona, by dalej walczyć, skoncentrowałam uwagę na otoczeniu.
Nad łóżkiem wisiała pojedyncza żarówka. Zapach ziemi i wilgotnych murów dowodził, że znajduję  się w piwnicy. Odwróciwszy głowę, zobaczyłam tuż za kręgiem światła kamienne fundamenty.
Usłyszałam nad sobą kroki i odgłos przesuwanego krzesła. To był stary dom z drewnianą podłogą. U góry ktoś włączył telewizor. Nie pamiętałam, jak znalazłam się w tym pomieszczeniu, ani ile czasu jechałam. Mogliśmy być wiele kilometrów od Filadelfii, w miejscu, gdzie nikt nie będzie mnie szukał.
Mój wzrok przyciągnęła lśniąca taca. Patrzyłam na ułożone starannie narzędzia. Wiele razy korzystałam z podobnych, traktując je zawsze jako przybory do leczenia ludzi. Za pomocą skalpeli i zacisków usuwałam komórki rakowe i kule, tamowałam krwotoki. Teraz, patrząc na instrumenty, których używałam kiedyś do ratowania życia, widziałam w nich zapowiedź własnej śmierci. Chirurg zostawił je blisko łóżka, żebym mogła się im przyglądać, widzieć ostrze skalpela i stalowe zęby hemostatów.
Tylko bez paniki. Staraj się pomyśleć - nakazałam sobie.
Przymknęłam oczy. Strach był jak ośmiornica, opasująca mackami moją szyję.
Poczułam, jak kropla potu spływa po mojej piersi na wilgotny materac. Musiało istnieć jakieś rozwiązanie, jakieś wyjście z sytuacji, bo w przeciwnym razie... Wolałam nie myśleć, co się stanie.
Otworzywszy oczy, wpatrywałam się w żarówkę, myśląc intensywnie, co robić. Pamiętałam, co powiedziała Kate: Chirurg żywił się strachem. Atakował kobiety, które były okaleczone, nad którymi czuł przewagę.
Nie zabije mnie, dopóki mu się nie poddam.
Wciągnęłam głęboko powietrze, zrozumiawszy nagle, jak powinnam postąpić. Pokonaj strach. Wpadnij we wściekłość. Pokaż mu, że bez względu na to, co zrobi, nie zdoła cię pokonać.
Nawet gdyby cię zabił.

***********

Pić...  marzyłam jedynie o chłodnej, czystej wodzie, tryskającej z kranu, przynoszącej ulgę spieczonym wargom i rozpalonej skórze. Myślałam o kostkach lodu, po które jak pisklęta wyciągają szyje pacjenci po operacji, otwierając spragnione, spierzchnięte usta.
Myślałam też o Ninie Peyton, przywiązanej do łóżka, świadomej, co ją czeka, a jednak nieodczuwającej niczego poza potwornym pragnieniem.
W ten sposób nas torturuje, uświadomiłam sobie. Łamie nasz opór. Chce, żebyśmy błagały o wodę, o życie. Pragnie mieć nad nami pełną kontrolę. Zmusić nas do uznania jego władzy.
Przez całą noc wpatrywałam się w żarówkę. Kilka razy zapadałam w sen i budziłam się przerażona, czując skurcze w żołądku. Ale strach nie trwa w nieskończoność. W miarę upływu godzin, nie mogąc wyzwolić się z więzów, popadłam w rodzaj czujnego odrętwienia. Trwałam w koszmarnym zawieszeniu między niedowierzaniem a poczuciem rzeczywistości, koncentrując myśli wyłącznie na tym, jak bardzo chce mi się pić.
W pewnej chwili usłyszałam kroki i skrzypienie otwieranych drzwi.
Natychmiast oprzytomniałam. Serce zaczęło tłuc się w piersi jak ptak, próbujący wydostać się z klatki. Wciągnęłam w płuca chłodne powietrze, przesycone zapachem ziemi i wilgotnych murów. Oddychałam coraz szybciej, słysząc odgłos kroków na schodach. Nagle zobaczyłam go nad sobą. W świetle żarówki jego spowita cieniem twarz wyglądała jak uśmiechnięta czaszka z pustymi oczodołami.
— Masz ochotę się napić, prawda? — rzekł spokojnym, opanowanym głosem.
Nie mogłam mówić, bo miałam usta zaklejone taśmą, ale widział odpowiedź w moich rozgorączkowanych oczach.
— Zobacz, co tu mam, Megan — Gdy uniósł do góry kubek, usłyszałam cudowny brzęk kostek lodu i zobaczyłam kropelki wody na chłodnej powierzchni szkła. — Łyknęłabyś odrobinkę?
Skinęłam głową, nie patrząc na niego, lecz na kubek. Umierałam z pragnienia, ale myślałam już nie tylko o orzeźwiającym łyku wody. Rozważałam dalsze ruchy i oceniałam swoje szanse.
Mój oprawca zakręcił kubkiem, uderzając kostkami lodu o szkło.
— Musisz być grzeczna.
Będę, obiecałam mu wzrokiem.
Zdarł z ust taśmę. Leżałam w bezruchu, pozwalając wsunąć sobie między zęby słomkę. Pociągnęłam łapczywie kilka kropli wody, ale nie zdołałam ugasić palącego pragnienia. Spróbowałam ponownie i natychmiast się zakrztusiłam. Wszystko spłynęło mi po brodzie.
— Nie mogę pić... na leżąco — szepnęłam. — Pozwól mi usiąść. Proszę.
Odstawił kubek i spojrzał na mnie ciemnymi, przepaścistymi oczami. Zobaczył kobietę bliską omdlenia. Kobietę, którą należało przywrócić do życia, by móc czerpać przyjemność z jej trwogi.
Zaczął rozcinać taśmę, którą miałam przywiązany do łóżka prawy przegub.
Serce waliło mi jak młotem. Pomyślałam, że z pewnością to zauważy. Prawa dłoń, uwolniona z więzów, opadła bezwładnie. Nie poruszałam się, nie napinałam mięśni.
Zaległa nieznośna cisza. No, dalej! Uwolnij mi lewą rękę. Przetnij więzy! — ponagliłam go w myślach.
Zbyt późno zdałam sobie sprawę, że wstrzymałam oddech, a on to zauważył. Z przerażeniem usłyszałam, że odrywa z rolki nowy kawałek taśmy.
Teraz albo nigdy.
Sięgając po omacku do tacy z narzędziami, strąciłam kubek i kostki lodu rozsypały się z chrzęstem po podłodze. Poczułam pod palcami stalowy uchwyt. Skalpel!
Gdy rzucił się na mnie, uniosłam rękę i wbiłam mu ostrze w ciało. Odskoczył z krzykiem, trzymając się za przegub.
Odwróciłam się na bok i przeciąwszy skalpelem taśmę, uwolniłam lewą rękę.
Gdy usiadłam na łóżku, zrobiło mi się nagle ciemno przed oczami. Po całym dniu bez wody byłam osłabiona i nie mogłam trafić ostrzem w taśmę, krępującą prawą kostkę. Machając na oślep skalpelem, rozcięłam sobie skórę, ale pozbyłam się więzów.
Została jeszcze lewa noga.
Uderzenie ciężkim rozwieraczem w skroń było tak silne, że zobaczyłam gwiazdy.
Drugi cios trafił mnie w policzek. Usłyszałam trzask kości.
Nie pamiętałam, kiedy upuściłam skalpel.
Gdy odzyskałam przytomność, miałam spuchniętą twarz i nie widziałam na prawe oko. Próbując poruszyć kończynami, stwierdziłam, że przeguby i kostki mam znów przywiązane do łóżka. Ale Chirurg nie zakleił mi ust. Jeszcze mogłam mówić.
Stał nade mną. Widziałam, że ma zaplamioną koszulę. To jego krew, pomyślałam z dziką satysfakcją. Zwierzyna pokazała pazury. Nie tak łatwo mnie pokonać. On żywi się strachem, więc musi zobaczyć, że się go nie boję.
Wziął z tacy skalpel i podszedł do mnie. Czułam, jak wali mi serce, ale leżałam nieruchomo, patrząc mu wyzywająco w oczy. Wiedziałam już, że nie uniknę śmierci, i pogodziwszy się z tym, uwolniłam się od lęku. To była odwaga skazańca.
No już, tnij. I tak nie wygrasz. Nie umrę pokonana.
Przytknął ostrze do mojego brzucha. Mimo woli napięłam mięśnie. Czekał, by ujrzeć na mojej twarzy strach.
Okazywałam mu tylko lekceważenie.
- Pewnie mnie nawet nie pamiętasz, co? – spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. – Kiedy byłaś chirurgiem, nie zwracałaś uwagi na nas, stażystów. Pomiatałaś nami. Traktowałaś jak służących.
Przycisnął skalpel, przecinając skórę. Poczułam ból, gdy z rany popłynęły pierwsze krople krwi, ale nadal przeszywałam go wzrokiem, nie okazując strachu i pozbawiając go satysfakcji.
—Nie potrafiłaś współpracować. Na sali operacyjnej byłaś Bogiem, ale poza nią, byłaś nikim.
Skalpel znieruchomiał. Zawisł w powietrzu. Widziałam go w nikłym świetle.
- Myślałaś, że skoro ratujesz życie, wolno ci pomiatać niższymi rangą? Początkowo cię uwielbiałem. Byłaś nieskazitelna, niemal doskonała. Ale im dłużej z tobą pracowałem, poznawałem cię coraz bardziej.
Chirurg znów przycisnął ostrze i po moim boku spłynęła świeża strużka krwi. Z trudem powstrzymywałam się od krzyku.
- Jeszcze kiedy pracowałaś w szpitalu marzyłem o zamordowaniu cię. Ale miałaś ten cholerny wypadek i zrezygnowałaś z praktyki. Nie miałem pojęcia co się z tobą dzieje. Aż pewnego pięknego dnia twój mąż trafił do szpitala. Znów zacząłem o tobie myśleć. Pojawiałaś się w moich snach. Wtedy zacząłem zabijać. Musiałem poćwiczyć. Zamordowanie cię musiało przebiec idealnie. I tak też się stanie.
Ostrze zagłębiło się w mojej skórze i choć próbowałam nad sobą zapanować, z ust wyrwał się jęk.
- Nie wygrasz, kanalio – wysyczałam. – Już się ciebie nie boję. Nie boję się niczego.
Gdy robił kolejne nacięcie, wpatrywałam się w niego wyzywająco, jak pogodzony z losem skazaniec.

