Dzisiaj, zamiast zwyczajowego cytatu na wstępie, mam prośbę do osób, które odwiedzają mojego bloga i być może, nawet czytają nowe części przygód serialowej Megan Hunt ;3 Proszę, zostawcie po sobie komentarz, żebym wiedziała, że cały ten blog ma jakikolwiek sens :) Dla Was to tylko chwila, a dla mnie bardzo dużo znaczący gest :) z góry dziękuję i zapraszam na kolejny rozdział :)
__________________________________________________________________________
- Peter? – krzyknęłam. – Czy ty mnie wciąż kochasz?
- Tak – odparł, wiedząc, co się za chwilę stanie.
- No to spieprzamy, ruszaj się! – wrzasnęłam i zaczęłam uciekać. Po
chwili biegł razem ze mną. Dotarliśmy do drzwi i otworzyliśmy je. Do środka
wdarło się oślepiające światło.
I wtedy się obudziłam. Spojrzałam na mężczyznę leżącego obok mnie.
Uśmiechał się. Pocałowałam go.
- Jesteś strasznie blada – powiedział mój mąż.
- Miałam zły sen.
O ile można go tak nazwać – pomyślałam.
- Znowu? – spytał, a ja pokiwałam głową. – Opowiesz mi chociaż, co
takiego śni ci się od dnia naszego ślubu? Czy znowu zbyjesz mnie odpowiedzią w
stylu „To nic ważnego, wyobraźnia płata mi figle. To wszystko” – powiedział
wyraźnie rozdrażniony.
- Aiden... – westchnęłam.
Co miałam mu powiedzieć?
Kochanie nie bądź zły, ale co noc śni mi się, że uciekam z moim przyjacielem,
zostawiając cię przed ołtarzem? Nie. Nie mogłam mu opowiedzieć o tym śnie. Zbyt
dobrze go znałam, by wiedzieć jak zareaguje.
- Dobrze, nie chcesz to nie mów, ale przypominam ci, że gdy staliśmy
przed ołtarzem, ślubowaliśmy sobie, że nie będziemy mieli przed sobą tajemnic.
- To nie jest tajemnica, tylko...
- Tylko co? – przerwał mi. – Jak to nazwiesz?
- Możemy porozmawiać, jak Lacey pójdzie do szkoły? – spytałam błagalnym
tonem. Wyraz jego twarzy uległ zmianie.
- Dobrze – zgodził się i wyszedł z sypialni. Usłyszałam jak puka do
sąsiedniego pokoju. – Lace, skarbie, pora wstawać.
Zanim się obejrzałam, moja córka zjadła śniadanie, umyła zęby, ubrała
się i już jej nie było. Miałam nadzieję, że ta chwila będzie trwała trochę
dłużej.
- Dobrze – powiedział Aiden, kiedy zamknęły się drzwi mojego
mieszkania. – Lacey wyszła. Jesteśmy sami. Czy teraz możesz mi opowiedzieć o
tym śnie?
Wzięłam głęboki oddech. Chciałam, żeby zadzwonił telefon i musiałabym
jechać na miejsce zbrodni. Tak bardzo pragnęłam uciec z tego miejsca. Dusiłam
się w nim.
- Obiecałaś – usłyszałam i wróciłam do rzeczywistości.
Nic się nie stało. Telefon nie zadzwonił, a ja siedziałam przy stole
wpatrując się w przestrzeń za oknem.
- Wiem – szepnęłam. – I zrobię to, tylko musisz chwilkę poczekać.
- Dlaczego?
- Bo muszę sobie to wszystko
poukładać. Przemyśleć, od czego zacząć.
- Najlepiej od początku.
- Aiden! – krzyknęłam na niego wyprowadzona z równowagi i zaraz tego
pożałowałam. To
nie on był winny i nie powinnam była wyładowywać na nim swojej złości.
- Przepraszam.
- Nie, to ja przepraszam – zamilkłam, by po chwili wszystko z siebie
wyrzucić. – Pamiętasz dzień naszego ślubu, prawda?
