sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 6. Powrót do przeszłości cz.3

No i jest nowa notka :) Pod poprzednią znowu nie było żadnych komentarzy, więc jest mi trochę smutno, ale głęboko wierzę, że ktoś jednak czyta to opowiadanie. Nie będę już przedłużała i zapraszam na kolejny rozdział :)


Zgodnie z teorią Elizabeth Kubler-Ross kiedy umieramy lub cierpimy z powodu ogromnej straty, przechodzimy przez 5 etapów żałoby. Zaczynamy od zaprzeczenia, ponieważ strata jest tak niewyobrażalna, że nie możemy w nią uwierzyć. Gniewamy się na wszystkich, na tych, którzy przeżyli, na samych siebie. Wtedy się targujemy. Błagamy, żebrzemy. Jesteśmy gotowi oddać wszystko, co mamy. Gotowi zaprzedać duszę w zamian za jeszcze jeden dzień. Kiedy targowanie się zawodzi, a gniew jest nie do wytrzymania, popadamy w depresję, w rozpacz, zanim nie zaakceptujemy tego, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Odpuszczamy. Odpuszczamy i przechodzimy do akceptacji.



Dzień pogrzebu był jednym z  najsmutniejszych w moim życiu. Chyba dlatego, że ja go wciąż kochałam i świadomość, że już nigdy nie będę mogła z nim porozmawiać i nie poczuję jego zapachu sprawiała, że czułam się pusta w środku. Jakby wraz z nim umarła część mnie.
Był środek czerwca, ale niebo było wyjątkowo szare. Padał deszcz, słońce schowało się za chmurami. Jakby niebo również cierpiało z powodu jego straty.
- Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania. Czas sadzenia i czas zbierania tego, co zasadzono. Czas zabijania i czas leczenia. Czas burzenia i czas budowania – mówił ksiądz. Przestałam go słuchać i zaczęłam się rozglądać. Patrząc na twarze zgromadzonych, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę prawie nikogo nie znałam. Oprócz Kate, Curtisa, Buda z Jeanie i ich córeczką, Ethana i innych ludzi z biura, mojej matki i… jego matki, nie znałam prawie nikogo. Zauważyłam, że wszyscy płaczą. Jedni bardziej, drudzy mniej, a jakaś rudowłosa dziewczyna płakała bardziej niż jego matka. Chciałam stąd uciec. Jak najdalej.
- Chodźmy stąd – szepnęłam do mężczyzny stojącego obok mnie.
- Co? Czemu? Pogrzeb się jeszcze nie skończył.
Nie obchodziło mnie to. Po prostu odwróciłam się i odeszłam. Wędrowałam między nagrobkami i szukałam miejsca, w którym mogłabym schować się przed całym światem. Zobaczyłam mały budynek, zapewne należący do jakiegoś zakładu pogrzebowego. Usiadłam na schodku i schowałam twarz w dłoniach. Usłyszałam, że ktoś do mnie podszedł. Podniosłam głowę.
- Przepraszam – powiedziałam i wybuchnęłam śmiechem.
- Czy ty się śmiejesz? – spytała mnie Kate.
- Tak. Ona się naprawdę śmieje – potwierdził Peter.
- Aiden… Aiden nie żyje. Jest martwy. Zaraz pogrzebią go w ziemi, a ten ksiądz wygłasza rockowe teksty. A tamta rudowłosa dziewczyna płacze bardziej niż jego matka.
Wszyscy troje wybuchneliśmy śmiechem.
- To jest po prostu… - próbowała opanować śmiech Kate. – Jesteś o wiele bardziej
pokręcona niż myślałam.
- Wiesz, że jesteś wdową? – spytał mnie Peter.
- Wiem. A ciebie chciał zabić seryjny morderca!
- Ale to tobie chciał wyciągnąć mózg!
- Mój mąż zginął w katastrofie lotniczej!
- O mój Boże – usiłował przestać śmiać się Kate. – Jesteśmy nienormalni.
- Zabiłam dwoje ludzi, dwa razy wyszłam za mąż, miałam wypadek samochodowy, zabiłam pacjentkę, Aiden mnie zostawił, Susie Foster chciała wstrzyknąć mi stuprocentowy kwas octowy, mój ojciec się zabił, moja matka straciła przeze mnie pracę, moja córka mnie nienawidziła, śniło mi się, że uciekłam sprzed ołtarza, chciał mnie dopaść seryjny morderca, a teraz mój drugi mąż zginął w katastrofie lotniczej!
Kolejna porcja śmiechu.
- Byłem adoptowany, mam trzy siostry, dostałem postrzał, moją dziewczynę zabiła epidemia jakiegoś cholernego wirusa, pomogłem ci zabić seryjnego mordercę, który przed śmiercią zostawił mi na pamiątkę haczyk wbity w brzuch i gdyby nie ty, to by mnie tu nie było!
Znowu śmiech.
- Nigdy nie wyszłam za mąż, mam brata, który nie utrzymuje ze mną kontaktów i o mało nie zginęłam podczas epidemii wirusa. O mój Boże, gdyby spisać nasze historie, powstałaby niezła powieść.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Zobaczyłam, że ludzie powoli wychodzą z cmentarza. Większość się na nas patrzyła. Spostrzegłam, że ta ruda dziewczyna nadal płacze.
- Ona nigdy nie przestanie płakać – powiedziałam.
Znowu zaczęliśmy się śmiać. śmiałam się tak bardzo, że rozbolał mnie brzuch.
- Mój mąż nie żyje, a ja śmieję się na jego pogrzebie. To jest gorsze niż nienormalne, to chore – powiedziałam, już nie było mi do śmiechu. – Peter, zawieziesz mnie do domu?
- Jasne, a co za Lacey?
- Zostaje na noc u mojej matki – wyjaśniłam. Wszyscy troje ruszyliśmy w stronę parkingu.
Piętnaście minut później nalewałam wino do kieliszków.
- Więc… jestem wdową – powiedziałam podając Peterowi kieliszek wina.
- Jesteś – upił łyk czerwonego płynu. - Na pogrzebie powiedziałaś, że Aiden cię zostawił… – zaczął niepewnie.
- Aiden zażądał rozwodu – wyjaśniłam. – Nie wyjechał służbowo. Wyjechał, by wszystko przemyśleć. Miał wrócić i mieliśmy iść do sądu, ale…
Peter mnie przytulił, a ja się rozpłakałam.
- Dlaczego to musi spotykać akurat mnie?
- Wszyscy mamy pokręcone życie, ale niektórzy z nas bardziej. Może takie jest twoje przeznaczenie? Może to nie z Aidenem miałaś być i los dał ci to do zrozumienia? Przeznaczenie lubi sobie robić z nas jaja.
- Tylko dlaczego zawsze ze mnie?
Pół godziny później byliśmy kompletnie pijani. Jak za starych dobrych czasów. Ja i mój przyjaciel. siedzieliśmy na kanapie w moim mieszkaniu, Peter mnie przytulał. Już nie płakałam. Poczułam jego rękę na mojej głowie. Gładził moje włosy, a ja poczułam jakby poraził mnie prąd. Podniosłam głowę. Peter patrzył na moją twarz. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. A potem... Po prostu się stało.


Obudziłam się następnego dnia o dziewiątej. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jestem sama. Nie bardzo pamiętałam, co się działo poprzedniego wieczoru. Byłam pewna tylko jednego: Peter był ze mną, a teraz byłam sama.
Bolała mnie głowa. Chyba za dużo wypiłam. Poszłam do kuchni. W koszu leżały cztery puste butelki po winie. Boże, aż tyle wypiliśmy? Nic dziwnego, że bolała mnie głowa. Nagle poczułam mdłości. Pobiegłam do łazienki. Zdążyłam w ostatniej chwili.
Wyczerpana wróciłam do sypialni. Siadłam na łóżku. Nagle spostrzegłam, że na szafce nocnej leży jakaś kartka. Podniosłam ją. To był list, od... Petera? Zaczęłam go czytać i nie mogłam uwierzyć w to, co napisał.

" Kochana Megan. Przepraszam. Wiem, co do mnie czujesz i chcę, żebyś wiedziała, że ja czuję dokładnie to samo. Ale jest za wcześnie.
Pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? Gdy tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, po prostu wiedziałem, że jesteśmy sobie pisani. Coś mnie do ciebie ciągnęło. Spędziliśmy ze sobą kilka naprawdę cudownych chwil, ale my po prostu nie możemy być razem.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że uświadomiłem sobie, jak cienka jest granica, między życiem a śmiercią, dlatego... Odchodzę. Kupiłem łódkę. Wyruszam w rejs dookoła świata. Chcę zrobić coś szalonego, chcę żyć, a nie do końca życia łapać morderców i patrzeć na sekcje zwłok.
Mam nadzieję że zrozumiesz i wybaczysz mi. Jeszcze raz przepraszam. Zawsze będę cię kochał, Peter"

Opadłam na ziemię. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nagle wszystkie okropne rzeczy jakie ostatnio wydarzyły się w moim życiu spadły na mnie ze zdwojoną siłą. Miałam dość. Poszłam do łazienki i z szafki na lekarstwa wyjęłam tabletki nasenne. Wzięłam kilka. Nawet nie wiem ile. Zanim doszłam do łóżka, świat zwariował i poczułam uderzenie w głowę.


************


Choć minęło już tyle czasu, pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Peter był operowany, a ja siedziałam w poczekalni. Czekałam na chirurga, który miał mi przekazać złe
albo dobre wieści. Nagle na ekranie telewizora, wiszącego na ścianie, pojawiła się informacja o katastrofie samolotu linii Oceanic Airlines - lot 815. W pierwszej chwili nie byłam świadoma tego, co się przed chwilą wydarzyło. Dopiero po jakimiś czasie to do mnie dotarło. Lot 815. Aiden.
- Na pokładzie samolotu znajdowało się 85 osób. Jak informują ratownicy, nikt nie ocalał - powiedziała dziennikarka.
Nagle całe życie stanęło mi przed oczami. Nie wiedziałam co się dzieje. Poczułam tylko uderzenie w głowę i zobaczyłam biegnący w moją stronę personel medyczny.
Kiedy odzyskałam świadomość, spostrzegłam, że leżę w szpitalnym łóżku, a obok mnie siedzi moja matka.
- Co się stało? - szepnęłam.
- Zemdlałaś i uderzyłaś się w głowę - powiedziała z troską.
Faktycznie. Czułam ostry ból w okolicy potylicznej.
- Co z Peterem?
- Wszystko dobrze. Już po operacji. Lekarze mówią, że nic mu nie będzie i że miał dużo szczęścia.
- Szczęścia? Wilson Polley wbił mu w brzuch haczyk do wyciągania mózgu! Prawie wykrwawił się na moich rękach, a ty mówisz, że miał dużo szczęścia? - nagle coś sobie przypomniałem. – Aiden – szepnęłam.
- Dzwoniłam do niego, ale nie odbierał. Nagrałam mu się i powiedziałam, żeby wracał jak najszybciej.
Ona o niczym nie wiedziała.
- Aiden nie przyjedzie, mamo.
- Czemu? Coś się stało?
- Słyszałaś o katastrofie lotniczej?
- Tak. Wszystkie stacje o tym trąbią. Podobno nikt nie ocalał.
- Aiden był na pokładzie.
Zapadła cisza. Brak odpowiedzi. Problem polegał na tym, że cisza to też była odpowiedź.
Wtedy się obudziłam. Byłam w szpitalu. Tak, jak w moich wspomnieniach, przy łóżku siedziała  moja matka.
- Kochanie – szepnęła, kiedy zobaczyła, że mam otwarte oczy. – Obudziłaś się. Tak się cieszę.
- Co się stało?
- Nic nie pamiętasz? Wzięłaś tabletki na sen, kiedy przyjechałam odwieźć Lacey, leżałaś na podłodze w łazience. Nie oddychałaś. Tak się o ciebie bałam, dlaczego to zrobiłaś?
Zaniosła się płaczem. Chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia, co?
- Mamo, leżysz na rurce od kroplówki – szepnęłam tylko.
Matka od razu się podniosła.
- Przepraszam.
- Co z Lacey?
- Jest u psychologa. To ona cie znalazła. Przeżyła wielką traumę.
Boże, co ze mnie za matka. Pozwoliłam, by moja córka patrzyła na mnie w takim stanie. Dlaczego nie pomyślałam niej, kiedy postanowiłam się zabić?
- Powinna być tutaj, ze mną, a nie z psychologiem. Przyprowadź ją tutaj.
- Nie wiem czy mogę…
- Mamo, moja córka już raz przeżyła coś takiego, wiem co jej pomoże i z pewnością nie jest to psycholog. Więc przyprowadź ją do mnie, albo ja pójdę do niej! – powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Dobrze, kochanie. Nie denerwuj się, już po nią idę.
Zostawiła mnie samą. Usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam mężczyznę w białym kitlu.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – oświadczył lekarz. – Zatrzymamy panią jeszcze na obserwacji przez siedemdziesiąt dwie godziny, to normalna procedura w przypadku…
- Próby samobójczej? – dokończyłam. – Byłam lekarzem, znam się na procedurach szpitalnych.
- W takim razie mogę już iść.
- Zgadza się, może pan – uśmiechnęłam się.
Wychodząc, minął się z moją matką i Lacey. Moja córka była wrakiem człowieka. Nie mogłam sobie wybaczyć, że jej to zrobiłam.
- Kochanie – szepnęłam.
- Mamo – rozpłakała się.
- Chodź do mnie – zrobiłam dla niej miejsce na łóżku. Lacey położyła się obok mnie. Przytuliłam ją. - Przepraszam, skarbie. Tak bardzo cię przepraszam.
- Dlaczego to zrobiłaś? – spytała przez łzy.
- Ja… - nie wiedziałam co odpowiedzieć. – Ja… to wszystko mnie przerosło. Nie wiedziałam co mam robić.
- I uznałaś, że to jest rozwiązanie? – spytała pretensjonalnie.
- Lace, to wszystko jest skomplikowane. Ale już jest w porządku, obiecuję.

Leżałyśmy na szpitalnym łóżku i płakałyśmy.

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 5. Powrót do przeszłości cz.2


Dzisiaj, zamiast zwyczajowego cytatu na wstępie, mam prośbę do osób, które odwiedzają mojego bloga i być może, nawet czytają nowe części przygód serialowej Megan Hunt ;3 Proszę, zostawcie po sobie komentarz, żebym wiedziała, że cały ten blog ma jakikolwiek sens :) Dla Was to tylko chwila, a dla mnie bardzo dużo znaczący gest :) z góry dziękuję i zapraszam na kolejny rozdział :)

 __________________________________________________________________________


- Peter? – krzyknęłam. – Czy ty mnie wciąż kochasz?
- Tak – odparł, wiedząc, co się za chwilę stanie.
- No to spieprzamy, ruszaj się! – wrzasnęłam i zaczęłam uciekać. Po chwili biegł razem ze mną. Dotarliśmy do drzwi i otworzyliśmy je. Do środka wdarło się oślepiające światło.
I wtedy się obudziłam. Spojrzałam na mężczyznę leżącego obok mnie. Uśmiechał się. Pocałowałam go.
- Jesteś strasznie blada – powiedział mój mąż.
- Miałam zły sen.
O ile można go tak nazwać – pomyślałam.
- Znowu? – spytał, a ja pokiwałam głową. – Opowiesz mi chociaż, co takiego śni ci się od dnia naszego ślubu? Czy znowu zbyjesz mnie odpowiedzią w stylu „To nic ważnego, wyobraźnia płata mi figle. To wszystko” – powiedział wyraźnie rozdrażniony.
- Aiden... – westchnęłam.
 Co miałam mu powiedzieć? Kochanie nie bądź zły, ale co noc śni mi się, że uciekam z moim przyjacielem, zostawiając cię przed ołtarzem? Nie. Nie mogłam mu opowiedzieć o tym śnie. Zbyt dobrze go znałam, by wiedzieć jak zareaguje.
- Dobrze, nie chcesz to nie mów, ale przypominam ci, że gdy staliśmy przed ołtarzem, ślubowaliśmy sobie, że nie będziemy mieli przed sobą tajemnic.
- To nie jest tajemnica, tylko...
- Tylko co? – przerwał mi. – Jak to nazwiesz?
- Możemy porozmawiać, jak Lacey pójdzie do szkoły? – spytałam błagalnym tonem. Wyraz jego twarzy uległ zmianie.
- Dobrze – zgodził się i wyszedł z sypialni. Usłyszałam jak puka do sąsiedniego pokoju. – Lace, skarbie, pora wstawać.
Zanim się obejrzałam, moja córka zjadła śniadanie, umyła zęby, ubrała się i już jej nie było. Miałam nadzieję, że ta chwila będzie trwała trochę dłużej.
- Dobrze – powiedział Aiden, kiedy zamknęły się drzwi mojego mieszkania. – Lacey wyszła. Jesteśmy sami. Czy teraz możesz mi opowiedzieć o tym śnie?
Wzięłam głęboki oddech. Chciałam, żeby zadzwonił telefon i musiałabym jechać na miejsce zbrodni. Tak bardzo pragnęłam uciec z tego miejsca. Dusiłam się w nim.
- Obiecałaś – usłyszałam i wróciłam do rzeczywistości.
Nic się nie stało. Telefon nie zadzwonił, a ja siedziałam przy stole wpatrując się w przestrzeń za oknem.
- Wiem – szepnęłam. – I zrobię to, tylko musisz chwilkę poczekać.
- Dlaczego?
- Bo muszę sobie  to wszystko poukładać. Przemyśleć, od czego zacząć.
- Najlepiej od początku.
- Aiden! – krzyknęłam na niego wyprowadzona z równowagi i zaraz tego pożałowałam. To
nie on był winny i nie powinnam była wyładowywać na nim swojej złości.
- Przepraszam.
- Nie, to ja przepraszam – zamilkłam, by po chwili wszystko z siebie wyrzucić. – Pamiętasz dzień naszego ślubu, prawda?
Pokiwał głową, a ja opowiedziałam mu wszystko po kolei. Zacząwszy od snu o tacie, a skończywszy na ucieczce z Peterem.
- …I wtedy otwierają się drzwi, do środka wpada oślepiające światło, a ja się budzę.
Aiden wysłuchał wszystkiego bez przerywania mi, by podsumować moją wypowiedź prychnięciem.
- To jakiś żart – roześmiał się głośno. Nie był to jednak szczery, serdeczny śmiech, raczej ironiczny, jakby nie wiedział co ma odpowiedzieć, a chciał jakoś przerwać niezręczną ciszę. – Najpierw te wasze tajemnice i spotkania, ukradkowe spojrzenia i ciągłe telefony, potem on wyjechał i nagle zjawił się na naszym ślubie. I patrzył na ciebie. Nie! On nie patrzył! On pożerał cię wzrokiem. Pomyślałem, że to normalne, sam nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknej panny młodej. Ale na weselu przesiedziałaś z nim przez połowę wieczoru. Ostatnio, widziałem, jak trzymasz rękę na jego dłoni. Próbowałem sobie to wszytko jakoś wytłumaczyć. Przecież niedawno stracił dziewczynę, a ty byłaś jego najlepszą przyjaciółką, ale teraz to… to za dużo! Wychodzę! – krzyknął i już go nie było.
- Aiden! – zero odpowiedzi. – Aiden, zaczekaj! – krzyczałam, ale równie dobrze mogłam szeptać. Wybiegłam na klatkę schodową. Po moim mężu nie było śladu.
Byłam wściekła. Na siebie i na niego. Miałam ochotę coś kopnąć. Opanowałam jednak emocje. Wróciłam do mieszkania, zamknęłam za sobą drzwi i podbiegłam do kanapy. Wzięłam z niej poduszkę, przyłożyłam do ściany i zaczęłam w nią walić z całej siły.
Pomogło. W końcu opadłam na podłogę i rozpłakałam się, przytulając się do poduszki, którą przed chwilą poturbowałam.
Nie wiem, ile płakałam. Dziesięć, piętnaście minut, może pół godziny. W końcu, kiedy zabrakło mi łez, uspokoiłam się. Poszłam do łazienki, umyłam twarz, zrobiłam makijaż. Zatarłam ślady płaczu. Byłam gotowa wyjść z domu i pokazać się ludziom. Zostałam jednak w mieszkaniu, czekając na Aidena.
Nagle zadzwoniła moja komórka. Niczego tak nie pragnęłam jak zobaczenia na wyświetlaczu imienia mojego ukochanego. A jednak. Peter, jak zwykle w samą porę.
- Powiedz, że dzwonisz, żeby złożyć mi życzenia urodzinowe.
- Niestety. Mamy ofiarę. Młoda dziewczyna, poderżnięte gardło, przyjedź szybko, dobrze?
- Jak zwykle.
- Swoją drogą czy nie masz urodzin w sierpniu?
- Zgadza się.
- Więc…
- Nie pytaj. Mam ciężki dzień. Będę za pół godziny.
Rozłączyłam się. Czas na spotkanie z rzeczywistością.

*****************


Miejscem zbrodni był zaułek za barem. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Rozejrzałam się. Śmietnik, drzwi, zapewne prowadzące na zaplecze baru, kałuże i ona. Młoda dziewczyna, na oko jakieś dziewiętnaście lat. Blondynka. Bud stał nad jej ciałem. Nagle gwałtownie się odsunął. W pierwszej chwili nie wiedziałam co się stało, a potem zobaczyłam szczura przebiegającego między jego nogami. Uśmiechnęłam się.
- Zaprzyjaźniasz się? – zaśmiałam się.
- Obrzydliwe stworzenia – syknął w odpowiedzi mój przyjaciel.
- Och, to część łańcucha pokarmowego, Bud. Ciesz się, że jesteś na samym szczycie, a ja tuż za tobą – uśmiechnęłam się. Pięć minut z Budem i Peterem i już się nie martwię. I pomyśleć, że początkowo tak się między nami nie układało.
- Nazywa się Nikki Shumaker – wrócił do ofiary Bud. – Ma osiemnaście lat. Z legitymacji studenckiej wynika, że jest na pierwszym roku w Hoyt University, a karta kredytowa i gotówka wskazują, że to nie była kradzież. Barman znalazł ciało tuż po zamknięciu i wezwał pomoc.
Spojrzałam na mężczyznę, przesłuchiwanego przez Sam. Nie wyglądał na mordercę. Ponownie przyjrzałam się ranie ofiary. Poderżnięte gardło, przecięta tętnica. Przynajmniej nie cierpiała długo.
- Bezpośrednią przyczyną zgonu wydaje się wykrwawienie. Zabójca podciął jej gardło – podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami.
- Przeszukaliśmy śmietniki i teren w poszukiwaniu noża. Nic nie znaleźliśmy.
- Nie sądzę, że szukamy noża. Krawędzie rany są zbyt poszarpane. Szyja została w jakiś sposób rozdarta.
- Nie ma bielizny. Możliwa napaść seksualna – oświadczył Peter.
- Obawiam się, że to prawdopodobne – podeszła do nas Sam. – Barman mówi, że nasza ofiara zrobiła tutaj furorę zeszłej nocy.  Najwyraźniej chodziła po barze, całując się z każdym po kolei.
- Cóż, może ktoś miał ochotę na coś więcej niż całus i za nią poszedł.
Spostrzegłam, że Bud schyla się i wyjmuje coś z torebki  ofiary. Zobaczyłam telefon.
- Oznacza to, że mamy bar pełen podejrzanych, których już dawno tu nie ma.
- Mamy ich twarze – oświadczył nam Bud i pokazał zdjęcia zrobione telefonem Nikki. Na każdym zdjęciu dziewczyna całowała innego chłopaka.
- Tak, ale czy zabójca stał przed obiektywem czy za nim? – to było nasze kluczowe pytanie, a odpowiedź na nie, mieliśmy uzyskać już wkrótce.


Po wstępnym obejrzeniu ciała na miejscu zbrodni, postanowiłam wrócić do domu. Kazałam Peterowi zlecić potrzebne badania i mogłam jechać. Miałam nadzieję, że zastanę tam Aidena. Nie myliłam się. Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania, usłyszałam, że ktoś jest w sypialni.
Powoli podeszłam do drzwi pokoju i zastałam pakującego się Aidena.  Nie wiedziałam, co myśleć. Zanim zdążyłam się obejrzeć, Aiden zamknął walizki, podszedł do drzwi, założył buty, otworzył drzwi i rzucił:
- Wyjeżdżam.
Chwilę później zostałam sama.


Od tamtej chwili wszystko zaczęło się psuć. Wilson Polley uciekł z więzienia, groził Lacey i niewiadomo było gdzie jest. Byłam załamana i wściekła na siebie, że wcześniej nie rozszyfrowałam jego planów. A potem było tylko gorzej.

Pamiętam, że siedziałam w swoim biurze i wyglądałam przez okno. Zapadł zmrok, ale miasto dopiero teraz naprawdę budziło się do życia.
Myślałam o Wilsonie. O tym jak genialnie to wszystko zaplanował i wcielił to w życie. O tym, że był gdzieś tam na wolności, a ja nie mogłam nic zrobić. O tym, że być może znowu zacznie zabijać niewinne kobiety.
Nagle podskoczyłam na dźwięk telefonu na moim biurku. Byłam pewna, że to ona.
- Kate, przysięgam. Już jadę – zapewniłam przyjaciółkę i wtedy usłyszałam głos po drugiej stronie. Z pewnością nie należał do Kate.
- Chylę czoła doktor Hunt, za udaremnienie mojego planu – powiedział pełnym szacunku głosem Wilson Polley, a ja wiedziałam, że się uśmiecha. – Nie doceniłem cię.
- Gdzie jesteś? – spytałam z zaciekawieniem. Skoro miał na tyle odwagi, by do mnie zadzwonić, musiał być w naprawdę bezpiecznym miejscu.
- Poza twoim zasięgiem. Ale nie martw się. Nie zajmę się twoją bezcenną Lacey. Zasłużyłaś na to. Na mój szacunek również.
- Nigdy mnie nie oszukasz, Wilson – uśmiechnęłam się.
- Byłem blisko, prawda?
- Wiesz, myślę, że to pierwsza szczera rozmowa, jaką odbyliśmy – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Zgadzam się. Nie chcę, żeby się skończyła.
I wtedy usłyszałam otwierające się drzwi windy, a to co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach. Szybko rzuciłam słuchawkę na biurko i pobiegłam zamknąć drzwi. To było na nic. Ściana mojego gabinetu była ze szkła. Zaczęłam wybierać numer Petera, kiedy poczułam, jak tysiące kawałków szkła uderzają o moje ciało. Upadłam na podłogę, ale Wilson nie chciał, żeby to wszystko tak szybko się skończyło. Złapał mnie za rękę i podniósł jednym ruchem. Syknęłam z bólu, a on spojrzał mi prosto w oczy i z uśmiechem na twarzy szepnął:
- Obawiam się, że to będzie długie pożegnanie.
Potem uderzył mnie w twarz. Siła była tak ogromna, że przetoczyłam się przez biurko i z wielkim hukiem upadłam po jego drugiej stronie. Poczułam ostry ból z tyłu głowy, a kiedy przyłożyłam tam palec, poczułam lepką substancję. Krew. Moja krew. Wiedziałam co się niedługo stanie i co Wilson dla mnie planował. Chwilę później straciłam przytomność.


Budziłam się powoli. Bolała mnie głowa. Dopiero po chwili byłam w stanie otworzyć oczy. Najpierw poraziło mnie światło, przez co ponownie musiałam je zamknąć. Kiedy otworzyłam je ponownie, było już znacznie lepiej. Po chwili widziałam już zarysy przedmiotów na moim biurku, ale nadal kręciło mi się w głowie. Siedziałam na krześle. Chciałam odgarnąć włosy na bok i zdałam sobie sprawę, że ręce i nogi są przyklejone do krzesła za pomocą taśmy. Byłam uwięziona.
- Oops – szepnął mi do ucha Wilson, kiedy zobaczył, że odzyskałam przytomność. – Zobacz, co znalazłem w laboratorium – uśmiechnął się, eksponując egipski hak. – Prawie tak, jakbyś zostawiła go tam... specjalnie dla mnie – zaśmiał się.
- Mój przyjaciel niedługo tu będzie – chciałam go nastraszyć.
- Och, masz na myśli Petera? – znów się zaśmiał. – Cóż, właśnie do ciebie napisał – pokazał mi telefon. – Zastanawia się, gdzie jesteś. Pozwoliłem sobie na odpisaniu mu. Napisałem, że się spóźnisz, więc ty i ja, mamy wiele czasu – wydawał się być szczęśliwy z tego powodu.
- Nie będę błagać – zapewniłam go.
- Cóż... – uciął kawałek taśmy i gwałtownym ruchem zakleił mi usta. - Nie będziesz w stanie. Od teraz... to ja będę mówił – uśmiechnął się. - Jesteś o wiele bardziej interesująca niż inne. Musiałabyś usłyszeć ich płacz, ich błagania i negocjowanie. Każda z nich była za głupia, by zdać sobie sprawę  z tego, że to koniec – zaśmiał się, wypowiadając ostatnie słowa. Był większym psychopatą, niż myślałam. - Ale ty... – uśmiechnął się do mnie, a w tym uśmiechu widać było szacunek jakim mnie darzył. - Ty jesteś inna. Dlatego jesteś dla mnie taka wyjątkowa. Przez te trzy lata... Marzyłem o wycięciu twojego mózgu. Potraktuję cię specjalnie... Zrobię to, gdy będziesz jeszcze żyć.
Gwałtownym ruchem odchylił moją twarz i powoli zaczął przesuwać ostrze haczyka po mojej twarzy, zbliżając się do nozdrzy. Czułam, że to koniec.
Kiedy Wilson był bliski wcielenia swojego planu w życie, drzwi windy ponownie się otworzyły. Po chwili zobaczyłam Petera. Wilson szybko schował się za drzwiami. Peter rozglądał się nerwowo. Dopiero gdy znalazł się przy moim gabinecie, zobaczył, że jestem uwięziona. Wyciągnął broń i zaczął celować w pustą przestrzeń. Ruchem głowy starałam się pokazać mu, gdzie jest Wilson.
To było na nic. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, Wilson rzucił się na Petera wyrywając mu broń. Peter próbował się bronić. Kopnął Wilsona w brzuch, a wtedy ten go pchnął. Peter upadł na szklany stolik do kawy. Wilson rzucił się na niego, a Peter wziął do ręki ozdobny kamień, który jeszcze kilka minut temu leżał na stoliku, i uderzył go w głowę. To go trochę ogłuszyło, ale niestety nie na długo. Po chwili obaj stali. Peter pchnął Wilsona na szybę od drzwi prowadzących na balkon. Obaj z hukiem upadli na ziemię. Widziałam, że Peter traci siły.
Powoli zaczęłam bujać krzesłem, na którym siedziałam. Podziałało. Już chwilę później leżałam na ziemi. Poczułam, jak szkło ze stolika do kawy przecina skórę na moim czole, ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Powoli chwyciłam kawałek szkła leżący obok mojej ręki i ostrożnie zaczęłam przecinać nim taśmę. Czułam, jak szkło wbija się w skórę na moich rękach i przecina naczynka krwi. Modliłam się, żeby nie przeciąć sobie żył.
Spojrzałam na Petera i Wilsona. Byli na balkonie. Wilson miał przewagę. Musiałam działać, inaczej na zawsze stracę swojego przyjaciela.
Chwilę później moje ręce i nogi nie były już skrępowane taśmą. Byłam wolna. Powoli wstałam, podpierając się na rękach. Każdy ruch sprawiał mi ból. Rozejrzałam się po biurze. Musiałam znaleźć coś, czym pomogłabym Peterowi. Zobaczyłam jego broń. Przez chwilę się zawahałam. Chodziłam kiedyś na strzelnicę, ale to było dawno temu. Jeśli chybię… nawet nie chciałam o tym myśleć. Podjęłam decyzję.
Chwyciłam broń i wycelowałam w Wilsona. Nacisnęłam spust. Padł strzał. Polley dostał w
ramię. Spojrzał na mnie. Chciał coś powiedzieć. Otworzył usta i wtedy Peter zrzucił go z balkonu. Usłyszałam huk. Polley spadł na ziemię.
Przez chwilę patrzyliśmy z Peterem na ciało tego potwora. Nie było to jednak to, co chciałam robić. Jedyne o czym wtedy marzyłam, to uściskanie Petera. Był moim bohaterem. Odwróciłam się. On również.
Ostatnie, co pamiętam, to haczyk wbity w jego brzuch. Haczyk, którym Wilson Polley wyciągał mózgi swoim ofiarom. Peter opadł na ziemię.
- O mój Boże, Peter! - krzyknęłam.
Patrzyłam na krew, sączącą się z jego rany, tak, jakbym nigdy wcześniej jej nie widziała. Byłam przerażona. Rękoma próbowałam zatamować krwawienie, ale to nic nie dawało, mogłam go uratować tylko w jeden sposób. Musiałam go otworzyć. Dasz radę, przecież byłaś chirurgiem - myślałam. - Uratujesz go.
- Będzie dobrze, Peter. Obiecuję – ale czy sama w to wierzyłam?


niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 4. Powrót do przeszłości

"Spotkaliście idealną parę? Połączone dusze, których miłość nigdy nie umiera. Dwoje kochanków, których związek nigdy nie jest zagrożony. Męża i żonę, którzy całkowicie sobie ufają. Jeśli nie spotkaliście idealnej pary, pozwólcie, że przedstawię. Stoją na szczycie tortu. Sekret ich sukcesu? Po pierwsze – nie muszą na siebie patrzeć."

~Mary Alice Young "Gotowe na wszystko"

 ________________________________________________________________________________



Floryda była cudowna. Przyznam szczerze, że mogłabym zamieszkać tu na stałe. Czysta woda, wysoka temperatura i całe dnie spędzone na plaży. To było wymarzone życie.
I kogo ja chcę oszukać? Leżenie całymi dniami na plaży i nic nie robienie to dla osoby uzależnionej od pracy był koszmar. Nie mogłam się doczekać powrotu i jedyne co mnie tu jeszcze trzymało to widok Lacey, która powoli stawała na nogi, no i oczywiście kieliszek wina w mojej ręce. Tak, dobrze myślicie. Nie byłabym sobą, gdybym nie wypiła choć kieliszka wina.


Tak więc, całodzienne wylegiwanie się na plaży zmusiło mnie do przeanalizowania mojego życia miłosnego, a w zasadzie tylko tego fragmentu związanego z Aidenem.
Myślę, że nadszedł czas, abyście poznali prawdę o moim związku z Aidenem i o tym, co wydarzyło się w ciągu trzech miesięcy po ataku Wilsona Polley’a. Cofnijmy się w czasie o półtora roku, do dnia…


...w którym miałam powiedzieć mojemu ukochanemu „…i, że cię nie opuszczę aż do śmierci”.
Tej nocy miałam przedziwny sen. Śnił mi się mój tata. Staliśmy na plaży przed hotelem i rozmawialiśmy.
- Tatusiu – szepnęłam, uśmiechając się. – Potrafisz uwierzyć w to, że wychodzę dzisiaj za mąż? – zapytałam. Tata uśmiechnął się do mnie, gładząc moje włosy. Był taki realny. Trudno było uwierzyć, że to tylko sen.
- Pączusiu, czy jesteś z nim szczęśliwa? – spytał. Dotknęłam opuszkami palców jego twarzy i poczułam pod palcami jej rysy. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze je pamiętam. Ludzki umysł, to jednak niezwykłe narzędzie.
- Tak, tato – uśmiechnęłam się. – Myślę, że to ten jedyny.
- A więc nie mam się o co martwić – przytulił mnie i pocałował w czoło. Przez chwilę znów miałam pięć lat.
- Tak – potwierdziłam szeptem. – Nie masz.
- Pozostaje mi tylko wam pogratulować – oświadczył tata z uśmiechem. – Nawet nie wiesz, jaki jestem z ciebie dumny – uśmiechnął się, a ja widziałam dumę w jego oczach. Chciałam coś powiedzieć, ale nagle wszystko zniknęło, a tata, tak po prostu się rozpłynął.
Nie wiedziałam, co się dzieje. Otworzyłam oczy, co było dla mnie niezwykle trudnym wyzwaniem i zobaczyłam stojącą nade mną Kate,
 - Czas wstawać  – uśmiechnęła się. – Boże, to taki wielki dzień.
- Taa – mruknęłam. – Drugi tak wielki w moim życiu.
Kate machnęła dłonią.
- Czy to ważne? A poza tym, do trzech razy sztuka, prawda? – zapytała, wstając z mojego łóżka.
- Wypluj te słowa! – krzyknęłam przerażona wizją kolejnego rozwodu.
 - Okej, spokojnie. Tylko żartowałam – wstała z mojego łóżka. – Przebierz się, wszyscy na ciebie czekają.
Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się, a kiedy zeszłam na dół, podeszłam do Sam i Kate.
- A gdzie pan młody? – spytała ta pierwsza.
Poszukałam go wzrokiem. Nie było go.
- Będzie tu za chwilkę – odpowiedziała Kate. – To takie niesamowite.
- Bardzo – przyznała Sam, przytulając się do mnie. – Megan, tak się cieszę twoim szczęściem.
- Dzięki – pocałowałam ją delikatnie w policzek.
Usłyszałam, że ktoś wszedł do pokoju. Poczułam zapach jego perfum i byłam już pewna, że to mój ukochany. Spoglądał na mnie, a jego oczy wręcz lśniły.
- Panie i Panowie! – moja matka oficjalnym tonem zwróciła na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. Uwielbiała być w centrum uwagi. – Oto wkrótce państwo Walls! – brawa rozległy po pokoju, a ja spojrzałam za okno. Znów byłam w moim śnie. Oczami wyobraźni widziałam siedzącego na kamieniu mojego tatę. Przeprosiłam wszystkich i poszłam w stronę plaży.
Choć już go nie widziałam, czułam jego obecność, co z jednej strony było fascynujące, a z drugiej przerażające. Stałam, wpatrując się w fale oceanu. W końcu siadłam na kamieniu, na którym w moim śnie siedział tata.
Gdy usiadłam, poczułam jak przez moje ciało przepływa fala zimna. Objęłam się rękoma i znieruchomiałam. Mogłam przysiąc, że usłyszałam słowa „kocham cię”. Obejrzałam się. Nikogo nie było. Poczułam jak strach powoli mnie paraliżuje. Byłam przerażona. Siedziałam na tym kamieniu i nie mogłam się ruszyć. Przeklinałam się w duchu, że tu przyszłam.
Wtedy poczułam na swoim ramieniu dłoń. Podskoczyłam jak oparzona. Obróciłam się i zobaczyłam Kate. Stała za mną, przerażona moją gwałtowną reakcją.
- Wszystko w porządku? – spytała.
Pokiwałam głową.
- Nie mogłoby być lepiej – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
- Nie wyglądasz dobrze – oświadczyła Kate, a potem zaczęła się wpatrywać w jakiś punkt za mną. Chciałam opowiedzieć jej o moim śnie i o tym, co się tu przed chwilą wydarzyło, ale zamiast tego
mruknęłam tylko:
- Stres? – odetchnęłam głęboko. Musiało być dobrze, Aiden mnie kocha. Będę szczęśliwa jako jego żona.
- Tak, to pewnie to – potwierdziła Kate, po czym spojrzała za moje ramię. – Chyba czas zaczynać, prawda?
- Tak – uśmiechnęłam się i razem wróciłyśmy do hotelu.


Nie spotkałam Petera, wiedziałam tylko, że jest gdzieś wśród innych przybyłych, ale nie
dane nam było się spotkać. Dopiero teraz ujrzałam go po lewej stronie. Goście panny młodej. Panny. Boże, jak to brzmi. Ja mam tyle wspólnego z panną, co Kate z miss mokrego podkoszulka. A nie, w sumie na wieczorze panieńskim, Kate trochę za dużo wypiła i.... no, to może jestem nieco panną? Może to, że właśnie biorę ślub, nie jest kpiną? Uśmiechnęłam się szeroko.
W końcu dotarłam do ołtarza, ten spacer zwykle trwa krótko – kiedyś moje rozmyślania musiały zostać ucięte, przez ostry jak nóż głos księdza.
- Zebraliśmy się dzisiaj, aby być świadkami pojednania dwóch bratnich dusz – oświadczył ksiądz. A ja się pociłam, czułam jak pot spływa mi po czole. Miałam wrażenie, że ziemia osuwa mi się spod nóg. – Megan i Aiden, zostaną połączeni świętym węzłem małżeńskim.
- Cholera – szepnęłam.
- Miłość jest wielka. Evan McGregor w Moulin Rouge mówił iż miłość jest jak tlen, miłość jest jak wiele, miłość jest niewyczerpalnie piękna. Wszystko czego w życiu potrzebujemy, to miłość. Jeżeli jednak ktoś zna powód, dlaczego ta dwójka nie może wziąć ślubu, niech przemówi teraz albo niech zamilknie na wieki.
Cisza.
- Nikt?
Nadal cisza.
- Ja. Ja znam.
Na sali zapadła cisza, absolutna cisza. Tego po prostu nikt się nie spodziewał.
Stałam na środku ołtarza, patrząc prosto w oczy Aidena i sama nie wierzyłam, że wypowiedziałam te słowa. Oznajmiłam, że znam powód dla którego moje małżeństwo nie może zostać zawarte. Ja go po prostu znałam.
Bo to nie jest tak, że nie kochałam już Aidena. Naprawdę miałam nadzieję, że wreszcie znalazłam tą osobę, która będzie ze mną na dobre i na złe. I byłam pewna, że tą osobą jest właśnie Aiden. Do czasu kiedy...

Chyba nadszedł czas, żebyście dowiedzieli się, jak poznałam Petera, bo to wydarzenie miało ogromny wpływ na moje życie…

Wszystko zaczęło się, kiedy na dzień przed podjęciem pracy w Zakładzie Medycyny Sądowej, postanowiłam pójść do baru i uczcić mój powrót do świata żywych. O ile w ogóle można mówić o świecie żywych, skoro zamiast siedzieć zamknięta w czterech ścianach mojego mieszkania i ukrywać się przed ludźmi, postanowiłam siedzieć w czterech ścianach kostnicy i ukrywać się wśród martwych, ale analizowanie mojego pokręconego życia zostawmy sobie na później. Teraz skupmy się na moim wyjściu do baru.
Siedziałam przy barze sącząc drugiego drinka i zastanawiając się, co się stało ze starą mną, kiedy podszedł do mnie zabójczo przystojny, około czterdziestoletni mężczyzna i zaproponował, że postawi mi drinka. Chciałam odmówić, ale zamiast tego, usłyszałam swój głos mówiący, że się zgadza. I tak to wszystko się zaczęło.
Historia stara jak świat. Kobieta idzie do baru, spotyka w nim mężczyznę i po czterech tequilach lądują w jej łóżku, by następnego dnia tego żałować. Jednak moja historia różni się od pozostałych tym, że nie kończy się tylko na przypadkowo spędzonej razem nocy. Tak, moja historia ma wyjątkowo długi i pokręcony ciąg dalszy i wbrew pozorom, wcale nie kończy się szczęśliwie. Wróćmy jednak do poranka po wizycie w barze.
Obudziłam się około ósmej rano z potwornym kacem. Pękała mi głowa, a w dodatku obok mnie leżał facet, którego nie znałam. Pamiętałam jedynie urywki z poprzedniej nocy i szczerze mówiąc wolałam nie pamiętać tego, co robiliśmy.
Wstałam z łóżka i ściągnęłam koc z mężczyzny leżącego obok mnie i okryłam się nim. Potem rzuciłam na jego nagie ciało poduszkę. To go obudziło.
- To, yyy… twoje? – spytał, podając mi mój biustonosz, który leżał obok jego głowy. Czułam się kompletnie zażenowana. Co ja sobie wczoraj myślałam, zapraszając do domu faceta poznanego w barze?
- Musisz już iść – uśmiechnęłam się.
- Lepiej ty przyjdź do mnie – zachęcił mnie, poklepując miejsce na łóżku obok siebie. I muszę przyznać, że przez jedną dziesiątą sekundy miałam ochotę do niego wrócić. W porannym słonecznym świetle jego mięśnie były jeszcze bardziej wyraziste niż w nocy. No i przede wszystkim, musiałam to przyznać przed samą sobą, facet był cholernie przystojny. Przez chwilę patrzyłam na niego rozmarzonym wzrokiem, ale zaraz się otrząsnęłam. O czym ja w ogóle myślałam, przecież ja go kompletnie nie znam.
- Serio – powiedziałam widząc jego smutną minę. – Jestem spóźniona, a dzisiaj zaczynam nową pracę.
- Naprawdę? – odparł z uśmiechem na twarzy. – Co za zbieg okoliczności, ja też zaczynam
dzisiaj nową pracę.
- Darujmy to sobie, okej?
- Co? – spytał zdziwiony.
- Udawanie zainteresowanych – wyjaśniłam. – Idę wziąć prysznic – wskazałam na drzwi łazienki. – Kiedy wrócę, ciebie ma tu już nie być. Trzymaj się… – czekałam, aż mi pomoże.
- Peter.
- Peter, właśnie – uśmiechnęłam się. – Megan.
- Fajnie było cię poznać.
- Żegnaj… Peter – powiedziałam i ruszyłam do łazienki. Kiedy z niej wyszłam, Petera już nie było.
Zjadłam szybkie śniadanie, ubrałam się w moją ulubioną szarą sukienkę z czarnym paskiem, a do tego żakiet i oczywiście – mój znak rozpoznawczy – wysokie szpilki.
Godzinę później stałam nad ciałem Jessiki Ryan. Kobieta miała poderżnięte gardło, złamany nos i, jak się później okazało, usunięty mózg. Kiedy na miejscu zbrodni klęczałam, przyglądając się ciału z bliska, usłyszałam za sobą głos mężczyzny.
- Nazywam się Peter Dunlop, jestem śledczym, a ty jesteś…
I wtedy się odwróciłam. Nasze spojrzenia się spotkały, a moje ciało przeszył dreszcz. Widziałam, że on zareagował podobnie.
- Megan… – wykrztusił.
- Co ty tutaj robisz? – syknęłam.
- Pracuję. Właściwie, to mój pierwszy dzień – uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z zaistniałej sytuacji.
- Śledczy Dunlopie, chyba powinien pan zająć się zdjęciami ofiary – odparłam poważnym tonem.
- Rano Peter, a teraz śledczy Dunlop? – był wyraźnie rozbawiony.
- To się nie zdarzyło – zaprzeczyłam.
- To, że ze sobą spaliśmy czy, że mnie wygoniłaś? To serdeczne wspomnienia – nadal się uśmiechał.
- Nie ma czego wspominać. Nie jestem już tą dziewczyną z baru, a ty nie jesteś tamtym facetem. Nic nie było i nic nie będzie.
- Wykorzystałaś mnie.
- Nie – znowu zaprzeczyłam.
- Byłem pijany i przystojny.
- To ja byłam pijana – poprawiłam go. – A ty nie jesteś taki przystojny.
- Może dziś, ale wczoraj miałem piękną czerwoną koszulę i wykorzystałaś mnie. Powtórzymy to? Może w piątek?
- Nie – zaprzeczyłam stanowczo. – Jesteś śledczym, a ja patologiem. I przestań tak na mnie patrzeć.
- Jak? – spytał, jakby nie wiedział o co mi chodzi.
- Jakbym była naga.
I tak to wszystko się zaczęło. Dość dziwnie, prawda? Początki naszej przyjaźni były trudne, ale po pięciu latach mogę stwierdzić, że Peter, to najlepsze co mnie w życiu spotkało. No, oprócz Lacey oczywiście.
Po tamtym poranku, było jeszcze wiele innych do niego podobnych. W każdym bądź razie nie skończyło się na jednym razie. Ale w końcu oboje doszliśmy do wniosku, że przyjaźń będzie lepsza niż miłość, a teraz, kiedy tak o tym myślę, dochodzę do wniosku, że popełniłam wielki błąd, wybierając przyjaźń, ale potem poznałam Aidena, a on Dani. Oboje byliśmy związani.

Tak naprawdę nigdy nie przestałam go kochać i jak się niedawno dowiedziałam – on również.
A teraz Dani nie żyła, a ja wychodziłam za mąż. Musicie wiedzieć, że kiedy zamknęliśmy sprawę wirusa, Peter wyjechał.
Kiedy robiłam porządki, znalazłam list, który mi zostawił. Wyznał mi w nim miłość i napisał również, że nie może dłużej ze mną pracować i patrzeć na mnie szczęśliwą z Aidenem. Dlatego wyjechał. Bo patrzenie na mnie sprawiało mu ból.
Nie wiedziałam czy się z kimś spotyka. Prawdę mówiąc, nie zaprosiłam go na ślub. Zrobiła to moja matka. Myślę, że gdyby tego nie zrobiła, nic by się nie stało. A tak, kiedy zobaczyłam go wysiadającego z taksówki, coś po prostu pękło.


- Peter? – zawołałam go głośno, stojąc na środku ołtarza i patrząc w zadziwione oczy Aidena. – Czy ty mnie wciąż kochasz?
- Eee? – jęknął zdziwiony Peter, z zakłopotaniem zauważając, że coraz więcej osób się na niego gapi – Tak.
- Jesteś tego pewien? – zapytałam, wciąż patrząc na Aidena.
- Tak – potwierdził nieco pewniej. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- No to spieprzamy, ruszaj się! – wrzasnęłam i zaczęłam uciekać w stronę wyjścia z kościoła.

Ciąg dalszy nastąpi…

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział 3. Bezsilność

"Śmierć - kropka czy przecinek?"

~Valeriu Butulescu

 ________________________________________________________________________________


Siedziałam przy łóżku Todda całą noc. Lacey nie chciała odejść od ojca, a ja nie mogłam zostawić jej samej. Byłam zmęczona. Potrzebowałam kofeiny.
- Idę po kawę – poinformowałam Lacey. – Chcesz coś do jedzenia?
Pokręciła głową. Chciałam coś powiedzieć, ale dałam za wygraną. Od poprzedniego wieczora, Lacey nie powiedziała ani słowa. Martwiłam się o nią.


Powoli schodziłam po schodach i kierowałam się w stronę stołówki. Szpital był ogromny. Zewsząd otaczały mnie szklane ściany, a okna w pokojach pacjentów były pozasłaniane. Pielęgniarki nerwowo biegały. Obok mnie chirurg w asyście stażystów wiózł pacjenta na operację. Uśmiechnęłam się. Zdążyłam zapomnieć jak wygląda życie w szpitalu.
Przez chwilę znów byłam chirurgiem i spieszyłam się na operację. Wyobrażałam sobie jak wchodzę do sterylnej sali, staję obok pacjenta i biorę do ręki skalpel. Uśmiechnęłam się.
- Megan! – krzyknął głos za mną. Odwróciłam się. Już nie byłam na sali operacyjnej.
- Tommy – uśmiechnęłam się. – Co ty tutaj robisz?
- Przyszedłem zobaczyć jak sobie radzicie. Martwiłem się o was.
- To miłe z twojej strony. Chodźmy na kawę, nie wytrzymam długo bez kofeiny – uśmiechnęłam się lekko i wskazałam ręką na stołówkę. Zamówiliśmy kawę i usiedliśmy przy jednym z wielu okrągłych stolików.
- Co z Toddem? – przerwał wreszcie milczenie Tommy.
- Źle – odparłam krótko. – Miał wstrząs mózgu, pękniętą śledzionę, a wczoraj jego serce nie wytrzymało i zatrzymało się. Choć lekarzom udało się przywrócić krążenie, to tylko kwestia czasu kiedy… - nie byłam w stanie dokończyć. Ciągle miałam przed oczami wyraz twarzy Lacey, kiedy lekarz nas o tym poinformował. Mnie też to dotknęło. Mogły się między nami wydarzyć różne rzeczy, ale pozostaje faktem, że kiedyś byliśmy małżeństwem i do tego mamy razem córkę.
- To straszne – powiedział Tommy i wziął mnie za rękę.
Mruknęłam coś w odpowiedzi.
- A co ze śledztwem? – spytałam. – Wiecie, kto go pobił?
- Cóż… wiemy, że miało to związek z jego pracą. Kiedy pojechaliśmy do jego kancelarii, zastaliśmy to samo co w domu. W salonie znaleźliśmy materiał genetyczny, Kate wciąż go bada. Mamy nadzieję, że należy do naszego sprawcy.
- To dobrze – uśmiechnęłam się lekko. – Obiecaj mi, że znajdziesz tego, kto to zrobił.
- Obiecuję.
- A czy Kate wspominała coś o wczorajszym incydencie? – spytałam rumieniąc się.
- Nie – zaśmiał się Tommy. – Ale myślę, że powinniśmy odkupić jej tą pościel.
- Z pewnością – zawtórowałam mu. – Dziękuję ci.
- Za co? – spytał zdezorientowany.
- Za to, że jesteś – pocałowałam go lekko, ale po chwili spochmurniałam. – Kate wie, ale ona jest moją przyjaciółką, w końcu i tak bym jej powiedziała. Wie też Lacey i chyba nie ma nic przeciwko, ale jest ktoś, komu to się nie spodoba. Moja matka.
- No tak. Pamiętam że nie za bardzo za mną przepadała – uśmiechnął się. Widocznie mu to nie przeszkadzało. – Co zrobimy?
- Nie wiem – odrzekłam zgodnie z prawdą.  – Nie chcę jej mówić, ale w końcu i tak się dowie. Mogę poprosić Lacey żeby jej nic nie mówiła, ale to tylko chwilowe rozwiązanie.
- A co z ludźmi z pracy? Mogę powiedzieć Adamowi? Będzie tryumfował i cieszył się że wyszło jednak na jego, ale będzie po naszej stronie.
- Naszej stronie? – nie rozumiałam.
- No wiesz, kiedy szef się dowie… Kate może nie robić problemów, ale nie wiem czy komisarz też spojrzy na nas tak przychylnie. Związki partnerów z pracy nigdy nie kończą się dobrze.
- Mogę dobrze robić swoje bez względu na to z kim się spotykam i jestem pewna, że ty również.
- Obawiam się, że Boltonowi nie wystarczy nasze zapewnienie.
- No tak… nowy szef… - mruknęłam, przypominając sobie, co się stało z poprzednią szefową policji.
Tommy chyba zrozumiał o czym myślałam.
- Przez to wszystko co się stało zapomniałem spytać jak sobie radzisz z tym, co się wydarzyło między tobą a szefową Martin?
- Nie potrafię tego jeszcze do końca zrozumieć. Kiedy wydaje mi się, że wszystko już sobie poukładałam, okazuje się, że tak naprawdę to wszystko to jeden wielki bałagan. Przez 35  lat żyłam ze świadomością że mój ojciec popełnił samobójstwo, a teraz okazuje się, że to wszystko było kłamstwem. Ciężko jest mi się z tym pogodzić. Do tego okazało się, że za śmierć mojego ojca jest odpowiedzialna kobieta, którą znałam. Odkąd zostałam lekarzem sądowym była obecna na każdym kroku. Patrzyła mi w oczy, utrudniała śledztwa, rozmawiała ze mną jakby to nigdy się nie wydarzyło.
W moich oczach zalśniły łzy. Tommy starł je i pogładził po policzku.
- Do tego życie zawdzięczam mordercy. Nie miałam okazji mu podziękować. Nie wiem, dlaczego zrobił to, co zrobił i obawiam się, że nigdy się nie dowiem.
- Wszystko się jakoś ułoży. Nie zawsze otrzymujemy odpowiedzi na te najtrudniejsze pytania, ale to nie znaczy że mamy przestać próbować – uśmiechnął się delikatnie aby dodać mi otuchy.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie zdążyłam, bo nagle rozległ się przeraźliwy dźwięk dzwonka mojej komórki.
- Słucham? – uważnie wysłuchałam, co ma do powiedzenia głos w słuchawce. Już nie było mi do śmiechu – Zaraz będę.
- Coś się stało? – spytał Tommy, widząc moją przerażoną minę.
- Todd – wykrztusiłam. – Nie żyje. Muszę iść do Lacey.


*********


Ceremonia pogrzebowa przebiegła bez zakłóceń. Ksiądz mówił o wyższości spraw boskich nad ziemskimi, o przemijaniu i o tym, jak ludzkie życie zatacza koło. Matka Todda nie chciała być gorsza i wygłosiła mowę o tym, jakim dobrym synem i ojcem był, oraz jak troszczył się o innych ludzi. Ja nie miałam ochoty wygłaszanie czegokolwiek.
Przetrwałam mszę powstrzymując się przed opuszczeniem kaplicy. Nie chciałam tam być. Całe to gadanie o życiu po śmierci, o miejscu gdzieś tam w niebie i o Bogu, którego istnienia nikt jeszcze nie udowodnił mnie przygnębiało.
Po pogrzebie odbył się mały bankiet na cześć Todda. To był pomysł  jego matki. Niestety organizacją musiałam zająć się ja i dlatego też byłam uwięziona w restauracji do samego końca, co było prawdziwą torturą. Na szczęście, kiedy moja matka zabrała Lacey do domu, zaprzyjaźniłam się z butelką tequili. Tak, nasza przyjaźń trwała do momentu, w którym postanowiłam przerwać toczące się rozmowy i zwrócić na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. Wzięłam więc do ręki szklaneczkę z napojem i zaczęłam swoją przemowę.
- Po czterech tequilach stwierdziłam, że jednak chcę coś powiedzieć – krzyknęłam, a język zaczął mi się plątać. Byłam wstawiona. Zastanawiacie się zapewne, gdzie był Tommy i czemu mnie nie powstrzymał, przed zrobieniem z siebie idiotki. No cóż, odpowiedź jest tak banalna, że aż śmieszna. Był w toalecie. – O Toddzie można powiedzieć wiele rzeczy – kontynuowałam. – Mogłabym teraz opowiadać o tym, jak wspaniałym i troskliwym był mężem, o tym jak kochał mnie całym sercem i gotów był za mnie oddać życie, ale jeśli znacie mnie choć trochę wiecie, że nie lubię kłamać. Todd Fleming był dupkiem – teraz wszyscy zgromadzeni patrzyli na mnie z otwartymi ustami, a ja się dopiero rozkręcałam. – Był wrednym, samolubnym dupkiem, który zdradzał mnie przy każdej nadarzającej się okazji. Pewnie powiecie, że to nie prawda, że Todd, którego znaliście taki nie był. Ale tak właśnie było. Todd był świnią. Usłyszeliśmy dzisiaj piękne przemówienie o tym, jak troszczył się o innych ludzi. Małe sprostowanie. On nie troszczył się o ludzi, ale o ich kieszenie. Zależało mu jedynie na pieniądzach i na piep**eniu się ze swoją sekretarką…


*************


Obudziłam się następnego dnia rano z potwornym kacem. Tommy leżał obok mnie.
- Miałam potworny sen – wyszeptałam zaspana, a głowa bolała mnie jakby ktoś przez całą noc walił w nią młotkiem. – Śniło mi się, że skompromitowałam się na stypie Todda.
- Um… kochanie – Tommy odgarnął mi włosy z czoła. – To nie był sen.
- Co?! – zerwałam się z łóżka. – Jak to?! Powiedz, że Lacey tego nie słyszała.
- Twoja matka zdążyła ją zabrać zanim dobrałaś się do butelki z tequilą. Coś ty sobie myślała?
- Nie myślałam. Byłam pijana – jęknęłam, a głowa opadła mi na poduszkę. Chciałam umrzeć.


********************


Następnych kilka nocy spędziłam z Lacey. Wiedziałam doskonale co czuje moja córka, ponieważ gdy byłam w jej wieku również straciłam ojca, miałam jednak nadzieję, że Lacey nie zazna tego bólu. Nic nie jadła, tylko piła, ale wiedziałam że to i tak dobrze. Od dwóch dni nic nie mówiła, ale to było normalne. Była w szoku. Ale i tak radziła sobie lepiej niż ja, gdy straciłam ojca.
Przed oczami stanęła mi scena ze szpitala. Gdy dotarłam do sali Todda, pierwszą rzeczą jaka przykuła moją uwagę, było ciało mojego byłego męża wijące się w konwulsjach pod wpływem prądu płynącego z defibrylatora. Lekarze nadal próbowali go ratować, choć jego serce już nie pracowało.
Potem spostrzegłam Lacey próbującą wydostać się z objęć pielęgniarki, by podbiec do ojca. Pamiętałam, że podeszłam do niej, przytuliłam i powtarzałam że będzie dobrze, choć doskonale wiedziałam, że wcale tak nie będzie.


- Okej, dość tego – powiedziałam do siebie i zadzwoniłam po moją matkę. Tommy był w pracy, a ja musiałam coś załatwić. Kiedy matka przyjechała wyszłam z domu i pojechałam do biura. Raźnym krokiem weszłam do gabinetu mojej szefowej.
- Kate, wiesz jak rzadko cię o coś proszę – zaczęłam, pomijając uprzejmości.
- Ciebie też miło widzieć – uśmiechnęła się blondynka.
- Yhy – mruknęłam. – Chciałabym cię prosić o dwa tygodnie urlopu. Muszę zabrać stąd Lacey. Z każdym dniem jest z nią coraz gorzej, a ja nie mogę już na to patrzeć.
- Okej – uśmiechnęła się. – Nie ma sprawy.
-  Dziękuję – powiedziałam i ruszyłam w stronę drzwi. Nagle zatrzymałam się i spojrzałam na nią. -  Kate.
- Tak? – podniosła głowę znad papierów.
- Przepraszam za tamto na imprezie.
- Nic się nie stało – uśmiechnęła się. – Cieszę się, że się spotykacie.
- Ja chyba też – odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się. – Muszę lecieć.

Kiedy wróciłam do domu, od razu poszłam do pokoju Lacey. Leżała na swoim łóżku, cicho łkając. Wzięłam głęboki i podeszłam do niej.
- Wstawaj skarbie – uśmiechnęłam się do niej. – Spakuj się. Jutro wyjeżdżamy na Florydę.