************

Budziłam się, kiedy poczułam, że taśma z moich ust została zerwana.  Byłam pewna, że Chirurg wrócił, żeby dokończyć to, co zaczął. Po chwili poczułam, że więzy na moich kostkach zostały poluźnione. Przez mój umysł przebiegła myśl, że ktoś próbuje mnie uratować. Z trudem uniosłam powieki i zobaczyłam znajome blond włosy.
- Kate – jęknęłam, wykorzystując przy tym wszystkie siły.
- Będzie dobrze – powiedziała blondynka, patrząc z przerażeniem, na mój brzuch. Czułam, jak krople krwi spływają po mojej skórze – Zaraz będzie tu policja.
Byłam pewna, że zaraz ten koszmar się skończy. Zamknęłam oczy, pozwalając Kate mnie uwolnić, kiedy usłyszałam huk.
Potężny cios w skroń powalił Kate na ziemię. Gdy próbowała się podnieść, została kopnięta w bok. Usłyszałam trzask żeber.
Pod sufitem zapaliła się pojedyncza żarówka.
Chirurg stał nad nią, przyglądając się swej nowej zdobyczy. Widziałam tylko owalny kontur jego twarzy.
Kate odwróciła się na zdrowy bok, próbując podźwignąć się z ziemi.
Kopnął ją w ramię. Upadła znowu na plecy, urażając złamane żebra. Krzyknęła z bólu. Nie mogła się poruszyć. Nawet wtedy, gdy do niej podszedł i zobaczyła nad głową jego but.
Przydepnął jej przegub, wgniatając go w ziemię.
Wrzasnęła jak opętana.
Sięgnąwszy do tacy z narzędziami, wybrał jeden ze skalpeli.
Boże, nie! – krzyknęłam w myślach, usiłując się uwolnić. Musiałam ją uratować.
Przykucnął obok niej, nadal przyduszając butem zmiażdżony przegub, i uniósłszy skalpel, wbił go bezlitośnie w jej otwartą dłoń.
Pisnęła przeraźliwie, gdy ostrze przeszyło jej ciało i przygwoździło rękę do ubitej ziemi.
Chirurg wziął z tacy kolejny skalpel. Chwycił prawą rękę Kate, rozciągnął ją na ziemi i przydusił butem przegub. Potem znów uniósł skalpel i przebił nim jej dłoń.
Tym razem wydała z ust tylko bezsilny krzyk.
Wstał i przyglądał jej się przez chwilę, jak kolekcjoner, który przyszpilił właśnie w gablotce kolejny okaz motyla.
Podszedł do tacy z narzędziami i wziął trzeci skalpel. Mając obie ręce przygwożdżone do ziemi, Kate mogła jedynie czekać, co się stanie. Chirurg stanął za nią i przykucnął. Chwycił ją za włosy i pociągnął je mocno do tyłu, odsłaniając szyję. Patrzyła mu prosto w twarz.
Krew, płynąca w arteriach i żyłach, była esencją życia. Zastanawiała się, jak długo pozostanie przytomna, gdy ostrze zrobi swoje. Czy śmierć będzie łagodnym przejściem w niebyt. Dostrzegała jej nieuchronność. Przez całe życie walczyła i nigdy się nie poddawała, ale tym razem została pokonana. Leżała z odsłoniętym gardłem i odchyloną do tyłu głową. Zobaczyła lśniące ostrze i zamknęła oczy, gdy dotknęło jej skóry.
Boże, niech to się szybko skończy.
Chirurg zaczerpnął powietrza i zacisnął rękę na jej włosach.
Nagle rozległ się huk wystrzału.
Kate uniosła gwałtownie powieki. Chirurg nadal był nad nią, ale nie trzymał jej już za włosy. Skalpel wypadł mu z ręki. Poczuła na twarzy ciepłe krople krwi.
Nie swojej, lecz jego.
Osunął się do tyłu i zniknął jej z oczu.
Pogodzona już ze śmiercią, nie mogła wręcz uwierzyć, że ocalała. Próbowała rozpaczliwie zorientować się w sytuacji. Widziała żarówkę, kołyszącą się na sznurze jak księżyc w pełni. Na ścianie poruszały się jakieś cienie. Odwróciła głowę i zobaczyła, jak opuszczam powoli rękę na łóżko.
Broń wysunęła się z mojej dłoni, upadając z łoskotem na podłogę.
Z oddali słychać było wycie syreny.

~*~

Przybywam z nowym i spóźnionym rozdziałem, który jest dla nowo przybyłej na tego bloga Draco Malfoy :) dziękuję za komentarz :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz