sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 15. Rodzinna farsa


W sobotę wieczorem wszyscy, oprócz dzieci, które były w swoim pokoju, zebraliśmy się na werandzie, przed domem rodziców Tommy’ego.
- Pozwólcie zgrzybiałemu starcowi wygłosić kilka słów – powiedział Harold Sullivan i odpowiedziały mu pohukiwania i okrzyki zachęty. Arthur włożył palce do ust i gwizdnął. Tommy, stojący obok drzwi, kiwnął na mnie, żebym do niego podeszła. Wślizgnęłam się między niego i wujka Tripa, a on wziął mnie za rękę.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
Skinęłam głową.
- To prawdziwa przyjemność dla Maj i mnie gościć was tu wszystkich – Harold Sullivan rozejrzał się po zgromadzonych na werandzie. – Jesteśmy naprawdę błogosławieni jako rodzina. Widząc was tu wszystkich razem, nie potrafię wyrazić, jaka rozpiera mnie duma – powiedział, a ja pomyślałam, że się rozpłacze. Tak się jednak nie stało. Zamiast łez na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Bardzo cieszymy się, że mogliśmy poznać Megan i Lacey. Witamy was, moje drogie.
Lacey nie mogła tego słyszeć, ponieważ znajdowała się w pokoju obok wraz ze swoimi kuzynami. Ja natomiast, słysząc te słowa, lekko się zarumieniłam.
- Słuchajcie, słuchajcie – powiedział Tommy i zagrzechotał lodem w szklance.
- Megan, czy myślisz, że uda ci się okiełznać mustanga Sullivanów? – krzyknął młodszy brat Tommy’ego, John.
- Jak na razie nie została wysadzona z siodła – odkrzyknął Tommy.
- Wysadzona, wsadzona? – ktoś wrzasnął. Komentarz w stylu Arthura, ale równie dobrze mógł to być wujek Trip, który dzisiejszego wieczoru zdążył już sporo wypić.
- Spokojnie – powiedział Harold. – Chcę powiedzieć, że być może któregoś dnia i wy będziecie mieli okazję popatrzeć na trzy pokolenia i poczuć miłość i dumę, jakie dzisiaj przepełniają mi serce. Niech Bóg po wsze czasy błogosławi i chroni rodzinę Sullivanów i niech światło Jego ducha spada na was wszystkich.
Wzniósł swój kieliszek, wszyscy poszli w jego ślady, a kilka osób powiedziało: „Amen”. Na nowo rozbrzmiały rozmowy, kiedy Arthur głośno chrząknął, a po chwili wspiął się na krzesło.
- Teraz chwila jest równie odpowiednia jak każda inna – powiedział. – Kiedy dowiedziałem się, że Tommy przywozi do domu swoją nową dziewczynę, chciałem ją w jakiś sposób uhonorować. Napisałem więc wiersz – w tej chwili weranda zadrżała od głośnych, rechotliwych wrzasków, do których dołączył nawet Tommy. Arthur wyjął z kieszeni kawałek złożonej kartki, rozwinął ją, po czym zaraz schował z powrotem.
- Jestem pewny, że udało mi się nauczyć go na pamięć.
- Uważaj, Szekspirze! – zawołał Tommy.
- No dobrze – Arthur przełknął i skinął głową. – Chwileczkę, to limeryk, wspominałem już?
- Mów ten cholerny wiersz! – wrzasnął John.
Arthur spojrzał wprost na mnie i uśmiechnął się.


Nie jestem w stanie opisać tego, co czułam, słysząc jego słowa. Myślę, że będzie lepiej, jeśli nie poznacie tego wierszyka. Ja do tej pory jestem w szoku, że nie uciekłam do swojego pokoju, po tym, jak go usłyszałam. Krótko mówiąc, był chamski i zawierał erotyczne szczegóły.


W zapadłej ciszy słyszałam szmer drobnych fal uderzających o brzeg jeziora i głos jednego z chłopców, mówiącego: „Ale to moje”. Zaraz potem na werandzie rozległ się głośny ryk śmiechu, a mnie z trudem przyszło uwierzyć, że to się śmieje Maj Sullivan. Bardzo szybko pozostali zaczęli jej wtórować, krztusząc się i pokrzykując. Byłam pewna, że mogłabym się rozpłakać – byłyby to łzy zaskoczenia, nie smutku czy bólu – wiedziałam jednak, że najważniejsze jest, abym tego nie zrobiła. Głowę trzymałam wysoko uniesioną, uśmiechając się nieco sztucznie. Zastanawiałam się tylko, czy dzieci to słyszały?
- Bis! – krzyknęła pani Sullivan. – Jeszcze raz!
Na wypadek, gdyby komuś coś umknęło, Arthur zaczął od początku, a kiedy skończył, odezwała się pani Sullivan, wciąż radośnie uśmiechnięta.
- Wyzywam każdego, kto ośmieli się twierdzić, że moi synowie nie są najmądrzejsi na świecie – powiedziała. – Arty, przeszedłeś sam siebie.
- Daleki jestem od wychwalania moich młodszych braci – odezwał się najstarszy z braci Sullivanów, Ed. – Ale to było mistrzostwo świata.
(Ed był podobno największym sztywniakiem z nich wszystkich)
Wujek Trip mnie trącił.
- Nie codziennie ktoś pisze wiersz na twoją cześć, prawda?
Parsknęłam sztucznym śmiechem, ale na nic więcej nie było mnie stać.
Tommy i ja wciąż staliśmy ramię w ramię, nie patrząc na siebie, byłam jednak niemal pewna, że się uśmiechał, kiedy zwrócił się do mnie przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś przerażona, prawda? – powiedział.
- Arthur tego nie napisał – ja także ledwo poruszałam ustami. – Słyszałam to już w 1997 roku, w wykonaniu niejakiego Roya Ziemniaka.
Tommy zachichotał.
- Wyżebraj, pożycz, ukradnij – powiedział. – Cały Arthur.
Po chwili dodał:
- Świetnie sobie radzisz. Wiem, że to niełatwe.
Obrócił się ku mnie i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. W tej chwili jego twarz była mi tak bliska; może wydawała się taka na tle wszystkich innych, które dzisiaj zobaczyłam, ale ta bliskość mnie zaskoczyła. Niebieskie oczy Tommy’ego, zmarszczki w ich kącikach, jego zmierzwione, falujące jasnobrązowe włosy, jasnoróżowe usta, w tej chwili spierzchnięte, do których tyle razy w ciągu minionych kilku miesięcy przywierałam swoimi wargami – jego rysy przynosiły ulgę. O wiele trudniejsze było powstrzymanie się przed dotknięciem, kiedy znajdował się na tyle blisko, że mogłam to zrobić, przyłożyć dłoń do jego policzka lub szyi, nachylić się i pocałować go, objąć go ramionami i czuć, jak on odwzajemnia uścisk. Ulgę przynosiła też świadomość, że w końcu – jeśli nie dzisiaj, to wkrótce i jeszcze długo, długo potem – znowu będziemy sam na sam, będziemy mogli rozmawiać o innych albo nie rozmawiać wcale, tylko po prostu być razem bez tych wszystkich ludzi. Czułam, że spotkało mnie takie szczęście, niemal cud, że spośród zebranych na werandzie właśnie on był moim partnerem. Nie Arthur, Bogu niech będą dzięki, nie John czy Ed, ale Tommy – to Tommy należał do mnie.


******************


Na kolację do restauracji wyruszyliśmy odrobinę niezorganizowanym pochodem. Kiedy minęliśmy sosnowy zagajnik po prawej stronie, moim oczom ukazał się kompleks domów. Z największego z nich również wylewał się potok mężczyzn, kobiet i dzieci, na czele których kroczył siwowłosy osiemdziesięciolatek utykający na prawą nogę, wsparty o zakrzywioną laskę z ciemnego drewna, ubrany w granatowe spodnie wyszywane w nieduże zielone żółwie.
- Haroldzie, nie pozwolę, żebyś zjadł wszystkie ptysie ze słodkich ziemniaków – zawołał afektowanym tonem.
- Nawet bym się nie odważył, Wrzaskunie! – odkrzyknął Harold Sullivan.
Albo przynajmniej wydawało mi się, że takich właśnie słów użył, ale jakoś nie bardzo chciało mi się  wierzyć, dopóki w restauracji nie wylądowałam obok tegoż właśnie mężczyzny.
Ze środka sali na cztery strony świata rozchodziły się cztery długie stoły, które kierowały każdego na swoje miejsce. Pani Sullivan skierowała dzieci do jednego ze stołów, swoich synów i ich żony w różne miejsca, bynajmniej nie koło siebie, na koniec skupiła swoją uwagę na Tommym i mnie.
- Tommy, usiądź koło pani deWolfe, już nie może się doczekać, żebyś opowiedział jej o mordercach, których złapałeś. Megan, ty siadaj tutaj – wskazała na przedostatnie miejsce przy stole. – Nie lubię, kiedy pary siedzą obok siebie. To takie nudne, nie sądzisz?
Skinęłam głową, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni ktoś wskazał mi miejsce, które mam zająć.
Kiedy wszyscy zajęli już swoje miejsca, siedzący obok mnie właściciel spodni w zielone żółwiki wyciągnął do mnie rękę.
- Wrzaskun Higginson – powiedział.
- Megan Hunt.
Gdy wymienialiśmy uściski dłoni, czułam się poniekąd dumna, że nie parsknęłam śmiechem ani nawet nie drgnęły mi wargi.
Na przystawkę w płytkich białych miseczkach podano krem z porów ozdobiony źdźbłami szczypiorku.
- Margo – zwrócił się do mnie Wrzaskun, czy może raczej pan Higginson; naprawdę nie wiedziałam, jak powinnam do nich wszystkich zwracać. – Często bywasz w Door Country?
Nie poprawiłam go.
- Prawdę mówiąc, jestem tutaj po raz pierwszy, ale miejsce warte jest reputacji, z której słynie.
- Trudno wyobrazić sobie lepszy dzień – Wrzaskun potrząsnął głową. – Jest absolutnie cudownie.
Zastanawiałam się, czy przydzielając mi miejsce, matka Tommy’ego skazywała mnie na banicję, okazało się jednak, że sama zasiadła po drugiej stronie stołu, tyle że o jedno krzesło dalej (żeby mieć mnie na oku? Nie, idiotka ze mnie).
Maj Sullivan toczyła niezwykle wciągającą rozmowę z Wrzaskunem Higginsonem, kiedy nagle z uśmiechem spojrzała na mnie i powiedziała:
- Włosi mawiają, że goście są jak ryby – pani Sullivan uśmiechnęła się złośliwie. – Po trzech dniach zaczynają cuchnąć.
Natychmiast szybko policzyłam, że skoro przyjechaliśmy z Tommym i Lacey w piątek i planujemy wyjechać w poniedziałek, spędzimy tu nie więcej niż trzy dni. Chociaż to tylko ja i Lacey byłyśmy gośćmi, Tommy należał do rodziny.

Przez całą kolację kiwałam głową w – mam nadzieję – odpowiednich odstępach czasu, uśmiechałam się, kiedy oni się uśmiechali, śmiałam, kiedy oni wybuchali śmiechem, nawet odpowiedziałam na pytanie o moje muzyczne upodobania.
- Margo, wolisz muzykę klasyczną czy raczej z okresu romantyzmu? – zapytał Wrzaskun.
- Zawsze lubiłam Piątą Mahlera – odparłam.
Najpierw byłam wstawiona, potem już porządnie pijana, w sposób, w jaki nigdy wcześniej mi się to nie przydarzyło. Kelnerzy i kelnerki, z których większość nie mogła mieć więcej niż czternaście lat, szczodrze i często uzupełniali nasze kieliszki. Po raz drugi wybrałam się do łazienki, gdy właśnie podawano kawę i deser, i kiedy szłam, zaczęło mi się kręcić w głowie.
Za jadalnią znajdował się salon. Ściany jego i korytarza prowadzącego do łazienki były gęsto pokryte oprawionymi w ramki fotografiami w większości czarno-białymi: mieszkańcy Halcyon trzymający świeżo złowioną rybę lub grający w tenisa. Na jednym ze zdjęć była pani Sullivan, trzymająca za rączkę małego chłopczyka, którym równie dobrze mógł być Tommy. Stali na werandzie, jak sądzę tegoż właśnie budynku. Pani Sullivan nie należała do piękności, ale miała ciemne włosy i była atrakcyjna, o gładkiej, pozbawionej zmarszczek twarzy i z łobuzerskim błyskiem w oku. Wracając z łazienki, przyglądałam się zdjęciu, kiedy nie wiadomo skąd pojawiła się jakaś kobieta i chwyciła mnie w objęcia.
- Tak się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać! – wykrzyknęła.
Nawet kiedy uwolniła mnie z jednostronnego uścisku, nie przestała mocno ściskać mnie za ramię, wpatrując się we mnie z entuzjazmem. Miała bardzo jasne blond włosy ściągnięte w kucyk, duże przednie zęby i opaloną skórę; była śliczna, ale w tej chwili znajdowała się zdecydowanie za blisko mnie.
- Słyszałam o sprośnym wierszyku, który napisał Arthur, i jestem wprost oburzona. Siedziałam z dzieckiem w pokoju, ale gdybym tam była, nigdy bym mu na to nie pozwoliła. Na pewno uważasz,  że jesteśmy najbardziej skandaliczną rodziną na całym świecie.
Nagle jej oczy zrobiły się wielkie i nie przesadzę, mówiąc, że zaczęła wrzeszczeć.
- Och, nie masz pojęcia, kim jestem! Niech mnie licho! – zaczęła się śmiać, przykładając dłoń do piersi. – Jestem Jadey! Żona Arthura! Jestem Jadey Sullivan! Och, Megan, musisz mi wybaczyć moje skandaliczne zachowanie!
- To prawdziwa przyjemność cię poznać – słyszałam w swoim głosie wylewność, rzecz zdecydowanie mi obcą. – Ale twój mąż zapomniał, że jest też odmienne zakończenie limeryku – zarówno słowa „odmienne”, jak i „limeryk” były trudne do wymówienia i rozpierała mnie duma, że mi się udało. – Są dwie wersje. Wiedziałaś, że poślubiłaś plagiatora?
Jadey przyjrzała mi się uważnie.
- O słodki Jezu, jesteś pijana? – stwierdziła.
Pokręciłam przecząco głową, ale ona nie dała się zmylić.
- Och, ja też bym była na twoim miejscu! Na pewno wychodzisz z siebie! Mogę sobie tylko wyobrazić, czym jest dla ciebie ten weekend. Tak okropnie z ciebie pokpiwają, prawda? Przez pierwszy rok małżeństwa byłam wciąż na granicy łez, a przecież dorastałam z Sullivanami! Och, nienawidziłam ich wszystkich, a kiedy Arthur zmusił mnie, żebym za niego wyszła, myślałam sobie: „Jadey, czyś ty oszalała? Przecież wiesz, że ta rodzina, to jedna wielka banda!”.
Czy Jadey oszalała? Przebywałam w jej towarzystwie zaledwie minutę, a już czułam, że mogłabym poprawnie odpowiedzieć na to pytanie.
- Nigdzie się nie ruszaj – powiedziała. – Idę po Tommy’ego. Moje biedactwo, jesteś pijana jak prosię.
Ponieważ rzeczywiście byłam pijana, nie miałam nic przeciwko, żeby tam sobie stać i nic nie robić. Patrzyłam na srebrny puchar stojący nad kominkiem – miał prawie pół metra wysokości – i kiedy Tommy z Jadey następującą mu na pięty wychynął z jadalni, trzymałam puchar w objęciach, wpatrując się w niego w skupieniu.
- Gdzie jest twoje nazwisko? – zapytałam Tommy’ego, a on był jednocześnie rozbawiony i zaniepokojony.
