W życiu każdej pary przechodzi taka
chwila, kiedy trzeba poznać rodziców swojego partnera. Oczywiście poznałam już
rodziców Tommy’ego, ale to było 15 lat temu, więc oczywiste było to, że
musieliśmy odwiedzić ich ponownie teraz, kiedy znów byliśmy razem. Jak się
domyślacie, nie byłam z tego powodu zachwycona. Tommy miał dużą rodzinę i tak
naprawdę, spośród jego trzech braci i siostry, lubiłam tylko Laurę. Ale ona,
jak zapewne wiecie, nie żyje, więc nie było nic co skusiłoby mnie na spotkanie
z rodziną Tommy’ego. Co więc jednak sprawiło, że zgodziłam się tam pojechać?
Oczywiście Tommy i jego błagania. Tygodniami przekonywał mnie, że musimy
pojechać do jego rodziców, a dodatkowo, w tym roku przypadała pięćdziesiąta
rocznica ich ślubu. Nie miałam wyboru i musiałam się zgodzić. To miał być
weekend bez kłopotów, bez pracy, bez raka. Tylko ja, Tommy i Lacey.
Jak się dowiedziałam, rodzice Tommy’ego
przenieśli się do miejscowości Halcyon w stanie Wisconsin, gdzie zamieszkali w
kupionym czterdzieści lat temu domu, w którym kiedyś spędzali wakacje.
Dla matki Tommy'ego kupiłam bazylię w
małej doniczce z terakoty, ale już mniej więcej w połowie drogi do Halcyon
zaczęłam się zastanawiać, czy dokonałam właściwego wyboru. Te wątpliwości
pojawiły się, kiedy zaczęło do mnie docierać, że Halcyon w stanie Wisconsin nie
jest, jak wcześniej zakładałam w oparciu o rzucane mimochodem uwagi Tommy'ego,
miastem. Okazało się, że jest to raczej grupa domów usytuowanych na prawie
trzystuhektarowej połaci ziemi rozciągniętej na wschodniej części półwyspu.
- Spędzaliśmy tutaj dwa i pół, trzy
miesiące w roku, więc ubawu było zawsze po pachy, i to nie tylko wśród
dzieciaków, dorosłym też odbijało - zaczął opowiadać Tommy, kiedy powoli
zbliżaliśmy się do celu naszej podróży. - Wlali w siebie po kilka ginów z
tonikiem i hulaj dusza. Znasz te różowe flamingi, ogrodowe ozdóbki?
Kiedy byłam w pierwszej klasie liceum,
nasza sąsiadka, pani Falke, postawiła dwa takie w swoim ogródku.
- Yhm - mruknęłam tylko.
- No więc, nasi sąsiedzi, Billy i
Francie Niedleff kupili dwa w mieście i postawili przed naszym domem. Jak tylko
dowiedzieliśmy się, czyja to sprawka, nasza matka zapałała rządzą zemsty i
którejś nocy pod osłoną ciemności przyczepiła je na dziobie łodzi pana
Niedleffa. Kilka dni później pani Niedleff postawiła je w naszym ogrodzie, oba
w czapkach baseballowych Coubsów, takich malutkich, który sama zrobiła z
tektury, bo tata zwyczajnie nie znosi Cubsów. I tak w kółko, przez całe lato,
aż błazenada sięgnęła zenitu, kiedy tato którejś nocy poszedł do łazienki, a
tam znalazł w wannie żywego flaminga - Tommy zachichotał. - Mówię wam, nie
wiem, kto był bardziej przerażony: tato czy biedny flaming.
- Ale co z nim zrobiliście? Chyba go
nie zatrzymaliście? - dopytywała Lacey.
- Och, wzięli go do zoo w Greek Bay
następnego dnia. Ale wcześniej zdążył wyrżnąć w łazience imponującą kupę, no,
ale w końcu był przecież w toalecie. Czyż można mieć do niego pretensję?
Tommy i Lacey wciąż chichotali, a ja
tymczasem podziwiałam widok za szybą. Mijaliśmy wysokie, smukłe brzozy i wraz
ze stresem spowodowanym zbliżającym się spotkaniem zaczęłam czuć niepokój.
