Przez większość mojego życia
przeszłość rządziła teraźniejszością.
***************
Przez moje ciało przepłynęła fala
prądu. Każdy nerw przekazywał impulsy do sąsiedniego. Moje serce było pobudzane
impulsami elektrycznymi. Czułam, jak mój kręgosłup wygina się w łuku. Każdy
kolejny wstrząs bolał jak cholera. Jakby moje ciało rozszarpywał głodny
niedźwiedź. Chciałam, żeby to się już skończyło. Chciałam umrzeć.
Nagle szeroko otworzyłam oczy. Moje
serce zaczęło bić. Żyłam.
Kilka
tygodni później
Mówi się, że kiedy człowiek
jest bliski śmierci, całe życie przebiega mu przed oczami. Nie wiem, kto to
wymyślił, ale na pewno miał nierówno pod sufitem. Kiedy umierałam na rękach
Tommy’ego nie widziałam filmiku dokumentującego moje życie, ani jasnego
światełka na końcu tunelu. Widziałam mojego tatę, który zabronił mi się poddać.
Krzyczał, że muszę walczyć, bo inaczej nigdy sobie tego nie wybaczę…
**************
Siedziałam w kuchni w moim mieszkaniu. Łokcie miałam
oparte o stół, dłońmi podtrzymywałam brodę, a palcami stukałam w policzki.
Patrzyłam na butelkę wina, która zdawała się krzyczeć „Otwórz mnie!”. Tommy
wyjechał i miał wrócić dopiero za tydzień, a Lacey była u przyjaciółki. Miałam
się poddać i wyjąć korkociąg, kiedy z sąsiedniego pokoju rozległ się
optymistyczny komunikat z komputera „Masz wiadomość!”. Uśmiechnęłam się i
podeszłam do urządzenia, mając nadzieję, że to od Tommy’ego.
Wiadomość
pochodziła od nadawcy o kryptonimie Sprytny
Doktorek. Była opatrzona nagłówkiem Raport
laboratoryjny. Otworzyłam pocztę i przeczytałam:
„Doktor Hunt!
Załączam zdjęcia z patologii, które panią
zainteresują.”
Wiadomość nie była podpisana.
Przesunęłam kursor do ikony odczytaj plik,
ale zawahałam się, trzymając palec na myszce. Nie znałam nadawcy, a zazwyczaj
nie odbierałam załączników od obcych. Ta wiadomość miała najwyraźniej związek z
pracą i była adresowana do mnie osobiście.
Kliknęłam odczytaj.
Na ekranie pojawiła się kolorowa fotografia.
Zerwałam się jak oparzona, przewracając krzesło na podłogę. Cofnęłam się z
przerażeniem, zasłaniając usta ręką. A potem pobiegłam do telefonu.
- Poznajesz ją? – spytał Adam, patrząc
na zdjęcie wyświetlone na ekranie mojego komputera.
Skoncentrowałam
na nim całą swoją uwagę.
Widoczna na
nim kobieta o kręconych włosach, rozrzuconych jak spiralki na poduszce, miała
usta zaklejone srebrną taśmą, ale jej oczy były szeroko otwarte i przytomne, a
ich siatkówki lśniły czerwono w świetle lampy błyskowej. Fotografia
przedstawiała ją od pasa w górę. Była naga i przywiązana do łóżka.
Najgorsze
znajdowało się pod spodem. Była to wiadomość, skierowana do mnie:
„Podoba ci
się mój prezent? Mam nadzieję, że tak, bo ty będziesz następna”
- Nie –
pokręciłam głową. – Widzę ją pierwszy raz.
W tym
momencie rozległ się dzwonek telefonu Adama. Policjant pokiwał głową,
podziękował i rozłączył się.
-
Namierzyliśmy adres, z którego wysłano wiadomość, jedziesz? – spytał, a ja się
uśmiechnęłam. Miałabym to przegapić? Co prawda Kate jeszcze nie zgodziła się na
mój powrót do pracy, ale tak czy siak, już byłam wmieszana w tę sprawę.
Dom, którego szukaliśmy, znajdował się w dzielnicy Jamaica Plain w
zachodniej Filadelfii. Kobieta nazywała się Jennifer Falck.
— To tutaj — powiedział Adam, gdy jadący przed nami radiowóz
skręcił w prawo w Eliot Street. Podążył za nim i zatrzymał się przecznicę
dalej.
Niebieskie światła na dachu radiowozu błyskały surrealistycznie w
mroku, gdy razem z Adamem i kilkoma innymi policjantami przeszliśmy przez
frontową furtkę w kierunku domu. Wewnątrz widziałam tylko nikłe światełko.
Adam spojrzał na jednego z obecnych policjantów, który skinął
głową i ruszył na tyły domu.
On w tym czasie zapukał do drzwi, krzycząc:
— Policja!
Odczekaliśmy kilka sekund, po czym ponownie zapukał. Tym razem
mocniej.
— Pani Falck! Proszę otworzyć! Policja!
Nastała chwila ciszy. Nagle usłyszeliśmy w nadajnikach głos
policjanta:
— W oknie z tyłu jest wyłamana żaluzja.
Adam stłukł rękojeścią latarki szybkę obok frontowych drzwi,
sięgnął do środka i odciągnął zasuwę.
Weszliśmy do domu. Czułam przypływ adrenaliny, rejestrując
błyskawicznie kolejne obrazy. Drewniane schody. Otwarta szafa. Kuchnia na
wprost, salon po prawej. Pojedyncza lampa, zapalona na stole w głębi pokoju.
— Sypialnia — powiedziałam. - Szybko!
Ruszyliśmy korytarzem. Szłam przodem, rozglądając się na prawo i
lewo, gdy mijaliśmy łazienkę i pokój gościnny. Nikogo tam nie było. Drzwi na
końcu korytarza były lekko uchylone. Za nimi znajdowała się pogrążona w mroku
sypialnia.
Adam zbliżył się do nich ostrożnie i trącił je nogą.
Owionął nas duszny i mdlący zapach krwi. Adam odnalazł na ścianie
przełącznik i zapalił światło. Jeszcze nim mój wzrok zarejestrował obraz na
siatkówce oka, wiedziałam już, co zobaczymy.
Na łóżku leżała kobieta z rozciętym brzuchem. Cienkie zwoje jelit
zwisały jej z boku jak groteskowe serpentyny. Krew, kapiąca z otwartej rany na
szyi, tworzyła coraz większą kałużę na podłodze.
Adam potrzebował całej wieczności, by uzmysłowić sobie, co widzi.
Dopiero gdy dotarły w pełni do jego świadomości szczegóły obrazu, pojął ich znaczenie.
Z rany wypływała ciągle świeża krew. Ściana nie była nią obryzgana. Kałuża
ciemnej, niemal czarnej krwi na podłodze nadal się powiększała.
Podeszłam natychmiast do ofiary, wdeptując wprost w tę kałużę.
— Hej! — krzyknął Adam. — Niszczysz ślady!
Nie słuchałam go. Przytknęłam palce do szyi ofiary w miejscu,
gdzie nie była zraniona.
Kobieta otworzyła oczy.
- Ona jeszcze żyje!
Zaczekaliśmy na przyjazd karetki,
która zabrała Jennifer do szpitala. Tego dnia nie mogliśmy zrobić nic więcej.
Byłam tak zmęczona, że jedyne o czym
myślałam to powrót do domu.
Następnego dnia rano pojechałam do
biura i poszłam do Kate. Chciałam otrzymać zgodę na powrót do pracy. Już z
daleka zobaczyłam, że są u niej Adam, Curtis i Ethan. Stanęłam w drzwiach
gabinetu i zaczęłam przysłuchiwać się prowadzonej rozmowie. Nikt nie zauważył
mojej obecności.
- Skoncentrujmy się na doktor Hunt – powiedział Ethan. - Z jakich
powodów Chirurg mógł wybrać ją na ofiarę?
Adam postawił sprawę inaczej.
— A może ona nie jest tylko kolejną ofiarą? Może chodzi mu właśnie
o nią? Każda z tych kobiet była chirurgiem, tak jak doktor Hunt. Nie zdołaliśmy
wyjaśnić, dlaczego sprawca interesuje się właśnie nią. — Wskazał na listę
pozostałych ofiar. — Może te inne kobiety — Sterling, Ortiz, Peyton, Falck —
stanowią tylko substytut jego właściwego celu?
— Teoria kompensacji? — stwierdził Curtis. — Sprawca nie może
zabić kobiety, której nienawidzi, bo jest zbyt silna i budzi jego lęk, więc
zabija inną, która tamtą symbolizuje.
— Twierdzisz, że jego faktycznym celem zawsze byłam ja? —
spytałam, wchodząc do gabinetu Kate. Wszyscy na mnie spojrzeli. — I że się mnie
boi?
— Z tego samego powodu matka Edmunda Kempera stała się ostatnią
ofiarą serii popełnionych przez niego zabójstw — oznajmiła Kate. — Przez cały czas
to ona była rzeczywistym celem, kobietą, której nienawidził. Ale wyładowywał
agresję na innych ofiarach. Atakując każdą z nich, niszczył w symboliczny
sposób swoją matkę. Nie mógł jej zabić, przynajmniej na początku, bo za bardzo
nad nim dominowała. W pewnym sensie się jej bał. Z każdym zabójstwem nabierał
coraz większej pewności siebie. Zyskiwał poczucie siły. W końcu osiągnął
zamierzony cel. Zgwałcił matkę, zmiażdżył jej głowę i ją obciął, a na koniec
wyrwał krtań, wyrzucając ją do śmieci. Rzeczywisty obiekt jego nienawiści
został wreszcie unicestwiony. I wtedy seria zabójstw ustała. Edmund Kemper
oddał się w ręce policji.
— A więc te pierwsze cztery napady — powiedział Adam — mogą
stanowić tylko preludium do zasadniczego uderzenia?
Skinęłam głową.
— Do zamordowania mnie.
Kate nie zgodziła się na mój powrót.
Uważała, że nie jestem jeszcze gotowa, żeby wrócić do pracy, bo nie doszłam do
siebie po wypadku. Nie wiedziała o raku. Wściekła, wróciłam do domu.
Seryjny morderca chciał mnie zabić, a
ja miałam spokojnie siedzieć w domu, czekając aż po mnie przyjdzie?
Niedoczekanie.
Siadłam wygodnie na kanapie, ze
szklanką soku pomarańczowego i laptopem. Zaczęłam szukać informacji o
wszystkich czterech ofiarach. Musiało być coś jeszcze, co je łączyło, a co oni
musieli przegapić.
Po dwóch godzinach siedzenia przed
laptopem dałam za wygraną. Te kobiety nie miały ze sobą nic wspólnego.
Pracowały w różnych szpitalach, pochodziły z różnych części kraju, mieszkały
daleko od siebie. Łączyło je tylko to, że żadna z nich nie miała męża ani
chłopaka.
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do
drzwi. Poderwałam się przerażona i poczułam chłód. Zdałam sobie sprawę, że
wszystkie okna w moim mieszkaniu są otwarte. Znieruchomiałam. Morderca wchodził
do domów ofiar przez okno. Szybko wszystkie pozamykałam. Kiedy byłam w
sypialni, usłyszałam ponowne, tym razem silniejsze, pukanie. Zdjęłam buty i
cichutko podbiegłam do drzwi. Ostrożnie spojrzałam w wizjer. Westchnęłam i
otworzyłam drzwi.
- Mamo – jęknęłam.
Matka spojrzała na moją twarz i
zmarszczyła brwi.
- Koszmarna szminka – powiedziała,
wymijając mnie i wchodząc do mieszkania. – Zbyt różowa.
Zrezygnowana zamknęłam drzwi na klucz,
a kiedy się odwróciłam zobaczyłam moją matkę zaczynającą ścierać kurze na
stoliku w salonie.
- Och, daj spokój! Jest środek nocy –
jęknęłam i wskazałam na zegarek, który pokazywał godzinę pierwszą w nocy.
- Nie mogę spać, kiedy się denerwuję,
a denerwuję się, od kiedy tamten szaleniec uciekł z więzienia by się na tobie
zemścić, a potem cię porwali i zmusili do przeprowadzenia operacji, a potem
miałaś wypadek, i okazało się, że masz raka i…
- Wychodzę – powiedziałam, biorąc do
ręki mój ulubiony pomarańczowy płaszcz.
- Co? Jak to wychodzisz? Dokąd?
- Tam, gdzie ciebie nie ma – rzuciłam
i wyszłam z domu.
Kiedy wyszłam przed moją kamienicę nie
wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie mogłam jechać do pracy, wszystkie kawiarnie
były już pozamykane. Mogłam odwiedzić tylko jedną osobę. Zadzwoniłam do niej, a
piętnaście minut później byłam pod jej domem.
Zapukałam. Po chwili drzwi się
otworzyły. Kate wyglądała jakby właśnie skończyła sesję zdjęciową. Ja miałam
podkrążone oczy, bolała mnie głowa i oprócz zbyt różowej szminki – co
sugestywnie uświadomiła mi moja matka – byłam nieumalowana.
- Długo nad tym myślałam i doszłam do
wniosku, że przyszedł czas, żeby ci powiedzieć – nie czekałam aż wpuści mnie do
środka. Jednym gładkim ruchem ściągnęłam perukę, ukazując moją pozbawioną,
przez chemioterapię, włosów głowę. – Mam raka.
Kate patrzyła na mnie przez chwilę z
otwartymi ustami. Widziałam jak wiele emocji wywołały w niej moje słowa. Nie odzywając się,
wpuściła mnie do środka.
- Nic nie powiesz? Nie spytasz od
kiedy choruję, ani jakie są szanse na powrót do zdrowia? – spytałam, kiedy
Kate, będąc nadal pod wrażeniem mojej wiadomości, ruszyła w stronę kuchni, a
kiedy się tam znalazła wyciągnęła butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki.
- Muszę się napić – szepnęła,
nalewając wino do pierwszego kieliszka. – Chcesz?
- Niestety – pokręciłam głową ze
smutkiem. Niczego tak nie pragnęłam jak napicia się wina. – Dopóki chodzę na
chemioterapię nie mogę przyjmować alkoholu.
Kate nie odpowiedziała. Wzięła swój
kieliszek i opróżniła jego zawartość jednym łykiem. Patrzyłam na nią z
przerażeniem, a ona tymczasem nie zawracając sobie głowy nalewaniem płynu do
kieliszka, zaczęła pić prosto z butelki. Po opróżnieniu połowy naczynia,
spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Dlaczego… - usiłowała dobrać
odpowiednie słowa. – Dlaczego? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Chciałam wrócić do pracy, a
wiadomość o raku raczej nie przyśpieszyłaby twojej decyzji – odpowiedziałam
niewinnym tonem. Jakby fakt, że ukrywałam śmiertelną chorobę był czymś
normalnym, o czym mówi się popijając kawę z porcelanowych filiżanek.
- Żartujesz sobie? – krzyknęła
wściekła Kate. Wino zaczynało działać. – Jak mogłaś to przede mną ukrywać? Nie
chodzi tylko o to, że nie powiedziałaś swojej szefowej, ale ukrywałaś to przed
najlepszą przyjaciółką! Jak… jak mogłaś?
Wiedziałam, że czuje się zraniona, że
ukrywałam przed nią ten fakt i zrobiło mi się trochę głupio.
- Przepraszam – powiedziałam. –
Naprawdę żałuję, że nie powiedziałam ci wcześniej, ale zrozum, nie zniosłabym
twojego spojrzenia: „Masz raka, tak bardzo mi przykro”. Wystarczy mi, że Tommy
zachowuje się jakbym w każdej chwili miała rozpaść się na tysiąc kawałków –
mówiłam, a w moich oczach pojawiły się łzy. – Kate, od wypadku nie żyliśmy ze
sobą, on boi się mnie dotknąć, jakbym miała trąd, a nie raka – po moich
policzkach spływały łzy wielkie jak groch.
- Zatrzymałaś się na jego rękach –
powiedziała Kate, wycierając łzy z mojej twarzy. Siedziałyśmy na kanapie i
patrzyłyśmy sobie w oczy. – Boi się, że jeśli cię dotknie, zrobi ci krzywdę.
Jest przerażony i wcale mu się nie dziwię. Wyglądasz okropnie. Ukrywasz to
wszystko pod perfekcyjnym makijażem, ale teraz widzę twoje podkrążone oczy i
wychudzoną twarz. W twoim organizmie toczy się walka i to widać.
- Dziękuję – powiedziałam i
przytuliłam się do niej. Czasami są chwile, że człowiek potrzebuje się do kogoś
przytulić. To była właśnie taka chwila. Rozpłakałam się na dobre. Rozmowa z nią
dała mi wiele do zrozumienia. – Mogę dzisiaj u ciebie zostać? W moim mieszkaniu
jest matka, która zaczęła sprzątać i boję się tam wrócić.
- Jasne – uśmiechnęła się Kate i
zaprowadziła mnie do pokoju dla gości. Położyłam się na łóżku nie zwracając na
nic uwagi. Kate położyła się obok mnie.
Nagle usłyszałam jakiś huk i zerwałam
się z przerażeniem. Znowu przypomniałam sobie, że poluje na mnie morderca.
- Spokojnie – powiedziała Kate, kładąc
mi rękę na ramieniu. – To tylko wiatrak w ogródku. Czasami jedno ze skrzydeł
uderza w daszek.
- Nigdy wcześniej tak się nie bałam.
- To normalne – pogładziła mnie po
ramieniu. – Ja też się boję.
Położyłam się, usiłując zasnąć, kiedy
ktoś zaczął pukać do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś? – spytałam.
- Yyy… kolega miał wpaść, żeby coś mi
podrzucić – uśmiechnęła się nerwowo i poszła otworzyć drzwi, a ja w tymczasem
zaczęłam wyglądać przez szparę od drzwi
pokoju, żeby zobaczyć kim jest tajemniczy kolega.
Kiedy zobaczyłam jego twarz od razu
zrozumiałam, dlaczego Kate zerwała z Robin.
Na progu stał Sergei Damanov.
********
Część druga nosi tytuł "Stay with me"
Wracam po dość długiej przerwie, ponieważ mam mało czasu na prowadzenie jednego bloga, a posiadam ich dwa, więc jeden musi ucierpieć i niestety padło na ten :/
Rozdział dedykuję Luisu Ann :)
Wszystkim tym, którzy czytają, życzę wesołych świąt :)
Wow,
OdpowiedzUsuńkolejny super rozdział.
Pojawił się Curtis, Ethan (pamiętam jak Dana w bloppsach ciągle myliła jego imię), Adam nawet już był. Sergei nawet się zjawił, tylko gdzie jest doktor Stanford?
Wow,
biedna Megan, ale super że żyje.
Nie wiem, co napisać więc napiszę że dziękuję z a dedykacje. Już zapomniałam jak jestem na Google+
Weny!
Lizzy lub Luisu_Ann
Arrr, a tu już z konta na bloggerze się publikuje ;-;
UsuńŚwietny rozdział :) Fajny szablon. Wpadłam do ciebie po raz pierwszy, ale pewnie nie ostatni :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie :)
tonie-wariactwo-ani-glupota-to-milosc.blogspot.com
Super wiedzieć, że zajrzał tutaj ktoś nowy ^^ A do tego również lubisz Pottera! To wspaniałe :D nie wiem, czy widziałaś, ale to mój drugi blog o Narcyzie i Lucjuszu http://narcyza-i-lucjusz-learn-to-love-again.blogspot.com/ :)
UsuńA do Ciebie na pewno zajrzę :)