- Odstawmy to na miejsce, mała złodziejko – wyjął mi puchar z rąk i odstawił nad kominek. – Powiedz Maj, że Megan zapadła na jakąś dziecięcą chorobę – zwrócił się do Jadey.
- Na przykład ma kolkę, Tom? – wykrzywiła się do niego Jadey, a on machnął lekceważąco ręką.
- Wymyśl coś, odprowadzę ją do domu.
Jadey położyła ręce w miejscu, gdzie ramiona przechodzą mi w szyję; kiedy tak stała, wyglądała jak połączenie babuni, która chce mnie uszczypnąć w policzki, i kochanki pragnącej mnie pocałować.
- Megan, zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami – oznajmiła. A potem zniżyła głos. – Ginger i Nun to nudziary. Nie mają złych zamiarów, ale to histeryczki. Ale słyszałam o tobie – znowu mówiła szybciej i głośniej – i od razu wiedziałam. Pomyślałam sobie: „Megan to dziewczyna z mojej bajki”.
Co Jadey o mnie słyszała? I kiedy – dzisiaj czy wcześniej – a poza tym, od kogo?
- Wyglądasz na wyjątkową osobę – powiedziałam, a Tommy wybuchnął śmiechem.
- Nigdy tak się nie zachowuje – zwrócił się do Jadey. – Poważnie, wcześniej jej takiej nie widziałam.
- Jest urocza – powiedziała Jadey i przytrzymała dla nas drzwi, gdy wychodziliśmy z restauracji. – Tom, uważaj, żeby się nie przewróciła.
Wyłożony płytkami chodnik oświetlały tylko gwiazdy i półksiężyc, a odległość, jaką musieliśmy pokonać, wydawała się dużo większa niż ta, którą przeszliśmy, idąc na kolację. Tommy jedną ręką obejmował mnie w pasie, drugą podtrzymywał za łokieć.
- Ostrożnie, imprezowiczko – powiedział. – Czy towarzystwo Wrzaskuna Higginsona było aż tak okropne?
Mijaliśmy rodzinny kompleks usytuowany najbliżej restauracji.
- Pójdziemy popływać? – spytałam.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł.
- Podobno to ty jesteś rozrywkowy – dźgnęłam go w żebra. – Zabawowy Tommy. Teraz się boisz? Pamiętasz, jak mi mówiłeś, że boisz się ciemności?
- Staram się jakoś trzymać ze względu na moją ululaną dziewczynę.
- Wiem, że boisz się ciemności. A teraz nie mogę cię ochronić, ponieważ – przypomniałam sobie słowa Jadey – jestem pijana jak prosię.
- Nie da się ukryć – powiedział Tommy. – Teraz tylko się zastanawiam czy upijasz się fajnie, czy też niefajnie.
- Jak pozwolisz mi popływać – odezwałam się – będę naga i będziemy mogli się kochać pod wodą.
- O rany! – jęknął. – Okej, doszedłem do wniosku, że powinnaś zostać alkoholiczką. Jesteś wspaniałą pijaczką.
- To mój pierwszy raz.
- Wybacz, ale trochę za późno, żebym dał się na to nabrać.
- Nie, nie – powiedziałam. – Pierwszy raz, kiedy jestem tak bardzo pijana.
- Cóż, zachowujesz się jak doświadczony zawodnik.
- Nie, szczerze! Widzę, że nie wierzysz, ale mówię prawdę.
- Problem w tym, że nie wiem, kiedy wrócą pozostali – powiedział, kiedy dotarliśmy do domu. -  A jeśli będziemy się pluskać po tym, jak Jadey powiedziała Maj, że źle się poczułaś…
- Chyba nie boisz się ciemności – stuknęłam koniuszkiem palca w czubek nosa Tommy’ego. – O mój Boże, ty się boisz swojej matki! – wykrzyknęłam radośnie.
- Też byś się bała - roześmiał się. – Bardzo podoba mi się twoja propozycja kochania się pod wodą – powiedział. – Ale może wejdziemy do domu?
- Zróbmy to tutaj – wyślizgnęłam się z jego objęć i położyłam się na trawie. Była chłodna, a jej źdźbła odrobinę lepkie.
- Wielki Boże, kobieto – powiedział Tommy. – Kim ty jesteś?
Pozbierał mnie z ziemi i na wpół zaniósł, na wpół zaciągnął przez trawnik do domu. Wewnątrz nie paliło się żadne światło, ale Tommy najpierw położył mnie na łóżku, a dopiero potem sięgnął do kontaktu.
- Za sekundę wracam – powiedział. – Muszę iść do łazienki.

Kiedy wyszedł pomyślałam o tym, co zrobimy po jego powrocie, ale to była moja ostatnia myśl, ponieważ gwałtownie usnęłam. Jak powiedział mi Tommy następnego dnia rano, kiedy wrócił do domu, ja spałam jak zabita, nieświadoma niczego.

1 komentarz:

  1. Świetne i wciagajace, jak zaczelam nie potrafilam sie ani na chwile oderwać :D Może tylko trochę wadzil mi fakt ściągnięcia wątku z "DHW" Ale poza tym ekstra :D

    OdpowiedzUsuń