Jazda z Filadelfii zajęła siedem godzin. Minęła trzecia, kiedy skręciliśmy w
plątaninę węższych dróg, aż wreszcie dotarliśmy do tej, która prowadziła do
letniego domu rodziców Tommy'ego. Poprzez drzewa widziałam jezioro Michigan,
wciąż odległe, ale błękitne i połyskujące w słońcu. Tommy zjechał z drogi i
skręcił na soczystą zieloną łąkę, na której tu i ówdzie rosły klony i iglaki, a
także stały nieregularnie rozrzucone budynki o białych ścianach i różnej
wielkości.
- Kochane, stare Halcyon - powiedział
Tommy i zaczął gwałtownie trąbić. Wskazał największy budynek. - To Alamo, dom
moich rodziców, tam będziemy spać - uśmiechnął się i wskazał na budynek obok. -
Widzicie tamten budynek? Tam zapaliłem swojego pierwszego jointa i o mało nie
puściłem wszystkiego z dymem.
Wystawiłam głowę przez okno i zobaczyłam,
że ktoś wyłonił się z największego domu i zmierza ku nam, ktoś niezwykle
podobny do Tommy'ego, tylko z nieco ciemniejszymi włosami. Tommy jechał prosto
na niego - chyba z trzydzieści kilometrów na godzinę, niezbyt szybko, ale też
nie powoli, zważywszy na odległość - a im bliżej podjeżdżał, tym szerzej
nadchodzący facet się uśmiechał. Szedł z całkowitą nonszalancją, i w ostatniej
sekundzie, kiedy zaczynałam nerwowo mrugać, Tommy nacisnął pedał hamulca.
- Ale z ciebie tchórzliwa baba, Tom! -
krzyknął mężczyzna. Tommy zaparkował samochód obok srebrnego audi, a mężczyzna
podszedł do drzwi z mojej strony i opierając ramiona na dachu, zajrzał przez
moje otwarte okno.
- Więc to ty jesteś powodem, dla
którego nie dane nam było oglądać Tommy'ego od dwóch lat – powiedział, a ja
zastanowiłam się, czy naprawdę mnie nie poznał, czy tylko udaje. - Teraz już
rozumiem, dlaczego.
- Odwal się, zboku - odezwał się Tommy
głosem tak uszczęśliwionym, jakiego nigdy wcześniej u niego nie słyszałam. -
Megan, Lacey, to mój brat, Arthur. Uścisnęliśmy sobie dłonie przez okno.
- Podziwiam cię - powiedział Arthur. -
Nie każda kobieta chce się spotykać z niedorozwojem. Tommy wysiadł już wtedy z
samochodu i zanim się zorientowałam, co się dzieje, zaatakował Arthura z boku i
obydwaj zaczęli się tarzać po trawie okładając się i zanosząc ze śmiechu.
Otworzyłam drzwi i wysiadłam, Lacey zrobiła to samo; zapach, ten słodki zapach
północnego Wisconsin. Na grządce wokół domu rosły barwinki, a trawa była tak
zielona, że zapragnęłam zdjąć szpilki. Obeszłam największy dom. Jakieś siedem
metrów przede mną w trawie biegł chodnik, a ze czterdzieści metrów dalej, u
stóp trawiastego zbocza znajdowała się wąska kamienista plaża i woda. W jezioro
wchodził długi pomost. Na jego końcu dostrzegłam postaci leżące na ręcznikach
bądź siedzące na leżakach. Na wodzie unosiła się tratwa, z której ktoś właśnie
skakał. Był to ktoś młody, na oko w wieku Lacey, co mnie ucieszyło. Lacey
przynajmniej będzie miała towarzystwo.
Kiedy wróciłyśmy do samochodu, Tommy i
Arthur podnieśli się i szli ku nam, obaj jednakowo zdyszani.
- Megan, chciałabyś się czegoś napić?
Mamy piwo – oznajmił Arthur, uśmiechając się do mnie, a ja pokręciłam głową.
– Maj powiedziała, że obiad będzie
dopiero za pół godziny – Maj, to ich matka. Tommy nigdy nie wyjaśnił, dlaczego
mówią do niej po imieniu, a ja nie pytałam.
- Chciałabym pójść do pokoju i trochę
się odświeżyć, jeśli to nie problem – uśmiechnęłam się.
- Jasne. Chodźcie za mną – Arthur
machnął ręką, a my posłusznie ruszyliśmy za nim.
Dom był ogromny, urządzony z klasą,
aczkolwiek tanio. Uroku dodawały mu ogromne okna, sięgające od sufitu, do
prawie samej podłogi, przez które wpadały promienie słoneczne. Zastanawiałam
się, jak to możliwe, że Tommy nigdy wcześniej mnie tu nie zabrał?
Kiedy wyszłam z pokoju, Tommy i Arthur siedzieli w
salonie, gdzie Arthur pokazywał Tommy'emu artykuł w jakiejś mniej znanej
gazecie, a ponieważ mnie to nie interesowało, nie spytałam o temat artykułu.
Nawet gdyby mnie to ciekawiło, nie miałabym okazji się o nic dowiedzieć, bo w
momencie, w którym weszłam do pokoju, usłyszałam kroki na schodach wiodących na
werandę i głos, dystyngowany, należący do pani w średnim wieku.
- Ram-tam-tam - rozległ się okrzyk. - Wyczuwam świeżą
krew natrętnej dziewczyny.
- Czy mam się zwracać do twojej mamy po imieniu, czy
raczej proszę pani? - zapytałam szeptem.
Tommy skierował się na werandę, ja ruszyłam za nim.
- Hej, Maj, Megan chce wiedzieć, czy ma do ciebie
mówić po imieniu, czy raczej proszę pani?
- Tommy - syknęłam.
Jego matka się roześmiała.
- To zależy - odparła. - Zobaczymy, na ile Megan
przypadnie mi do gustu.
Oni naprawdę mnie nie poznają - odetchnęłam z ulgą.
Chciałam zapomnieć o przeszłości, a rozpamiętywanie tego co było kiedyś, na
pewno by nie pomogło. Póki co, kobieta nie spojrzała na mnie, tylko ujęła
Tommy'ego pod brodę - zdziwiłam się, że Tommy i jego matka się nie objęli - i
obrzuciła go badawczym spojrzeniem.
- W tej fryzurze wyglądasz jak Żyd - powiedziała
ciepło.
Tommy roześmiał się bez wahania - i chyba szczerze.
- Hej, ja mam przynajmniej włosy, czego nie można
powiedzieć o twoim najstarszym synu.
Ale ona podeszła już do mnie; bez śladu zakłopotania
czy choćby słowa przepraszam taksowała mnie wzrokiem.
- No, no, niebrzydka jesteś.
Postąpiłam krok do przodu i wręczyłam jej doniczkę z
bazylią.
- Bardzo dziękuję, że zgodziła się pani gościć mnie i
moją córkę.
- Megan przywiozła ci marihuanę domowego chowu -
powiedział Tommy. - W Filadelfii mają najlepszą.
- To bazylia - wyjaśniam pośpiesznie.
Pani Sullivan zwróciła się do Tommy'ego:
- Na pewno żałujesz, że to nie marihuana -
powiedziała, a w jej głosie znać było dumę, która jeszcze urosła, kiedy
zwróciła się do mnie. - Moi synowie to niepoprawne łobuzy, z wyjątkiem Eddiego,
który jest grzeczny jak prymus...
Matka Tommy'ego zdążyła streścić mi pół historii rodu
Sullivanów, kiedy Tommy powiedział, że trzeba dać mi odpocząć po męczącej
podróży. Posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie.
W pokoju, który przydzieliła mi matka Tommy'ego,
znajdowały się dwa jednoosobowe łóżka, minilodówka, z której Tommy od razu
wyjął sobie piwo, i szafa, w której poza kilkoma metalowymi wieszakami nic nie
było. Z dwóch łóżek, tylko jedno miało pościel. Tommy usiadł w rogu łóżka, a ja
zajęłam się rozwieszaniem swoich ubrań.
- Idealnie - powiedział. - Bałem się, że umieści cię z
jakimś skrzeczącym bratankiem albo bratanicą, ale jesteś tu sama, możesz sobie
czytać, spać... - uśmiechnął się. - Przyjmować nocnych gości.
- Na to nie licz - powiesiłam bluzkę na wieszaku. -
Nie mam zamiaru ryzykować, że twoja mama nas nakryje. Gdzie śpi Lacey?
- Cóż, ona nie miała takiego szczęścia jak ty. Jest w
pokoju obok ze swoimi kuzynami.
Westchnęłam. Nadal było mi trudno przyzwyczaić się do
myśli, że rodzina Tommy'ego była również rodziną Lacey. Dziękowałam Bogu, że
ona o tym nie wiedziała. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek powiemy jej prawdę
i doszłam do wniosku, że lepiej, jeśli się nie dowie. To zmieniłoby całe jej
życie. Wiadomość, że jej ojciec nie jest jej ojcem... nikt nie przyjąłby tego
dobrze.
- Przywoziłeś do Halcyon inne dziewczyny? - spytałam
zupełnie z innej beczki.
- Czy to zaszyfrowane pytanie, z iloma spałem? Możesz
mnie zapytać wprost.
- To nie był żaden szyfr, ale skoro sam zacząłeś...
- Z jedenastoma - powiedział. - Przed i po Nowym Yorku.
A ty? Ilu miałaś facetów?
- Licząc z tobą, sześciu.
- Twój były mąż, ja, i...
- Mój drugi mąż Aiden; przyjaciel z pracy, Peter, ale
to było jednorazowe.
- Co się z nimi stało?
- Obaj nie żyją. Aiden zginął w katastrofie lotniczej,
a Peter miał wypadek na łodzi.
- Przykro mi - szepnął Tommy.
- Ta, mnie też.
- To czterech, zostało jeszcze dwóch - uśmiechnął się
Tommy, próbując mnie rozweselić.
- Przez pewien czas spotykałam się z agentem FBI,
Derekiem Amesem, ale to był krótki związek.
- Byłaś z Amesem? Uprawiałaś seks z Amesem? - Tommy w
ogóle nie wydawał się zazdrosny, tylko zwyczajnie ubawiony. - O rany. Derek
chyba jest, bez przesady, najnudniejszym facetem na całej kuli ziemskiej. Nie
zrozum mnie źle, jest w porządku, ale nudniejszy od zmywarki. Jaki był?
- Dlaczego chcesz o tym rozmawiać?
Jak się dowiedziałam, Tommy i Derek prowadzili razem
sprawę w Nowym Yorku. Obaj nie przypadli sobie do gustu.
- To znaczy, że był zły, czy też raczej dobry? -
dopytywał Tommy.
- Był w porządku - odparłam. - Masz rację, że jest
miły, i masz też rację, że jest nudny.
- Daleko mu do Tommy'ego Sullivana?
Podeszłam do niego i objęłam go. Wciąż siedział, mógł
więc wtulić twarz w moje piersi.
- Jest tylko jeden Tommy Sullivan - powiedziałam. - Dzięki
Bogu - nie mogłam się powstrzymać, żeby tego nie dodać.
- A ten ostatni facet?
- Nazywał się David Faukler. Spotykaliśmy się w
college'u. Na pewno go nie znasz. Był w pewnym sensie hippisem, ale też
niezwykle poważnym człowiekiem.
- A w łóżku?
- Tommy, proszę cię.
- Próbuję wyrobić sobie pełny obraz Megan. Żeby iść w
przyszłość, najpierw trzeba uszanować przeszłość.
Łagodnie odchyliłam mu głowę do tylu, żebyśmy mogli na
siebie popatrzeć, po czym go pocałowałam.
- Idę sprawdzić, co u Lacey - mruknęłam i wyszłam z
pokoju czując, że to będzie długi weekend.
Jestem w trakcie czytania i bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że będę mogła przeczytać więcej.
OdpowiedzUsuń