Pokiwał głową, a ja opowiedziałam mu wszystko po kolei. Zacząwszy od
snu o tacie, a skończywszy na ucieczce z Peterem.
- …I wtedy otwierają się drzwi, do środka wpada oślepiające światło, a
ja się budzę.
Aiden wysłuchał wszystkiego bez przerywania mi, by podsumować moją
wypowiedź prychnięciem.
- To jakiś żart – roześmiał się głośno. Nie był to jednak szczery,
serdeczny śmiech, raczej ironiczny, jakby nie wiedział co ma odpowiedzieć, a
chciał jakoś przerwać niezręczną ciszę. – Najpierw te wasze tajemnice i
spotkania, ukradkowe spojrzenia i ciągłe telefony, potem on wyjechał i nagle zjawił
się na naszym ślubie. I patrzył na ciebie. Nie! On nie patrzył! On pożerał cię
wzrokiem. Pomyślałem, że to normalne, sam nigdy wcześniej nie widziałem tak
pięknej panny młodej. Ale na weselu przesiedziałaś z nim przez połowę wieczoru.
Ostatnio, widziałem, jak trzymasz rękę na jego dłoni. Próbowałem sobie to
wszytko jakoś wytłumaczyć. Przecież niedawno stracił dziewczynę, a ty byłaś
jego najlepszą przyjaciółką, ale teraz to… to za dużo! Wychodzę! – krzyknął i
już go nie było.
- Aiden! – zero odpowiedzi. – Aiden, zaczekaj! – krzyczałam, ale równie
dobrze mogłam szeptać. Wybiegłam na klatkę schodową. Po moim mężu nie było
śladu.
Byłam wściekła. Na siebie i na niego. Miałam ochotę coś kopnąć.
Opanowałam jednak emocje. Wróciłam do mieszkania, zamknęłam za sobą drzwi i
podbiegłam do kanapy. Wzięłam z niej poduszkę, przyłożyłam do ściany i zaczęłam
w nią walić z całej siły.
Pomogło. W końcu opadłam na podłogę i rozpłakałam się, przytulając się
do poduszki, którą przed chwilą poturbowałam.
Nie wiem, ile płakałam. Dziesięć, piętnaście minut, może pół godziny. W
końcu, kiedy zabrakło mi łez, uspokoiłam się. Poszłam do łazienki, umyłam
twarz, zrobiłam makijaż. Zatarłam ślady płaczu. Byłam gotowa wyjść z domu i
pokazać się ludziom. Zostałam jednak w mieszkaniu, czekając na Aidena.
Nagle zadzwoniła moja komórka. Niczego tak nie pragnęłam jak zobaczenia
na wyświetlaczu imienia mojego ukochanego. A jednak. Peter, jak zwykle w samą
porę.
- Powiedz, że
dzwonisz, żeby złożyć mi życzenia urodzinowe.
- Niestety. Mamy
ofiarę. Młoda dziewczyna, poderżnięte gardło, przyjedź szybko, dobrze?
- Jak zwykle.
- Swoją drogą
czy nie masz urodzin w sierpniu?
- Zgadza się.
- Więc…
- Nie pytaj.
Mam ciężki dzień. Będę za pół godziny.
Rozłączyłam
się. Czas na spotkanie z rzeczywistością.
*****************
Miejscem zbrodni był zaułek za barem. Nigdy wcześniej tu nie byłam.
Rozejrzałam się. Śmietnik, drzwi, zapewne prowadzące na zaplecze baru, kałuże i
ona. Młoda dziewczyna, na oko jakieś dziewiętnaście lat. Blondynka. Bud stał
nad jej ciałem. Nagle gwałtownie się odsunął. W pierwszej chwili nie wiedziałam
co się stało, a potem zobaczyłam szczura przebiegającego między jego nogami.
Uśmiechnęłam się.
- Zaprzyjaźniasz się? – zaśmiałam się.
- Obrzydliwe stworzenia – syknął w odpowiedzi mój przyjaciel.
- Och, to część łańcucha pokarmowego, Bud. Ciesz się, że jesteś na
samym szczycie, a ja tuż za tobą – uśmiechnęłam się. Pięć minut z Budem i
Peterem i już się nie martwię. I pomyśleć, że początkowo tak się między nami
nie układało.
- Nazywa się Nikki Shumaker – wrócił do ofiary Bud. – Ma osiemnaście
lat. Z legitymacji studenckiej wynika, że jest na pierwszym roku w Hoyt
University, a karta kredytowa i gotówka wskazują, że to nie była kradzież.
Barman znalazł ciało tuż po zamknięciu i wezwał pomoc.
Spojrzałam na mężczyznę, przesłuchiwanego przez Sam. Nie wyglądał na
mordercę. Ponownie przyjrzałam się ranie ofiary. Poderżnięte gardło, przecięta
tętnica. Przynajmniej nie cierpiała długo.
- Bezpośrednią przyczyną zgonu wydaje się wykrwawienie. Zabójca podciął
jej gardło – podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami.
- Przeszukaliśmy śmietniki i teren w poszukiwaniu noża. Nic nie
znaleźliśmy.
- Nie sądzę, że szukamy noża. Krawędzie rany są zbyt poszarpane. Szyja
została w jakiś sposób rozdarta.
- Nie ma bielizny. Możliwa napaść seksualna – oświadczył Peter.
- Obawiam się, że to prawdopodobne – podeszła do nas Sam. – Barman
mówi, że nasza ofiara zrobiła tutaj furorę zeszłej nocy. Najwyraźniej chodziła po barze, całując się z
każdym po kolei.
- Cóż, może ktoś miał ochotę na coś więcej niż całus i za nią poszedł.
Spostrzegłam, że Bud schyla się i wyjmuje coś z torebki ofiary. Zobaczyłam telefon.
- Oznacza to, że mamy bar pełen podejrzanych, których już dawno tu nie
ma.
- Mamy ich twarze – oświadczył nam Bud i pokazał zdjęcia zrobione
telefonem Nikki. Na każdym zdjęciu dziewczyna całowała innego chłopaka.
- Tak, ale czy zabójca stał przed obiektywem czy za nim? – to było
nasze kluczowe pytanie, a odpowiedź na nie, mieliśmy uzyskać już wkrótce.
Po wstępnym obejrzeniu ciała na miejscu zbrodni, postanowiłam wrócić do
domu. Kazałam Peterowi zlecić potrzebne badania i mogłam jechać. Miałam
nadzieję, że zastanę tam Aidena. Nie myliłam się. Kiedy tylko przekroczyłam
próg mieszkania, usłyszałam, że ktoś jest w sypialni.
Powoli podeszłam do drzwi pokoju i zastałam pakującego się Aidena. Nie wiedziałam, co myśleć. Zanim zdążyłam się
obejrzeć, Aiden zamknął walizki, podszedł do drzwi, założył buty, otworzył
drzwi i rzucił:
- Wyjeżdżam.
Chwilę później zostałam sama.
Od tamtej chwili wszystko zaczęło się psuć. Wilson Polley uciekł z
więzienia, groził Lacey i niewiadomo było gdzie jest. Byłam załamana i wściekła
na siebie, że wcześniej nie rozszyfrowałam jego planów. A potem było tylko
gorzej.
Pamiętam, że siedziałam w swoim biurze i wyglądałam przez okno. Zapadł
zmrok, ale miasto dopiero teraz naprawdę budziło się do życia.
Myślałam o Wilsonie. O tym jak genialnie to wszystko zaplanował i
wcielił to w życie. O tym, że był gdzieś tam na wolności, a ja nie mogłam nic
zrobić. O tym, że być może znowu zacznie zabijać niewinne kobiety.
Nagle podskoczyłam na dźwięk telefonu na moim biurku. Byłam pewna, że
to ona.
- Kate, przysięgam. Już jadę – zapewniłam przyjaciółkę i wtedy
usłyszałam głos po drugiej stronie. Z pewnością nie należał do Kate.
- Chylę czoła doktor Hunt, za udaremnienie mojego planu – powiedział
pełnym szacunku głosem Wilson Polley, a ja wiedziałam, że się uśmiecha. – Nie
doceniłem cię.
- Gdzie jesteś? – spytałam z zaciekawieniem. Skoro miał na tyle odwagi,
by do mnie zadzwonić, musiał być w naprawdę bezpiecznym miejscu.
- Poza twoim zasięgiem. Ale nie martw się. Nie zajmę się twoją bezcenną
Lacey. Zasłużyłaś na to. Na mój szacunek również.
- Nigdy mnie nie oszukasz, Wilson – uśmiechnęłam się.
- Byłem blisko, prawda?
- Wiesz, myślę, że to pierwsza szczera rozmowa, jaką odbyliśmy –
powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Zgadzam się. Nie chcę, żeby się skończyła.
I wtedy usłyszałam otwierające się drzwi windy, a to co zobaczyłam,
zmroziło mi krew w żyłach. Szybko rzuciłam słuchawkę na biurko i pobiegłam
zamknąć drzwi. To było na nic. Ściana mojego gabinetu była ze szkła. Zaczęłam
wybierać numer Petera, kiedy poczułam, jak tysiące kawałków szkła uderzają o
moje ciało. Upadłam na podłogę, ale Wilson nie chciał, żeby to wszystko tak
szybko się skończyło. Złapał mnie za rękę i podniósł jednym ruchem. Syknęłam z
bólu, a on spojrzał mi prosto w oczy i z uśmiechem na twarzy szepnął:
- Obawiam się, że to będzie długie pożegnanie.
Potem uderzył mnie w twarz. Siła była tak ogromna, że przetoczyłam się
przez biurko i z wielkim hukiem upadłam po jego drugiej stronie. Poczułam ostry
ból z tyłu głowy, a kiedy przyłożyłam tam palec, poczułam lepką substancję.
Krew. Moja krew. Wiedziałam co się niedługo stanie i co Wilson dla mnie
planował. Chwilę później straciłam przytomność.
Budziłam się powoli. Bolała mnie głowa. Dopiero po chwili byłam w
stanie otworzyć oczy. Najpierw poraziło mnie światło, przez co ponownie
musiałam je zamknąć. Kiedy otworzyłam je ponownie, było już znacznie lepiej. Po
chwili widziałam już zarysy przedmiotów na moim biurku, ale nadal kręciło mi
się w głowie. Siedziałam na krześle. Chciałam odgarnąć włosy na bok i zdałam
sobie sprawę, że ręce i nogi są przyklejone do krzesła za pomocą taśmy. Byłam
uwięziona.
- Oops – szepnął mi do ucha Wilson, kiedy zobaczył, że odzyskałam
przytomność. – Zobacz, co znalazłem w laboratorium – uśmiechnął się, eksponując
egipski hak. – Prawie tak, jakbyś zostawiła go tam... specjalnie dla mnie –
zaśmiał się.
- Mój przyjaciel niedługo tu będzie – chciałam go nastraszyć.
- Och, masz na myśli Petera? – znów się zaśmiał. – Cóż, właśnie do
ciebie napisał – pokazał mi telefon. – Zastanawia się, gdzie jesteś. Pozwoliłem
sobie na odpisaniu mu. Napisałem, że się spóźnisz, więc ty i ja, mamy wiele
czasu – wydawał się być szczęśliwy z tego powodu.
- Nie będę błagać – zapewniłam go.
- Cóż... – uciął kawałek taśmy i gwałtownym ruchem zakleił mi usta. -
Nie będziesz w stanie. Od teraz... to ja będę mówił – uśmiechnął się. - Jesteś
o wiele bardziej interesująca niż inne. Musiałabyś usłyszeć ich płacz, ich
błagania i negocjowanie. Każda z nich była za głupia, by zdać sobie sprawę z tego, że to koniec – zaśmiał się,
wypowiadając ostatnie słowa. Był większym psychopatą, niż myślałam. - Ale ty...
– uśmiechnął się do mnie, a w tym uśmiechu widać było szacunek jakim mnie
darzył. - Ty jesteś inna. Dlatego jesteś dla mnie taka wyjątkowa. Przez te trzy
lata... Marzyłem o wycięciu twojego mózgu. Potraktuję cię specjalnie... Zrobię
to, gdy będziesz jeszcze żyć.
Gwałtownym ruchem odchylił moją twarz i powoli zaczął przesuwać ostrze
haczyka po mojej twarzy, zbliżając się do nozdrzy. Czułam, że to koniec.
Kiedy Wilson był bliski wcielenia swojego planu w życie, drzwi windy
ponownie się otworzyły. Po chwili zobaczyłam Petera. Wilson szybko schował się
za drzwiami. Peter rozglądał się nerwowo. Dopiero gdy znalazł się przy moim
gabinecie, zobaczył, że jestem uwięziona. Wyciągnął broń i zaczął celować w
pustą przestrzeń. Ruchem głowy starałam się pokazać mu, gdzie jest Wilson.
To było na nic. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, Wilson rzucił
się na Petera wyrywając mu broń. Peter próbował się bronić. Kopnął Wilsona w
brzuch, a wtedy ten go pchnął. Peter upadł na szklany stolik do kawy. Wilson
rzucił się na niego, a Peter wziął do ręki ozdobny kamień, który jeszcze kilka
minut temu leżał na stoliku, i uderzył go w głowę. To go trochę ogłuszyło, ale
niestety nie na długo. Po chwili obaj stali. Peter pchnął Wilsona na szybę od
drzwi prowadzących na balkon. Obaj z hukiem upadli na ziemię. Widziałam, że
Peter traci siły.
Powoli zaczęłam bujać krzesłem, na którym siedziałam. Podziałało. Już
chwilę później leżałam na ziemi. Poczułam, jak szkło ze stolika do kawy
przecina skórę na moim czole, ale nie to było w tej chwili najważniejsze.
Powoli chwyciłam kawałek szkła leżący obok mojej ręki i ostrożnie zaczęłam
przecinać nim taśmę. Czułam, jak szkło wbija się w skórę na moich rękach i
przecina naczynka krwi. Modliłam się, żeby nie przeciąć sobie żył.
Spojrzałam na Petera i Wilsona. Byli na balkonie. Wilson miał przewagę.
Musiałam działać, inaczej na zawsze stracę swojego przyjaciela.
Chwilę później moje ręce i nogi nie były już skrępowane taśmą. Byłam
wolna. Powoli wstałam, podpierając się na rękach. Każdy ruch sprawiał mi ból.
Rozejrzałam się po biurze. Musiałam znaleźć coś, czym pomogłabym Peterowi.
Zobaczyłam jego broń. Przez chwilę się zawahałam. Chodziłam kiedyś na
strzelnicę, ale to było dawno temu. Jeśli chybię… nawet nie chciałam o tym
myśleć. Podjęłam decyzję.
Chwyciłam broń i wycelowałam w Wilsona. Nacisnęłam spust. Padł strzał.
Polley dostał w
ramię.
Spojrzał na mnie. Chciał coś powiedzieć. Otworzył usta i wtedy Peter zrzucił go
z balkonu. Usłyszałam huk. Polley spadł na ziemię.
Przez chwilę patrzyliśmy z Peterem na ciało tego potwora. Nie było to
jednak to, co chciałam robić. Jedyne o czym wtedy marzyłam, to uściskanie
Petera. Był moim bohaterem. Odwróciłam się. On również.
Ostatnie, co pamiętam, to haczyk wbity w jego brzuch. Haczyk, którym
Wilson Polley wyciągał mózgi swoim ofiarom. Peter opadł na ziemię.
- O mój Boże, Peter! - krzyknęłam.
Patrzyłam na krew, sączącą się z jego rany, tak, jakbym nigdy wcześniej
jej nie widziała. Byłam przerażona. Rękoma próbowałam zatamować krwawienie, ale
to nic nie dawało, mogłam go uratować tylko w jeden sposób. Musiałam go
otworzyć. Dasz radę, przecież byłaś chirurgiem - myślałam. - Uratujesz go.
- Będzie dobrze, Peter. Obiecuję – ale czy sama w to wierzyłam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz