"Spotkaliście idealną parę? Połączone dusze, których miłość nigdy nie umiera. Dwoje kochanków, których związek nigdy nie jest zagrożony. Męża i żonę, którzy całkowicie sobie ufają. Jeśli nie spotkaliście idealnej pary, pozwólcie, że przedstawię. Stoją na szczycie tortu. Sekret ich sukcesu? Po pierwsze – nie muszą na siebie patrzeć."
"Spotkaliście idealną parę? Połączone dusze, których miłość nigdy nie umiera. Dwoje kochanków, których związek nigdy nie jest zagrożony. Męża i żonę, którzy całkowicie sobie ufają. Jeśli nie spotkaliście idealnej pary, pozwólcie, że przedstawię. Stoją na szczycie tortu. Sekret ich sukcesu? Po pierwsze – nie muszą na siebie patrzeć."
~Mary Alice Young "Gotowe na wszystko"
________________________________________________________________________________
Floryda była cudowna. Przyznam szczerze, że mogłabym zamieszkać tu na
stałe. Czysta woda, wysoka temperatura i całe dnie spędzone na plaży. To było
wymarzone życie.
I kogo ja chcę oszukać? Leżenie całymi dniami na plaży i nic nie
robienie to dla osoby uzależnionej od pracy był koszmar. Nie mogłam się doczekać
powrotu i jedyne co mnie tu jeszcze trzymało to widok Lacey, która powoli
stawała na nogi, no i oczywiście kieliszek wina w mojej ręce. Tak, dobrze
myślicie. Nie byłabym sobą, gdybym nie wypiła choć kieliszka wina.
Tak więc, całodzienne wylegiwanie się na plaży zmusiło mnie do
przeanalizowania mojego życia miłosnego, a w zasadzie tylko tego fragmentu
związanego z Aidenem.
Myślę, że nadszedł czas, abyście poznali prawdę o moim związku z
Aidenem i o tym, co wydarzyło się w ciągu trzech miesięcy po ataku Wilsona
Polley’a. Cofnijmy się w czasie o półtora roku, do dnia…
...w którym miałam powiedzieć mojemu ukochanemu „…i,
że cię nie opuszczę aż do śmierci”.
Tej nocy miałam przedziwny sen. Śnił mi się mój
tata. Staliśmy na plaży przed hotelem i rozmawialiśmy.
- Tatusiu – szepnęłam,
uśmiechając się. – Potrafisz uwierzyć w to, że wychodzę dzisiaj za mąż? –
zapytałam. Tata uśmiechnął się do mnie, gładząc moje włosy. Był taki realny.
Trudno było uwierzyć, że to tylko sen.
- Pączusiu, czy jesteś z nim
szczęśliwa? – spytał. Dotknęłam opuszkami palców jego twarzy i poczułam pod
palcami jej rysy. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze je pamiętam. Ludzki umysł, to
jednak niezwykłe narzędzie.
- Tak, tato – uśmiechnęłam się.
– Myślę, że to ten jedyny.
- A więc nie mam się o co
martwić – przytulił mnie i pocałował w czoło. Przez chwilę znów miałam pięć
lat.
- Tak – potwierdziłam szeptem.
– Nie masz.
- Pozostaje mi tylko wam
pogratulować – oświadczył tata z uśmiechem. – Nawet nie wiesz, jaki jestem z
ciebie dumny – uśmiechnął się, a ja widziałam dumę w jego oczach. Chciałam coś
powiedzieć, ale nagle wszystko zniknęło, a tata, tak po prostu się rozpłynął.
Nie wiedziałam, co się dzieje.
Otworzyłam oczy, co było dla mnie niezwykle trudnym wyzwaniem i zobaczyłam
stojącą nade mną Kate,
- Czas wstawać
– uśmiechnęła się. – Boże, to taki wielki dzień.
- Taa – mruknęłam. – Drugi tak
wielki w moim życiu.
Kate machnęła dłonią.
- Czy to ważne? A poza tym, do
trzech razy sztuka, prawda? – zapytała, wstając z mojego łóżka.
- Wypluj te słowa! – krzyknęłam
przerażona wizją kolejnego rozwodu.
- Okej, spokojnie. Tylko żartowałam – wstała z
mojego łóżka. – Przebierz się, wszyscy na ciebie czekają.
Wzięłam szybki prysznic,
przebrałam się, a kiedy zeszłam na dół, podeszłam do Sam i Kate.
- A gdzie pan młody? – spytała
ta pierwsza.
Poszukałam go wzrokiem. Nie
było go.
- Będzie tu za chwilkę –
odpowiedziała Kate. – To takie niesamowite.
- Bardzo – przyznała Sam,
przytulając się do mnie. – Megan, tak się cieszę twoim szczęściem.
- Dzięki – pocałowałam ją
delikatnie w policzek.
Usłyszałam, że ktoś wszedł do
pokoju. Poczułam zapach jego perfum i byłam już pewna, że to mój ukochany.
Spoglądał na mnie, a jego oczy wręcz lśniły.
- Panie i Panowie! – moja matka
oficjalnym tonem zwróciła na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. Uwielbiała
być w centrum uwagi. – Oto wkrótce państwo Walls! – brawa rozległy po pokoju, a
ja spojrzałam za okno. Znów byłam w moim śnie. Oczami wyobraźni widziałam
siedzącego na kamieniu mojego tatę. Przeprosiłam wszystkich i poszłam w stronę
plaży.
Choć już go nie widziałam,
czułam jego obecność, co z jednej strony było fascynujące, a z drugiej
przerażające. Stałam, wpatrując się w fale oceanu. W końcu siadłam na kamieniu,
na którym w moim śnie siedział tata.
Gdy usiadłam, poczułam jak
przez moje ciało przepływa fala zimna. Objęłam się rękoma i znieruchomiałam.
Mogłam przysiąc, że usłyszałam słowa „kocham cię”. Obejrzałam się. Nikogo nie
było. Poczułam jak strach powoli mnie paraliżuje. Byłam przerażona. Siedziałam
na tym kamieniu i nie mogłam się ruszyć. Przeklinałam się w duchu, że tu
przyszłam.
Wtedy poczułam na swoim
ramieniu dłoń. Podskoczyłam jak oparzona. Obróciłam się i zobaczyłam Kate.
Stała za mną, przerażona moją gwałtowną reakcją.
- Wszystko w porządku? –
spytała.
Pokiwałam głową.
- Nie mogłoby być lepiej –
odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
- Nie wyglądasz dobrze –
oświadczyła Kate, a potem zaczęła się wpatrywać w jakiś punkt za mną. Chciałam
opowiedzieć jej o moim śnie i o tym, co się tu przed chwilą wydarzyło, ale
zamiast tego
mruknęłam tylko:
- Stres? – odetchnęłam głęboko.
Musiało być dobrze, Aiden mnie kocha. Będę szczęśliwa jako jego żona.
- Tak, to pewnie to –
potwierdziła Kate, po czym spojrzała za moje ramię. – Chyba czas zaczynać,
prawda?
- Tak – uśmiechnęłam się i
razem wróciłyśmy do hotelu.
Nie spotkałam Petera,
wiedziałam tylko, że jest gdzieś wśród innych przybyłych, ale nie
dane nam było się spotkać. Dopiero teraz
ujrzałam go po lewej stronie. Goście panny młodej. Panny. Boże, jak to brzmi.
Ja mam tyle wspólnego z panną, co Kate z miss mokrego podkoszulka. A nie, w
sumie na wieczorze panieńskim, Kate trochę za dużo wypiła i.... no, to może
jestem nieco panną? Może to, że właśnie biorę ślub, nie jest kpiną?
Uśmiechnęłam się szeroko.
W końcu dotarłam do ołtarza,
ten spacer zwykle trwa krótko – kiedyś moje rozmyślania musiały zostać ucięte,
przez ostry jak nóż głos księdza.
- Zebraliśmy się dzisiaj, aby
być świadkami pojednania dwóch bratnich dusz – oświadczył ksiądz. A ja się
pociłam, czułam jak pot spływa mi po czole. Miałam wrażenie, że ziemia osuwa mi
się spod nóg. – Megan i Aiden, zostaną połączeni świętym węzłem małżeńskim.
- Cholera – szepnęłam.
- Miłość jest wielka. Evan
McGregor w Moulin Rouge mówił iż miłość jest jak tlen, miłość jest jak wiele,
miłość jest niewyczerpalnie piękna. Wszystko czego w życiu potrzebujemy, to
miłość. Jeżeli jednak ktoś zna powód, dlaczego ta dwójka nie może wziąć ślubu,
niech przemówi teraz albo niech zamilknie na wieki.
Cisza.
- Nikt?
Nadal cisza.
- Ja. Ja znam.
Na sali zapadła cisza,
absolutna cisza. Tego po prostu nikt się nie spodziewał.
Stałam na środku ołtarza,
patrząc prosto w oczy Aidena i sama nie wierzyłam, że wypowiedziałam te słowa.
Oznajmiłam, że znam powód dla którego moje małżeństwo nie może zostać zawarte.
Ja go po prostu znałam.
Bo to nie jest tak, że nie
kochałam już Aidena. Naprawdę miałam nadzieję, że wreszcie znalazłam tą osobę,
która będzie ze mną na dobre i na złe. I byłam pewna, że tą osobą jest właśnie
Aiden. Do czasu kiedy...
Chyba nadszedł czas, żebyście
dowiedzieli się, jak poznałam Petera, bo to wydarzenie miało ogromny wpływ na
moje życie…
Wszystko zaczęło się, kiedy na dzień przed podjęciem pracy w Zakładzie
Medycyny Sądowej, postanowiłam pójść do baru i uczcić mój powrót do świata
żywych. O ile w ogóle można mówić o świecie żywych, skoro zamiast siedzieć
zamknięta w czterech ścianach mojego
mieszkania i ukrywać się przed ludźmi, postanowiłam siedzieć w czterech
ścianach kostnicy i ukrywać się wśród martwych, ale analizowanie mojego
pokręconego życia zostawmy sobie na później. Teraz skupmy się na moim wyjściu
do baru.
Siedziałam
przy barze sącząc drugiego drinka i zastanawiając się, co się stało ze starą
mną, kiedy podszedł do mnie zabójczo przystojny, około czterdziestoletni
mężczyzna i zaproponował, że postawi mi drinka. Chciałam odmówić, ale zamiast
tego, usłyszałam swój głos mówiący, że się zgadza. I tak to wszystko się
zaczęło.
Historia stara
jak świat. Kobieta idzie do baru, spotyka w nim mężczyznę i po czterech
tequilach lądują w jej łóżku, by następnego dnia tego żałować. Jednak moja
historia różni się od pozostałych tym, że nie kończy się tylko na przypadkowo
spędzonej razem nocy. Tak, moja historia ma wyjątkowo długi i pokręcony ciąg
dalszy i wbrew pozorom, wcale nie kończy się szczęśliwie. Wróćmy jednak do
poranka po wizycie w barze.
Obudziłam się
około ósmej rano z potwornym kacem. Pękała mi głowa, a w dodatku obok mnie
leżał facet, którego nie znałam. Pamiętałam jedynie urywki z poprzedniej nocy i
szczerze mówiąc wolałam nie pamiętać tego, co robiliśmy.
Wstałam z
łóżka i ściągnęłam koc z mężczyzny leżącego obok mnie i okryłam się nim. Potem
rzuciłam na jego nagie ciało poduszkę. To go obudziło.
- To, yyy… twoje? – spytał,
podając mi mój biustonosz, który leżał obok jego głowy. Czułam się kompletnie
zażenowana. Co ja sobie wczoraj myślałam, zapraszając do domu faceta poznanego
w barze?
- Musisz już iść –
uśmiechnęłam się.
- Lepiej ty przyjdź do mnie
– zachęcił mnie, poklepując miejsce na łóżku obok siebie. I muszę przyznać, że
przez jedną dziesiątą sekundy miałam ochotę do niego wrócić. W porannym
słonecznym świetle jego mięśnie były jeszcze bardziej wyraziste niż w nocy. No
i przede wszystkim, musiałam to przyznać przed samą sobą, facet był cholernie
przystojny. Przez chwilę patrzyłam na niego rozmarzonym wzrokiem, ale zaraz się
otrząsnęłam. O czym ja w ogóle myślałam, przecież ja go kompletnie nie znam.
- Serio – powiedziałam
widząc jego smutną minę. – Jestem spóźniona, a dzisiaj zaczynam nową pracę.
- Naprawdę? – odparł z
uśmiechem na twarzy. – Co za zbieg okoliczności, ja też zaczynam
dzisiaj nową pracę.
- Darujmy to sobie, okej?
- Co? – spytał zdziwiony.
- Udawanie zainteresowanych
– wyjaśniłam. – Idę wziąć prysznic – wskazałam na drzwi łazienki. – Kiedy
wrócę, ciebie ma tu już nie być. Trzymaj się… – czekałam, aż mi pomoże.
- Peter.
- Peter, właśnie –
uśmiechnęłam się. – Megan.
- Fajnie było cię poznać.
- Żegnaj… Peter –
powiedziałam i ruszyłam do łazienki. Kiedy z niej wyszłam, Petera już nie było.
Zjadłam szybkie śniadanie,
ubrałam się w moją ulubioną szarą sukienkę z czarnym paskiem, a do tego żakiet
i oczywiście – mój znak rozpoznawczy – wysokie szpilki.
Godzinę później stałam nad
ciałem Jessiki Ryan. Kobieta miała poderżnięte gardło, złamany nos i, jak się
później okazało, usunięty mózg. Kiedy na miejscu zbrodni klęczałam,
przyglądając się ciału z bliska, usłyszałam za sobą głos mężczyzny.
- Nazywam się Peter Dunlop,
jestem śledczym, a ty jesteś…
I wtedy się odwróciłam.
Nasze spojrzenia się spotkały, a moje ciało przeszył dreszcz. Widziałam, że on
zareagował podobnie.
- Megan… – wykrztusił.
- Co ty tutaj robisz? –
syknęłam.
- Pracuję. Właściwie, to mój
pierwszy dzień – uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z zaistniałej sytuacji.
- Śledczy Dunlopie, chyba
powinien pan zająć się zdjęciami ofiary – odparłam poważnym tonem.
- Rano Peter, a teraz
śledczy Dunlop? – był wyraźnie rozbawiony.
- To się nie zdarzyło –
zaprzeczyłam.
- To, że ze sobą spaliśmy
czy, że mnie wygoniłaś? To serdeczne wspomnienia – nadal się uśmiechał.
- Nie ma czego wspominać.
Nie jestem już tą dziewczyną z baru, a ty nie jesteś tamtym facetem. Nic nie
było i nic nie będzie.
- Wykorzystałaś mnie.
- Nie – znowu zaprzeczyłam.
- Byłem pijany i przystojny.
- To ja byłam pijana –
poprawiłam go. – A ty nie jesteś taki przystojny.
- Może dziś, ale wczoraj
miałem piękną czerwoną koszulę i wykorzystałaś mnie. Powtórzymy to? Może w
piątek?
- Nie – zaprzeczyłam
stanowczo. – Jesteś śledczym, a ja patologiem. I przestań tak na mnie patrzeć.
- Jak? – spytał, jakby nie
wiedział o co mi chodzi.
- Jakbym była naga.
I tak to wszystko się zaczęło.
Dość dziwnie, prawda? Początki naszej przyjaźni były trudne, ale po pięciu
latach mogę stwierdzić, że Peter, to najlepsze co mnie w życiu spotkało. No,
oprócz Lacey oczywiście.
Po tamtym poranku, było
jeszcze wiele innych do niego podobnych. W każdym bądź razie nie skończyło się
na jednym razie. Ale w końcu oboje doszliśmy do wniosku, że przyjaźń będzie
lepsza niż miłość, a teraz, kiedy tak o tym myślę, dochodzę do wniosku, że
popełniłam wielki błąd, wybierając przyjaźń, ale potem poznałam Aidena, a on
Dani. Oboje byliśmy związani.
Tak naprawdę nigdy nie
przestałam go kochać i jak się niedawno dowiedziałam – on również.
A teraz Dani nie żyła, a ja wychodziłam
za mąż. Musicie wiedzieć, że kiedy zamknęliśmy sprawę wirusa, Peter wyjechał.
Kiedy robiłam porządki,
znalazłam list, który mi zostawił. Wyznał mi w nim miłość i napisał również, że
nie może dłużej ze mną pracować i patrzeć na mnie szczęśliwą z Aidenem. Dlatego
wyjechał. Bo patrzenie na mnie sprawiało mu ból.
Nie wiedziałam czy się z kimś
spotyka. Prawdę mówiąc, nie zaprosiłam go na ślub. Zrobiła to moja matka.
Myślę, że gdyby tego nie zrobiła, nic by się nie stało. A tak, kiedy zobaczyłam
go wysiadającego z taksówki, coś po prostu pękło.
- Peter? – zawołałam go głośno,
stojąc na środku ołtarza i patrząc w zadziwione oczy Aidena. – Czy ty mnie
wciąż kochasz?
- Eee? – jęknął zdziwiony
Peter, z zakłopotaniem zauważając, że coraz więcej osób się na niego gapi –
Tak.
- Jesteś tego pewien? –
zapytałam, wciąż patrząc na Aidena.
- Tak – potwierdził nieco
pewniej. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- No to spieprzamy, ruszaj się!
– wrzasnęłam i zaczęłam uciekać w stronę wyjścia z kościoła.
Ciąg dalszy nastąpi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz