sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 5. Powrót do przeszłości cz.2


Dzisiaj, zamiast zwyczajowego cytatu na wstępie, mam prośbę do osób, które odwiedzają mojego bloga i być może, nawet czytają nowe części przygód serialowej Megan Hunt ;3 Proszę, zostawcie po sobie komentarz, żebym wiedziała, że cały ten blog ma jakikolwiek sens :) Dla Was to tylko chwila, a dla mnie bardzo dużo znaczący gest :) z góry dziękuję i zapraszam na kolejny rozdział :)

 __________________________________________________________________________


- Peter? – krzyknęłam. – Czy ty mnie wciąż kochasz?
- Tak – odparł, wiedząc, co się za chwilę stanie.
- No to spieprzamy, ruszaj się! – wrzasnęłam i zaczęłam uciekać. Po chwili biegł razem ze mną. Dotarliśmy do drzwi i otworzyliśmy je. Do środka wdarło się oślepiające światło.
I wtedy się obudziłam. Spojrzałam na mężczyznę leżącego obok mnie. Uśmiechał się. Pocałowałam go.
- Jesteś strasznie blada – powiedział mój mąż.
- Miałam zły sen.
O ile można go tak nazwać – pomyślałam.
- Znowu? – spytał, a ja pokiwałam głową. – Opowiesz mi chociaż, co takiego śni ci się od dnia naszego ślubu? Czy znowu zbyjesz mnie odpowiedzią w stylu „To nic ważnego, wyobraźnia płata mi figle. To wszystko” – powiedział wyraźnie rozdrażniony.
- Aiden... – westchnęłam.
 Co miałam mu powiedzieć? Kochanie nie bądź zły, ale co noc śni mi się, że uciekam z moim przyjacielem, zostawiając cię przed ołtarzem? Nie. Nie mogłam mu opowiedzieć o tym śnie. Zbyt dobrze go znałam, by wiedzieć jak zareaguje.
- Dobrze, nie chcesz to nie mów, ale przypominam ci, że gdy staliśmy przed ołtarzem, ślubowaliśmy sobie, że nie będziemy mieli przed sobą tajemnic.
- To nie jest tajemnica, tylko...
- Tylko co? – przerwał mi. – Jak to nazwiesz?
- Możemy porozmawiać, jak Lacey pójdzie do szkoły? – spytałam błagalnym tonem. Wyraz jego twarzy uległ zmianie.
- Dobrze – zgodził się i wyszedł z sypialni. Usłyszałam jak puka do sąsiedniego pokoju. – Lace, skarbie, pora wstawać.
Zanim się obejrzałam, moja córka zjadła śniadanie, umyła zęby, ubrała się i już jej nie było. Miałam nadzieję, że ta chwila będzie trwała trochę dłużej.
- Dobrze – powiedział Aiden, kiedy zamknęły się drzwi mojego mieszkania. – Lacey wyszła. Jesteśmy sami. Czy teraz możesz mi opowiedzieć o tym śnie?
Wzięłam głęboki oddech. Chciałam, żeby zadzwonił telefon i musiałabym jechać na miejsce zbrodni. Tak bardzo pragnęłam uciec z tego miejsca. Dusiłam się w nim.
- Obiecałaś – usłyszałam i wróciłam do rzeczywistości.
Nic się nie stało. Telefon nie zadzwonił, a ja siedziałam przy stole wpatrując się w przestrzeń za oknem.
- Wiem – szepnęłam. – I zrobię to, tylko musisz chwilkę poczekać.
- Dlaczego?
- Bo muszę sobie  to wszystko poukładać. Przemyśleć, od czego zacząć.
- Najlepiej od początku.
- Aiden! – krzyknęłam na niego wyprowadzona z równowagi i zaraz tego pożałowałam. To
nie on był winny i nie powinnam była wyładowywać na nim swojej złości.
- Przepraszam.
- Nie, to ja przepraszam – zamilkłam, by po chwili wszystko z siebie wyrzucić. – Pamiętasz dzień naszego ślubu, prawda?
Pokiwał głową, a ja opowiedziałam mu wszystko po kolei. Zacząwszy od snu o tacie, a skończywszy na ucieczce z Peterem.
- …I wtedy otwierają się drzwi, do środka wpada oślepiające światło, a ja się budzę.
Aiden wysłuchał wszystkiego bez przerywania mi, by podsumować moją wypowiedź prychnięciem.
- To jakiś żart – roześmiał się głośno. Nie był to jednak szczery, serdeczny śmiech, raczej ironiczny, jakby nie wiedział co ma odpowiedzieć, a chciał jakoś przerwać niezręczną ciszę. – Najpierw te wasze tajemnice i spotkania, ukradkowe spojrzenia i ciągłe telefony, potem on wyjechał i nagle zjawił się na naszym ślubie. I patrzył na ciebie. Nie! On nie patrzył! On pożerał cię wzrokiem. Pomyślałem, że to normalne, sam nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknej panny młodej. Ale na weselu przesiedziałaś z nim przez połowę wieczoru. Ostatnio, widziałem, jak trzymasz rękę na jego dłoni. Próbowałem sobie to wszytko jakoś wytłumaczyć. Przecież niedawno stracił dziewczynę, a ty byłaś jego najlepszą przyjaciółką, ale teraz to… to za dużo! Wychodzę! – krzyknął i już go nie było.
- Aiden! – zero odpowiedzi. – Aiden, zaczekaj! – krzyczałam, ale równie dobrze mogłam szeptać. Wybiegłam na klatkę schodową. Po moim mężu nie było śladu.
Byłam wściekła. Na siebie i na niego. Miałam ochotę coś kopnąć. Opanowałam jednak emocje. Wróciłam do mieszkania, zamknęłam za sobą drzwi i podbiegłam do kanapy. Wzięłam z niej poduszkę, przyłożyłam do ściany i zaczęłam w nią walić z całej siły.
Pomogło. W końcu opadłam na podłogę i rozpłakałam się, przytulając się do poduszki, którą przed chwilą poturbowałam.
Nie wiem, ile płakałam. Dziesięć, piętnaście minut, może pół godziny. W końcu, kiedy zabrakło mi łez, uspokoiłam się. Poszłam do łazienki, umyłam twarz, zrobiłam makijaż. Zatarłam ślady płaczu. Byłam gotowa wyjść z domu i pokazać się ludziom. Zostałam jednak w mieszkaniu, czekając na Aidena.
Nagle zadzwoniła moja komórka. Niczego tak nie pragnęłam jak zobaczenia na wyświetlaczu imienia mojego ukochanego. A jednak. Peter, jak zwykle w samą porę.
- Powiedz, że dzwonisz, żeby złożyć mi życzenia urodzinowe.
- Niestety. Mamy ofiarę. Młoda dziewczyna, poderżnięte gardło, przyjedź szybko, dobrze?
- Jak zwykle.
- Swoją drogą czy nie masz urodzin w sierpniu?
- Zgadza się.
- Więc…
- Nie pytaj. Mam ciężki dzień. Będę za pół godziny.
Rozłączyłam się. Czas na spotkanie z rzeczywistością.

*****************


Miejscem zbrodni był zaułek za barem. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Rozejrzałam się. Śmietnik, drzwi, zapewne prowadzące na zaplecze baru, kałuże i ona. Młoda dziewczyna, na oko jakieś dziewiętnaście lat. Blondynka. Bud stał nad jej ciałem. Nagle gwałtownie się odsunął. W pierwszej chwili nie wiedziałam co się stało, a potem zobaczyłam szczura przebiegającego między jego nogami. Uśmiechnęłam się.
- Zaprzyjaźniasz się? – zaśmiałam się.
- Obrzydliwe stworzenia – syknął w odpowiedzi mój przyjaciel.
- Och, to część łańcucha pokarmowego, Bud. Ciesz się, że jesteś na samym szczycie, a ja tuż za tobą – uśmiechnęłam się. Pięć minut z Budem i Peterem i już się nie martwię. I pomyśleć, że początkowo tak się między nami nie układało.
- Nazywa się Nikki Shumaker – wrócił do ofiary Bud. – Ma osiemnaście lat. Z legitymacji studenckiej wynika, że jest na pierwszym roku w Hoyt University, a karta kredytowa i gotówka wskazują, że to nie była kradzież. Barman znalazł ciało tuż po zamknięciu i wezwał pomoc.
Spojrzałam na mężczyznę, przesłuchiwanego przez Sam. Nie wyglądał na mordercę. Ponownie przyjrzałam się ranie ofiary. Poderżnięte gardło, przecięta tętnica. Przynajmniej nie cierpiała długo.
- Bezpośrednią przyczyną zgonu wydaje się wykrwawienie. Zabójca podciął jej gardło – podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami.
- Przeszukaliśmy śmietniki i teren w poszukiwaniu noża. Nic nie znaleźliśmy.
- Nie sądzę, że szukamy noża. Krawędzie rany są zbyt poszarpane. Szyja została w jakiś sposób rozdarta.
- Nie ma bielizny. Możliwa napaść seksualna – oświadczył Peter.
- Obawiam się, że to prawdopodobne – podeszła do nas Sam. – Barman mówi, że nasza ofiara zrobiła tutaj furorę zeszłej nocy.  Najwyraźniej chodziła po barze, całując się z każdym po kolei.
- Cóż, może ktoś miał ochotę na coś więcej niż całus i za nią poszedł.
Spostrzegłam, że Bud schyla się i wyjmuje coś z torebki  ofiary. Zobaczyłam telefon.
- Oznacza to, że mamy bar pełen podejrzanych, których już dawno tu nie ma.
- Mamy ich twarze – oświadczył nam Bud i pokazał zdjęcia zrobione telefonem Nikki. Na każdym zdjęciu dziewczyna całowała innego chłopaka.
- Tak, ale czy zabójca stał przed obiektywem czy za nim? – to było nasze kluczowe pytanie, a odpowiedź na nie, mieliśmy uzyskać już wkrótce.


Po wstępnym obejrzeniu ciała na miejscu zbrodni, postanowiłam wrócić do domu. Kazałam Peterowi zlecić potrzebne badania i mogłam jechać. Miałam nadzieję, że zastanę tam Aidena. Nie myliłam się. Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania, usłyszałam, że ktoś jest w sypialni.
Powoli podeszłam do drzwi pokoju i zastałam pakującego się Aidena.  Nie wiedziałam, co myśleć. Zanim zdążyłam się obejrzeć, Aiden zamknął walizki, podszedł do drzwi, założył buty, otworzył drzwi i rzucił:
- Wyjeżdżam.
Chwilę później zostałam sama.


Od tamtej chwili wszystko zaczęło się psuć. Wilson Polley uciekł z więzienia, groził Lacey i niewiadomo było gdzie jest. Byłam załamana i wściekła na siebie, że wcześniej nie rozszyfrowałam jego planów. A potem było tylko gorzej.

Pamiętam, że siedziałam w swoim biurze i wyglądałam przez okno. Zapadł zmrok, ale miasto dopiero teraz naprawdę budziło się do życia.
Myślałam o Wilsonie. O tym jak genialnie to wszystko zaplanował i wcielił to w życie. O tym, że był gdzieś tam na wolności, a ja nie mogłam nic zrobić. O tym, że być może znowu zacznie zabijać niewinne kobiety.
Nagle podskoczyłam na dźwięk telefonu na moim biurku. Byłam pewna, że to ona.
- Kate, przysięgam. Już jadę – zapewniłam przyjaciółkę i wtedy usłyszałam głos po drugiej stronie. Z pewnością nie należał do Kate.
- Chylę czoła doktor Hunt, za udaremnienie mojego planu – powiedział pełnym szacunku głosem Wilson Polley, a ja wiedziałam, że się uśmiecha. – Nie doceniłem cię.
- Gdzie jesteś? – spytałam z zaciekawieniem. Skoro miał na tyle odwagi, by do mnie zadzwonić, musiał być w naprawdę bezpiecznym miejscu.
- Poza twoim zasięgiem. Ale nie martw się. Nie zajmę się twoją bezcenną Lacey. Zasłużyłaś na to. Na mój szacunek również.
- Nigdy mnie nie oszukasz, Wilson – uśmiechnęłam się.
- Byłem blisko, prawda?
- Wiesz, myślę, że to pierwsza szczera rozmowa, jaką odbyliśmy – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Zgadzam się. Nie chcę, żeby się skończyła.
I wtedy usłyszałam otwierające się drzwi windy, a to co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach. Szybko rzuciłam słuchawkę na biurko i pobiegłam zamknąć drzwi. To było na nic. Ściana mojego gabinetu była ze szkła. Zaczęłam wybierać numer Petera, kiedy poczułam, jak tysiące kawałków szkła uderzają o moje ciało. Upadłam na podłogę, ale Wilson nie chciał, żeby to wszystko tak szybko się skończyło. Złapał mnie za rękę i podniósł jednym ruchem. Syknęłam z bólu, a on spojrzał mi prosto w oczy i z uśmiechem na twarzy szepnął:
- Obawiam się, że to będzie długie pożegnanie.
Potem uderzył mnie w twarz. Siła była tak ogromna, że przetoczyłam się przez biurko i z wielkim hukiem upadłam po jego drugiej stronie. Poczułam ostry ból z tyłu głowy, a kiedy przyłożyłam tam palec, poczułam lepką substancję. Krew. Moja krew. Wiedziałam co się niedługo stanie i co Wilson dla mnie planował. Chwilę później straciłam przytomność.


Budziłam się powoli. Bolała mnie głowa. Dopiero po chwili byłam w stanie otworzyć oczy. Najpierw poraziło mnie światło, przez co ponownie musiałam je zamknąć. Kiedy otworzyłam je ponownie, było już znacznie lepiej. Po chwili widziałam już zarysy przedmiotów na moim biurku, ale nadal kręciło mi się w głowie. Siedziałam na krześle. Chciałam odgarnąć włosy na bok i zdałam sobie sprawę, że ręce i nogi są przyklejone do krzesła za pomocą taśmy. Byłam uwięziona.
- Oops – szepnął mi do ucha Wilson, kiedy zobaczył, że odzyskałam przytomność. – Zobacz, co znalazłem w laboratorium – uśmiechnął się, eksponując egipski hak. – Prawie tak, jakbyś zostawiła go tam... specjalnie dla mnie – zaśmiał się.
- Mój przyjaciel niedługo tu będzie – chciałam go nastraszyć.
- Och, masz na myśli Petera? – znów się zaśmiał. – Cóż, właśnie do ciebie napisał – pokazał mi telefon. – Zastanawia się, gdzie jesteś. Pozwoliłem sobie na odpisaniu mu. Napisałem, że się spóźnisz, więc ty i ja, mamy wiele czasu – wydawał się być szczęśliwy z tego powodu.
- Nie będę błagać – zapewniłam go.
- Cóż... – uciął kawałek taśmy i gwałtownym ruchem zakleił mi usta. - Nie będziesz w stanie. Od teraz... to ja będę mówił – uśmiechnął się. - Jesteś o wiele bardziej interesująca niż inne. Musiałabyś usłyszeć ich płacz, ich błagania i negocjowanie. Każda z nich była za głupia, by zdać sobie sprawę  z tego, że to koniec – zaśmiał się, wypowiadając ostatnie słowa. Był większym psychopatą, niż myślałam. - Ale ty... – uśmiechnął się do mnie, a w tym uśmiechu widać było szacunek jakim mnie darzył. - Ty jesteś inna. Dlatego jesteś dla mnie taka wyjątkowa. Przez te trzy lata... Marzyłem o wycięciu twojego mózgu. Potraktuję cię specjalnie... Zrobię to, gdy będziesz jeszcze żyć.
Gwałtownym ruchem odchylił moją twarz i powoli zaczął przesuwać ostrze haczyka po mojej twarzy, zbliżając się do nozdrzy. Czułam, że to koniec.
Kiedy Wilson był bliski wcielenia swojego planu w życie, drzwi windy ponownie się otworzyły. Po chwili zobaczyłam Petera. Wilson szybko schował się za drzwiami. Peter rozglądał się nerwowo. Dopiero gdy znalazł się przy moim gabinecie, zobaczył, że jestem uwięziona. Wyciągnął broń i zaczął celować w pustą przestrzeń. Ruchem głowy starałam się pokazać mu, gdzie jest Wilson.
To było na nic. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, Wilson rzucił się na Petera wyrywając mu broń. Peter próbował się bronić. Kopnął Wilsona w brzuch, a wtedy ten go pchnął. Peter upadł na szklany stolik do kawy. Wilson rzucił się na niego, a Peter wziął do ręki ozdobny kamień, który jeszcze kilka minut temu leżał na stoliku, i uderzył go w głowę. To go trochę ogłuszyło, ale niestety nie na długo. Po chwili obaj stali. Peter pchnął Wilsona na szybę od drzwi prowadzących na balkon. Obaj z hukiem upadli na ziemię. Widziałam, że Peter traci siły.
Powoli zaczęłam bujać krzesłem, na którym siedziałam. Podziałało. Już chwilę później leżałam na ziemi. Poczułam, jak szkło ze stolika do kawy przecina skórę na moim czole, ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Powoli chwyciłam kawałek szkła leżący obok mojej ręki i ostrożnie zaczęłam przecinać nim taśmę. Czułam, jak szkło wbija się w skórę na moich rękach i przecina naczynka krwi. Modliłam się, żeby nie przeciąć sobie żył.
Spojrzałam na Petera i Wilsona. Byli na balkonie. Wilson miał przewagę. Musiałam działać, inaczej na zawsze stracę swojego przyjaciela.
Chwilę później moje ręce i nogi nie były już skrępowane taśmą. Byłam wolna. Powoli wstałam, podpierając się na rękach. Każdy ruch sprawiał mi ból. Rozejrzałam się po biurze. Musiałam znaleźć coś, czym pomogłabym Peterowi. Zobaczyłam jego broń. Przez chwilę się zawahałam. Chodziłam kiedyś na strzelnicę, ale to było dawno temu. Jeśli chybię… nawet nie chciałam o tym myśleć. Podjęłam decyzję.
Chwyciłam broń i wycelowałam w Wilsona. Nacisnęłam spust. Padł strzał. Polley dostał w
ramię. Spojrzał na mnie. Chciał coś powiedzieć. Otworzył usta i wtedy Peter zrzucił go z balkonu. Usłyszałam huk. Polley spadł na ziemię.
Przez chwilę patrzyliśmy z Peterem na ciało tego potwora. Nie było to jednak to, co chciałam robić. Jedyne o czym wtedy marzyłam, to uściskanie Petera. Był moim bohaterem. Odwróciłam się. On również.
Ostatnie, co pamiętam, to haczyk wbity w jego brzuch. Haczyk, którym Wilson Polley wyciągał mózgi swoim ofiarom. Peter opadł na ziemię.
- O mój Boże, Peter! - krzyknęłam.
Patrzyłam na krew, sączącą się z jego rany, tak, jakbym nigdy wcześniej jej nie widziała. Byłam przerażona. Rękoma próbowałam zatamować krwawienie, ale to nic nie dawało, mogłam go uratować tylko w jeden sposób. Musiałam go otworzyć. Dasz radę, przecież byłaś chirurgiem - myślałam. - Uratujesz go.
- Będzie dobrze, Peter. Obiecuję – ale czy sama w to wierzyłam?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz